Archiwum sierpień 2004


sie 30 2004 sielskie życie
Komentarze: 3

Wczoraj wróciłam dość późno, niby było około wpół do dziesiątej, ale na wsi już panowała głucha noc jak wyjeżdżałam. Miałam taką dość zaskakująca rozmowę z moją panią Sołtysową. Otóż ona dość zdenerwowana zapytała się, po co mi ta cała działka i tyranie, gdy nikt mi nie pomaga? Czy nie lepiej sobie kupić tych owoców, nie chrzanić się z porzeczkami i nie pędzić soków. Jej jest serdecznie szkoda mnie i tej mojej beznadziejniej walki z wiatrakami. Stanowczo uważa, że taka wykształcona kobieta jak ja powinna mieć zupełnie inne rozrywki……

 

Pomyślałam sobie, że może i jest w tym trochę racji, ale tylko trochę. To fakt, że sama tam właściwie wszystko robię. Może wygladałoby to całkiem inaczej, gdyby ktoś mi pomógł i porobił to, co trzeba? Ale jakoś chętnych do roboty nie widać, faceci, którzy mają działki są na ogół normalnymi pracowitymi ludźmi, którzy mają również żony i nie w głowie im latanie za babami, bo realizują się właśnie w czasie wolnym na tych działkach. Z drugiej zaś strony znam podobnych do mnie posiadaczy działek, którzy dostali je w spadku. Nie każdego jednak rajcuje samotny pobyt na łonie natury. A mnie od jakiegoś czasu zaczął rajcować.

 

Sądzę, że problem tkwi w tym, że dla ludzi ze wsi nobilitacją jest spędzanie czasu w mieście, ogólnie stanie się mieszczuchem. Córki mojej Sołtysowej nader gorliwie pouciekały ze wsi, do Warszawy trafiły dwie. Stosunkowo rzadko bywają teraz w domu rodzinnym. Nawet trudno do nich mieć pretensje, pracując i ucząc się nie mają czasu siedzieć na wsi. Ale dziwi mnie to, że takie życie miejskie im tak imponuje. I to nie dlatego, że nagle zaczęły bywać na wernisażach, w teatrach czy w kinie, co by może to uzasadniało. Czas wolny spędzają w taki sposób jak zwykle, czyli goszcząc się wzajemnie w ramach rodziny i pokazując co sobie ostatnio kupili. A w mieście jest łatwo kupić cokolwiek, tym bardziej, że na żarcie się nie wydaje bo jeżdżą wałówy ze wsi z każdym transportem.

 

Sołtysowa rozmarzyła się jakie to piękne meble ma jedna z jej córek. Celowo nigdy o to nie pytam, co u nich, bo dla tych dziewczyn, skądinąd sympatycznych celem życia jest kupowanie i posiadanie. I szpanowanie tym co posiadają. A mnie to naprawdę niewiele obchodzi. Niedawno wybudowali domek pod Warszawą i hodują- króliczka miniaturkę, to takie miejskie. Oczywiście psa i kota nie mają, bo to są zwierzaki wiejskie.

 

Ja patrzę na Sołtysową, donaszającą rzeczy po córkach, zaharowaną, bo w lecie oprócz obrządku podrzuca się jej również dzieci, które w przewadze są wychowywane na mieszczuchów i marudzą, a to nie lubią mleka a to im śmierdzi.

Rzecz jasna byłabym niesprawiedliwa, bo nie wszystkie takie są. Ma dwoje wspaniałych wnuków, grzecznych chłopców, którzy kiedy przyjeżdżają pomagają jej w gospodarstwie. Ale oni nie są z Warszawy.

 

To może jest i normalne, że ludzie ze wsi tęsknią do miasta i odwrotnie. Mnie dawka kontaktu z naturą jest niezbędna, aby zachować jakąś równowagę psychiczną i patrzeć filozoficznie na to, z czym mam na co dzień kontakt. Robienie soków jest tylko pretekstem. Powracam do prostych czynności jakże odmiennych od pisania czy doświadczeń laboratoryjnych czy też siedzenia w sieci. Zauważyłam, ze mniej mnie irytuje poniedziałek w firmie, gdy mam jeszcze dawkę spokoju ducha. Mniej mnie wkurza Młoda z jej permanentnym życiem towarzyskim, które trwa ostatnio już całą dobę prawie.

Poniedziałek nawet nie zaczął się w sposób typowy, mogłam sobie poklepać…..ale zaraz muszę co nieco porobić….czas leci……

 

kaas : :
sie 27 2004 moje paranoje
Komentarze: 2

Są dni, w których człowiek ma bardzo podły humor. Od kilku dni mnie dopadają takie chandry. Raz jest lepiej raz gorzej. Ale jestem ogólnie wściekła.

 

Co do wyjazdu to polskie biuro pocieszyło mnie, że Zachód stosuje taką właśnie procedurę, że zostałam zakwalifikowana i nie jestem na żadnej liście rezerwowej. Muszę się uzbroić w cierpliwość. Mam czekać. Ale ja już nie wierzę w czekanie. Nauczyłam się, że albo coś się dzieje natychmiast albo zostaje odkładane na czas bliżej nieokreślony i rozmywa się w czasie i przestrzeni. Do tego zostałam zablokowana na rok, nie ma mowy o żadnym szukaniu pracy czy zwalnianiu się. Bo nagle może przyjść list z Unii a warunkiem wyjazdu jest obietnica ponownego zatrudnienia po powrocie przez firmę zatrudniającą. Więc znów czeka mnie wegetacja i życie za grosze z mglistą nadzieją, że kiedyś tam…….chyba to mnie najbardziej frustruje…….

 

Do tego pomiędzy mną a B odbywa się dość cicha, zainicjowana zresztą przeze mnie rozgrywka. Jego milczenie, połączone z burczeniem doprowadza mnie do furii, którą w sobie tłamszę i która jest pożywką dla różnego typu spekulacji. W końcu chciałabym wreszcie wiedzieć, czy rzeczywiście ten układ ma sens i w jakich granicach. Jakaś intuicja od dłuższego czasu mi podpowiada, że układ jest bez przyszłości i bez sensu i trzymam się tego jak rzep psiego ogona. Ja wiem, że moja wyobraźnia potrafi hulać, ale też zaczyna się włączać jakiś instynkt samozachowawczy.

 

Instynktownie czuję, że mój ostatni pobyt z nim na żaglach był spowodowany jedynie tym, że musiał w końcu łajbę wysadzić na brzeg a nie miał z kim popłynąć, bo go potencjalna kandydatka zawiodła i zabrał mnie. Bo byłam pod ręką i wiedział, że się zgodzę. Nie jest zbyt przyjemnie odczuwać, że jest się substytutem, nie kimś o kogo naprawdę chodzi, ale etykietą zastępczą……a takie myśli mnie nachodziły podczas częstych dość kłótni, które miały miejsce……..Pomimo, że minęło prawie dwa tygodnie, ciągle wracam podświadomie do różnych sytuacji, które prowokowały mój gniew. Wyłażą ze mnie jak choroba.

 

Sama nie wiem, dlaczego tak rozdrapuję ten układ, ale myślę, że mnie dość dużo kosztował no i kilka lat trwał…... Starałam się neutralizować wszelkie waśnie, wiele z nich nie miało sensu i było niepotrzebnych. Czasem jednak nerwy mi puszczały i dochodziło do scysji. Paniką wręcz napawa mnie obciążanie winą za konflikty, doprawdy jestem na tym punkcie wręcz obsesyjnie uczulona. Jest to pozostałość mojego małżeństwa, gdy byłam ciągle szarpana za to, że coś nie wyszło i brałam wiele rzeczy do siebie. On tak jakby miał podobną cechę- gdy coś się działo nie tak, to musiało być przeze mnie.

 

Chciałam sprowokować jakąś dyskusję, nawet w formie pisanej, aby wszystko wyjaśnić, może rozwiać moje podejrzenia, bo w końcu nawet dopuszczam myśl, że są to tylko moje jakieś fobie. Ale z drugiej strony nie było odzewu, jakieś komentarze dość dziwne i nie a propos. Z jednej strony mam komfortową sytuację, nie ma spotkań i kontaktu, więc nie powinno być problemu. Nie ma go i już, zdematerializował się. Ale mnie roznosi od środka jakaś chęć interpretacji, zaszufladkowania tego, co było……

 

Stawiam sobie pytanie czy mi zależy jeszcze na nim. Odpowiedź nie jest prosta bo powinnam się odciąć dla własnego dobra, chyba, że chcę jeszcze długo znosić jego „schizy”. Odrywając się od niego biorę rozwód z jego nieszczerością i co by nie powiedzieć oszukiwaniem siebie samej.

 

 

To, co się teraz dzieje odczuwam jako pewnego rodzaju czkawkę, nachodzi mnie ona gdy spędzam kilka tygodni czas razem a potem następuje zero kontaktów. Z jednej strony gadanie, że nie ma się czasu a potem, gdy śledzę nicka i strony randkowe ( a mam w tym doświadczenie i jakąś dziwną intuicję, że zawsze znajdę w sieci tego, kogo szukam…), widzę, że jest na nich częstym gościem……

 

Cholera, mam nadzieję, że wypisując to będę bardziej pewna, że poczuję się lepiej. Dziś jadę znów na rancho, może jutro, zobaczymy…….zawsze tam odżywam……ale nie rozwiązuje to problemów, które błądzą i kręcą się w kółko bez szans na rozwiązanie w pozytywnym sensie…..

 

Do tego mój uczeń dziś zdaje poprawkę i trochę się tym denerwuję, bo jest on strasznym panikarzem………

 

kaas : :
sie 24 2004 zmiana pracy
Komentarze: 2

Zwalniają się- a więc trafnie można było przewidzieć, że ludzie zaczną się zwalniać, jak firma zacznie ogłaszać niewypłacalność. Zadziwiające, że dowiedziałam, że zwalnia się jedna z osób, którą najmniej o to podejrzewałam. Na razie nie powiedziała dokąd idzie- sama jestem ciekawa, bo całe życie przepracowała w jednej firmie czyli u nas.

 

W gruncie rzeczy jestem za....moim zdaniem jest ona osobą dość leniwą i w firmie miała coś w rodzaju synekury, siedziała dostatecznie długo, aby zyskać sobie markę zasłużonego pracownika a jednocześnie niewiele zrobiła- pomimo wykształcenia wyższego, które zrobiła w trakcie pracy, w ogóle nie dbała o swój rozwój, nie nauczyła się języka. Oczywiście można funkcjonować w takiej placówce jako doskonały technik o ile dojdzie się do wniosku, że nie ma się ambicji mocarstwowych i robić prace laboratoryjne perfekcyjnie. Ona niestety miała i chętnie pędziła innych do roboty, sama siedząc i pracując nad upiększaniem urody. Babki się buntowały i nadeszła wreszcie „kryska na matyska”, przyszły młode dziewczyny z dużo większym zasobem wiedzy i umiejętnością obsługi komputera i do tego takie, co i odpalić potrafią. Było kilka nieprzyjemnych awantur.

 

Teraz zastanawiam się nad tym, gdzie idzie, czy będzie pracowała w branży. Ponoć w poniedziałek ma rozmowę kwalifikacyjną, która będzie decydowała. Będę za nią trzymała kciuki, bo tak naprawdę to tutaj doszła do kresu swoich możliwości, osiągnęła szczebel niekompetencji. Prywatnie też jej tego życzę, od pewnego czasu młode ją dość niszczyły, zresztą co tu dużo mówić, są po prostu bardziej błyskotliwe. Nie da się ukryć, że ma pewne zalety, jest sumienna i dokładna. Być może w innym środowisku uda się jej bardziej wykorzystać wrodzone cechy.

 

Zaproponowałam aby szefowa przyjęła w zamian jakąś młodą, po studiach. I spotkałam się z ostrą opozycją. Ciekawe, że ze strony szefowej i mojej przyjaciółki padały argumenty : młoda, znajdzie męża i zajdzie w ciążę, trzeba przeszkolić a sobie pójdzie. I przekonałam się, że w dużej mierze wrogiem kobiet są same kobiety......

 

Pomyślałam, że baby te też kiedyś były na urlopach wychowawczych. I też walczyłam kiedyś o to, aby przyjąć moją przyjaciółkę, bo zaraz po wychowawczym jej ówczesny szef miał zamiar ją zwolnić. Siedzi tu do dziś. Czemu jest wrogiem dania szansy zdobycia praktyki jakiejś młodej? Tylko dlatego, że kiedyś może odejść?

 

Znów, po raz kolejny przekonałam się, jak bardzo ludzie się boją młodości, innowacyjności i lepszego wykształcenia. To prawda, młodzi odchodzą, bo płacą u nas marnie. Ale też część z nich zostaje. Są tłamszeni przez niedocenionych starych, których kariera zawodowa była zdominowana przez wszechobecną geriatrię. Teraz, gdy geriatria w sposób naturalny odeszła, bo ile lat można pracować po 70, są oni ludźmi po 50. Ich najlepsze lata minęły, Teraz rządzą, ale tego się nie nauczyli.

 

Nie jestem zwolenników 30 letnich ministrów i szczawiowatych prezesów, ani pampersów wszelkiej maści. Ale zadziwia mnie jedno, otóż te starszawe już mamuśki nader gorliwie śledzą kariery szkolne własnych dzieci, puszą się ich osiągnięciami w liceach i przy przyjęciu na studia. I zapewne pewnego dnia będzie ich rozrywać złość, że córka czy syn muszą siedzieć w domu, pomimo świetnego wykształcenia bo nikt nie zechce ich zatrudnić. No bo przecież ich wspaniale wyedukowana córka może zajść w ciążę i do tego potem zmienić pracę.......

 

kaas : :
sie 23 2004 dość tych facetów
Komentarze: 2

Mam niezawodny sposób na irytację i podniesienie poziomu adrenaliny, należy po weekendzie zajrzeć na stronę mojego banku. Efekt murowany, zaraz zaczynam się wkurzać tym, że znów poszło za dużo i na co tym razem wydałam. Muszę pewne rzeczy jednak popłacić i wielki ból mi sprawia realizowanie przelewów. Ale nie mam wyjścia.

 

To, co się dzieje w robocie to doprawdy żal. Jedynej osobie, której się chce pracować to praktykantowi, jest on obcojęzyczny i ja staram się mu zapewnić warsztat pracy. Muszę latać jak idiotka po magazynach i innych działach, bo on używa angielskiego i by się nie dogadał. Skandalem jest jednak to, jak go traktuje polska strona- do tej pory jedzie na pożyczonych pieniądzach, bo nie wypłacili mu należnego stypendium. W gruncie rzeczy to ta organizacja niby powinna zajmować się życiem studentów a oni sobie wszystko zasadniczo leją….

 

Ja naprawdę przestaję się dziwić, że mój przyjaciel mógłby cały czas spędzać mieszkając na wsi. Ja tam naprawdę żyję pełnią życia i nawet ciągły powód mojej frustracji, czyli sracz nie wkurza mnie tak bardzo jak bezwład tej idiotycznej firmy, która pracuje wbrew jakimkolwiek zasadom ekonomii. Wczoraj wróciłam z weekendu na działce, Młoda nie pojechała, bo była chora i leżała. Dzwoniłam do niej i dowiadywałam się o jej stan gardła, poprawiał się i było nieźle. Ale gdy wróciłam wczoraj do domu około 9 wieczorem siedziało 6 osób i dzwonili do domu następni. Ogarnęła mnie złość, bo naprawdę wróciłam brudna i zapyziała i marzyłam o wannie z ciepłą wodą  i polataniu w gaciach i z mokrą głową. Nie wściekłam się, ale Młoda czuła, że jestem poirytowana. W końcu mam czasami chyba prawo do posiedzenia we własnym domu bez stada jej znajomych.

 

B coś burknął przez gadu, ale nie było specjalnie miłe ani niemiłe. Takie ot zdawkowe. Jest czymś bardzo zajęty, nie wtajemnicza mnie, zresztą nawet nie chcę za dużo wiedzieć, bo i po co…... Zresztą uprzedzał, że będzie zajęty. W tym tygodniu pewnie przyjedzie W, jakoś ostatnio zauważyłam, że traktuję go cieplej. Po rejsie pozostał jakiś osad, zbyt wiele było nieprzyjemnych gadek z B.

W jest jakiś bardziej szczery, potrafi się dzielić ze mną swoimi kłopotami. Któregoś dnia rozmawiałam przez telefon z jednym i drugim….i o dziwo, mimo, że spędziłam z B tyle czasu wspólnie, nie odczuwałam żadnych emocji, z W gadaliśmy, jakbyśmy się rozstali pół godziny wcześniej. On pamięta o wielu sprawach i pyta się o pewne rzeczy, które dla B nie mają znaczenia.

 

Zaletą W jest w sumie razem dość klarowna sytuacja rodzinna, z tego, co mówi i widziałam, wyłania się obraz kochających i dbających o siebie ludzi. Stąd współczynnik empatii jest znacznie wyższy. Ale pozostaje niestety strach, konserwa i przyzwyczajenie, na które nie mam wpływu. Bardzo dba, aby znajomość nie wyszła poza narzucone ramy, choć cały czas na pewne rzeczy odpowiada…poczekaj. Raczej nigdy się nie kłócimy, to nie ta konwencja, raczej salonowa konwersacja. Ten układ z nim to ciągłe oczekiwanie, czekanie na coś, co być może się zdarzyć, ale może i nigdy nie będzie miało miejsca. Za każdym razem, gdy przyjeżdża to myślę, że może coś pęknie. Ale wszystko jest z góry zaplanowane….

 

Aby oddać sprawiedliwość muszę przyznać, że to B jest przy mnie a przynajmniej był, gdy tego potrzebowałam i pewnie rzuciłby wszystko, gdyby mi się coś stało…..Ale B z kolei ma dość mętne i dla mnie nie zrozumiałe układy rodzinne, ale ma odwagę wyjechać ze mną, kłócić się, ale i zatroszczyć o mnie. W pewnym momencie jest jednak szlaban i za chińskiego boga  nie dowiem się, co kryje się pod różnymi niedomówieniami. 

 

Dosyć o facetach, nigdy z nich nic pożytecznego nie wyszło......Dręczę się niepotrzebnie pewnymi oczywistościami. Wniosek jest jeden i zapewne ten sam – znaleźć należy innego i co tu dużo ukrywać, wniosek jest słuszny. Ale coraz bardziej przyzwyczajam się do samowystarczalności, potrafię rozróżnić co dolega samochodowi, dzisiaj tłuką mi się dziś klocki hamulcowe, czas wymienić. W sobotę pokosiłam całą działkę i zgrabiłam, wsadziłam karpy i przeflancowałam aksamitki. Porobiłam zakupy. Zmywam i szyję, na działce zrobiłam pół kapy patchworkowej. Będę robiła ogórki i kompoty ze śliwek, których drzewo pięknie owocuje. Dziś byłam na piwie z przyjaciółmi. Nie cierpię na brak kontaktów towarzyskich, ciągle mnie nie ma w domu. Trochę brak mi czasu na rozwój umysłowy, czytam nader rzadko i też na działce, kiedy nie ma takiej presji roboty i internetu, nie ukrywam konkurencji dla czytania.

 

Nawet nie dręczy mnie fakt, że nie mam kogoś do przytulania, bo jakoś przestałam sobie to wyobrażać i przestaje mieć to dla mnie znaczenie. Zawsze po czymś takim generują się same tylko kłopoty, tęsknota i udręki, pisze się wiersze i frustruje. Może i nie jestem do końca konsekwentna, gdyż powinnam wreszcie przestać utrzymywać te niezdrowe kontakty z W i B. One stwarzają miraż komfortu psychicznego, bo się nie muszę starać o nic nowego i innego, bo wydaje się, że obaj są w zasięgu ręki. I tak, chyba jesień to najwłaściwsza pora aby z tym skończyć....ale czy na pewno potrafię.....????

 

 

 

kaas : :
sie 18 2004 komentarz komentarzy
Komentarze: 10

Cieszę się, że udaje mi się przeczytać bardzo interesujące komentarze od ludzi, z którymi niejako widuję się wirtualnie codziennie, na blogu, czytając ich notki. Jak widzę wielu z nich jest znajomymi z realu.

 

Moim zdaniem kolosalną zaletą bloga jest to, że można w jakimś sensie „dowalać”, nawet jeśli to służy tylko poprawie nastroju i wykrzyczeć to, co uwiera i boli. A gdy  widać, że może ktoś to nawet przeczyta to tym większa frajda

 

Nie wiem, czy uogólniam, tak jak zarzuca mi to Kruk, ale tak naprawdę to próbuję, będąc przedstawicielem nauk ścisłych (bo chyba większość piszących tu to humaniści), znaleźć jakieś ogólne prawa rządzące życiem- czy tylko moim, sama nie wiem. Ludzie są różni, to oczywiste, ale pewne sytuacje życiowe lubią się powtarzać, pewne schematy są odtwarzane w różnych wariantach. Teoretycznie czasem łatwo jest komuś udzielać rad ale człowiek nagle staje bezradny, gdy pewna sytuacja dotknie go osobiście.

 

Sprawy męsko-damskie są jakimś napędem życia, ktoś, kto neguje ich znaczenie albo kłamie albo też nie jest do końca szczery. Źle jest jeśli przesłaniają horyzonty, ale ich brak zaiste rzutuje na psychikę. Przekonałam się o tym wielokrotnie.

 

Na co dzień uchodzę za osobę raczej dość zaradną życiowo i nie lubię przyznawać się do porażek. A te jak u każdego czasem się pojawiają. I wtedy chcę zdefiniować przyczynę porażki, próbuję dociec jej źródła. Może po to, aby sobie jakoś z tym poradzić. Aby się nie uzależniać nadmiernie i ciągnąc to ponad siłę....... I myślę, że jest mi łatwiej żyć, gdy sama sobie wszystko wykrzyczę, że nie mogę poddać się na blogu.

 

Może nie do końca rozumiem wszystkie notki w blogu Kruka. Wydaje mi się, że Kruk chciałby, aby wiele rzeczy czytelnik przeczytał między wierszami. Ale jedno jest bardzo charakterystyczne, czasem wręcz irytujące, to nad wyraz pozytywne traktowanie ludzi w myśl hasła „kochajmy się”. Wydaje mi się, że nie chce się nikomu narazić, pewne rzeczy dyplomatycznie przemilcza... Jego notki czytam z zainteresowaniem, lecz nie do końca się z nimi zgadzam, bo człowieka naprawdę czasem trafia i nie chce być zbyt uprzejmy.

 

Chyba za każdym razem zaskakuje mnie, że w jakiś sposób muszę koegzystować z tym, z czym nie potrafię się zgodzić a nie jestem w stanie zmienić. Pewne rzeczy wydają się być zaskakujące i wręcz nielogiczne....To nieprawda Fanaberko, że tak do końca każdy sam określa sobie kryteria, co dla niego powinno być dobre. W ten sposób dla alkoholika najlepszą rzeczą na świecie jest flaszka. Obserwuję takich ludzi jak B, którzy w gruncie rzeczy starają się dojść do własnego szczęścia z pogwałceniem tzw. ogólnie przyjętych zasad z których najbardziej prostą jest taka, że człowiek powinien żyć tak aby jemu było dobrze i z nim było dobrze. I de facto pozostają oni nieszczęśliwi. Wówczas zaczynam się zastanawiać, czy coś potrafię i mogę dla nich zrobić, będąc w jakiś sposób z nimi związana. I często niestety dialog się rwie. A w praktyce, czy życie człowieka skonfliktowanego ze światem, z poczuciem przegranej a przez to złośliwego, który próbuje odreagować kopiąc innych może być dobre? Nie roszczę sobie praw do naprawy życia kogokolwiek, ale nie uważam, żebym nie miała prawa zwrócić na pewne rzeczy uwagi i uświadomić moje obserwacje, że przecież można inaczej a może to da lepszy efekt. Tolerancja nie jest przyzwoleniem na wszystko. I wiem, że czasami w imię właśnie własnych kryteriów wartości przy braku możliwości wyznawania ich przez drugą osobę należy czasem zrezygnować.

 

Nie oznacza to konfliktu, owszem jak znam życie, to będziemy dzwonić do siebie, czasem się spotykać, choć przyznam, że może byłoby lepiej jak najrzadziej…..Jeśli Kruku potrafiłeś pogodzić się z uczuciową porażką i wznieść się ponad to jest z jednej strony znakomite, ale też nie do końca. Jest oszukiwaniem samego siebie, że możliwe jest lubienie się, tolerowanie pewnie tak, ale nawet lubienie to za duże słowo.  

 

To prawda, że jak człowiek dostanie kopa to próbuje się zastanawiać, dlaczego się to stało. Tak, masz rację Martyniu, że zaczyna pojawiać się strach, że znów może być „powtórka z rozrywki”.....

 

To, czym kieruje się w życiu Martynia, czyli uczuciem i empatią, jest piękne. Ale ja próbuję w sobie takie podejście zabić, bo tak naprawdę zawsze wcześniej czy później zawodzi to na manowce. Rzeczywistość wykreowana przez emocje jest całkiem inna niż rzeczywistość obiektywna.

Ale mimo wszystko stara się nie stracić poczucia realizmu…takie odnoszę wrażenie. Jej blog jest ekspresją tego, na co w życiu tak naprawdę to nie może sobie pozwolić……i to podziwiam, bo mój jest raczej jakimś Hyde Parkiem a w mniejszym stopniu Cudownym Ogrodem…..

 

No i jeszcze młode dziewczyny, cieszę się z ich obecności na moim blogu….to naprawdę wspaniałe, że jest to pewien rodzaj platformy pokoleniowej. Staram się liczyć z młodzieżą i jej zdaniem, jeśli teraz te uwagi wydają się Wam wydumane to jednak kiedyś z czasem zobaczycie jak bardzo razy w życiu i fatalne wydarzenia zmieniają ludzi……

 

Pozwoliłam sobie na takie komentowanie komentarzy…..wyjątkowo, ale ich ilość i rzeczowość zrobiły na mnie wrażenie……

 

 

kaas : :