Archiwum maj 2006


maj 27 2006 procesja
Komentarze: 1

W czasie deszczu nudzą się nie tylko dzieci ale moje psy również. W ogóle pogoda jest straszna, jak pada to kilka godzin bez przerwy. Ostatnie dni mam wolne, staram się trzymać w miarę możności z dala od netu, bo powoli widzę, że znów wzrok mi pada.

25 maja spędziłam w Brugii na niesamowitej corocznej procesji Heilige Bloed. Tradycja tej procesji ku czci Swiętej Krwii jest bardzo długa i sięga roku 1291, gdy odbyła się po raz pierwszy. W trakcie dwugodzinnego przemarszu przez miasto odtwarzane są dzieje Starego i Nowego Testamentu, przywoływane wydarzenia z dziejów miasta, wydarzenia z dziejów Brugii, przemarsz relikwii Świętej Krwi, koncelebrowany przez biskupów Brugii i zapewne również Mechelen, religijnego centrum Belgii. Sama nie wiem ile osób bierze udział w tej procesji, ale chyba kilkaset. Piękna tradycja, relikwie Świętej Krwii są przechowywane w kaplicy Helige Bloed oraz adorowane. Według doniesień do roku bodajże 1400 kielich zawierający według podania ślady krwi Chrystusa, napełniał się. Podaję linka do strony http://www.holyblood.com/EN/d1.asp w wersji angielskiej. Naprawdę robi to wrażenie, oglądane na żywo. Brugia tego dnia jest pełna turystów, ale i Belgów mnóstwo. W ogóle to chyba jedno z najpiękniejszych starych miast, jakie widziałam w życiu.

 

Ponieważ byłam z moją ukochaną A., wczoraj musiałam odpocząć, bo na dłuższą metę z nią się nie da. Fakt, obie jesteśmy zainteresowane poznaniem tego kraju i różnych rzeczy, co nie jest typowe dla ludzi z Zachodu, których interesuje tylko aby gdzieś wyjechać, nażreć się w jakiejś knajpie i pooglądać widoczki. Ewentualnie pouprawiać jakiś sport typu Nordic Walking. Dlatego jeździmy obie razem. Ale ona jest niemożliwa i jak chinina, w małych ilościach działa leczniczo, w dużych zabójczo...

 

Jestem ciekawa czy Coca Cola emituje w Polsce reklamę We all speak football. Jest to chyba jedna z najzabawniejszych reklam jakie ta firma wyprodukowała. Coca Cola mi się kojarzy z ponurymi wielkimi białymi niedźwiedziami i tirami z choinkami w listopadzie. Jest to oczywiście kreskówka. Otóż z telewizora w tej reklamie rozlega się sygnał goool!!!!. Wówczas naukowiec, który zabierał się do preparowania szczura, bierze go w objęcia, kucharz ściska się z kurczakiem, drwal z drzewem, które zaczął ścinać, balon z kaktusem a na końcu- cieszy się z gola małżonek, który leżał z żoną. Zaintrygowany wyskakuje z szafy kochanek. Mąż po sekundzie- ściska się z kochankiem. Rzecz jasna kochanek to paker w porównaniu z ogólnie sflaczałym mężem....Ogólna radość. We all speak football- leci na końcu. Naprawdę sympatyczna reklama. I śmieszna.

 

W ramach oszczędzania odwiedzałam tylko sklepy ze starociami. Dopiero B wywiózł kupę klamotów a ja znów zbieram. Muszę się puknąć w głowę i to mocno.....w końcu gdzie ja się z tymi węglarkami, żelazkami i dzbankami podzieję...wyprowadzą mnie z domu...ale to tak tanio....

 

 

kaas : :
maj 24 2006 podroze samochodowe
Komentarze: 0

Znów szykuje sie od jutra parodniowe lenistwo. Wiec postanowiłam się dziś totalnie poobijać i nawet nie poszłam do laboratorium w ogole. Po dłuższej przerwie miałam znowu kurs holenderskiego i postanowiłam się co nieco postarać. Zaczęłam nawet uprawiać cos takiego jak mrowienie, co prawda idzie mi to fatalnie, mam słownictwo troglodyty i az mi wstyd. Cztery najbliższe dni poświęcę na doskonalenie znajomości narzecza. Wstyd mi, bo jestem już na 3 poziomie a ostatnio miałam problem ze zrozumieniem dwuletniej dziewczynki, która przyszła pogłaskać mojego psa.

 

W ogole wczorajszy dzień był dziwny. Rano zadzwonił do mnie do biura ciec z parkingu z informacja, ze w moim samochodzie pala się światła. Skleroza jak zwykle, często mi się to zdarza. Rzecz jasna nie zaskoczyło mnie to, choć w początkowym momencie zdziwiłam się, skąd wie jaki mam samochód. Bo co prawda moja facjata widnieje na identyfikatorze i jak przesuwam nia, on podobno może zobaczyć wtedy moja podobiznę na monitorze i wie who is who. Ale jak to skorelować z samochodem? Czy on jak KGB maja prikaz aby śledzić kto czym przyjeżdża do pracy? Zaiste dziwne. Ale podziękowałam za informacje bo inaczej akumulator by się rozładował. Ciekawe czy monitorowali syf jaki mam ostatnio w aucie tez?

 

Potem miałam pojechać spotkać się z bratem. Przyjechał na jakąś eurokonferencje na 3 dni. Wczoraj ustaliliśmy, ze spotkamy się po drodze miedzy mną a Bruksela. Wybór padł na Antwerpie. Nigdy więcej nie umowie się jadąc w Belgii samochodem. Oczywiście miasto w przebudowie permanentnej i faktycznie zjechałam z autostrady nie tam gdzie trzeba. Wylądowałam w innej części miasta i rzecz jasna spóźniłam się ponad pol godziny. Potem wpadłam jak burza na jakiś parking. Nie zapamiętałam dokładnie nazwy ulicy, ale kojarzyłam gdzie jestem. Mniej więcej.

 

Po miłym rodzinnym spotkanku wracaliśmy w kierunku dworca i chciałam zajrzeć do samochodu, kupiłam bowiem co nieco rzeczy dla nich do pochrupania i popicia. I poszłam na ulice, gdzie wydawało mi się, ze jest mój parking. Napisali ze czynny jest do 20. Zamarłam i oczami duszy zaczęłam zastanawiać się gdzie spędzę te noc i jak rano odbiorę samochód. Wyciągnęłam bilet, okazało się, ze to nie ten parking…..uff. Zanim dotarłam do Diamantparking zastanawiałam się co będzie, jeśli i ten tez będzie czynny tylko do 20, była już ponad 22. Te kilka minut były okropne. Alternatywa był powrót do mojej dziury i marsz 6 km w nocy i do tego gigantyczny rachunek za parkowanie, albo telefon do parkingowego, może wpuści, a cholera wie czy zna angielski i mnie zrozumie…….na szczęście okazało się ze parking był całodobowy.

 

Do tego jak wróciłam – a było to kolo północy - to pies w ramach protestu ze siedział sam w domu cały wieczór, narżnął mi na torbę z papierami. Uznałam to za znak. Dlatego dziś ostentacyjnie nic nie robię. A nawet ide na promocje perfum do fabryki, bo dostałam talon. O czym informuje wszystkich plujących na komunę, ze talony promocyjne dawane w zakładach pracy obowiązują również na Dzikim Zachodzie.

 

kaas : :
maj 22 2006 pracuś
Komentarze: 1

Pogoda do dupy, zimno i pada, choć momentami przebłyskuje słońce. Ale wieje silny wiaterek. Postanowiłam już nie psioczyć na ludzi, ostatnio zauważyłam, że za dużo posyłam krytyki na temat bliźnich. To nawet nie jest tak, że ich nie lubię, z A idę na jazzowy koncert do wieży w piątek. Z szefową i koleżankami z pracy ucięłam na czas jakiś kontakty, bo stwierdziłam, że nie ma to sensu. Nie obronię się przed  głupimi pomysłami szefowej a polemizując z nimi podnoszę co prawda jej poziom adrenaliny ale również swój i chodzę potem wściekła. Nie ma co też pisać na temat B, bo też i nic się nie dzieje, przesyła mi zabawne liściki a co naprawdę robi to i tak nie wiem. Z tego co kontaktujemy się wynika, że pracuje ciężko i do późnej nocy , bo głos ma zmęczony. Więc aż taką wiedźmą nie jestem, aby go dręczyć podejrzliwością.

 

Ale znów dziś lekko się wkurzyłam. Jestem niby spokojna, bo co by nie powiedzieć, muzyka łagodzi obyczaje, słucham sobie albo śpiewu ptaków albo kanału muzycznego lub radia. Tutaj większość radiostacji to sieczka, ale z bardzo dobrze dobraną muzyką do pory dnia. Wieczorami lecą tak sentymentalne kawałki, że aż żal że w pościeli obok spoczywają tylko psy, przepraszam, jeden śpi pod łóżkiem.....

 

Wkurzył mnie technik. W zasadzie jest to przemiły chłopak, dobrze wychowany i kulturalny. Ale w pracy kombinuje jak koń pod górę. Mam alergię na cwane podejście do roboty, bo sama należę do gatunku, że muszę mieć zrobioną robotę do końca i solidnie. Wielokrotnie za chodzenie na skróty opierniczał mnie mój promotor. Jak mu się coś nie podobało albo było niejasne to wywalał albo kazał przynieść wszystko od początku zrobione czy przeliczone. Nie było zmiłuj się... Wiem, że w nauce można dorobić teorię do wszystkiego, ale mimo wszystko musi to mieć znamiona dobrej roboty i rzetelności.

 

Młody natomiast jest ćwiczony w sztuce pozorowania dobrej roboty. Dobrze się zorientował, że jak będzie latał jak z pieprzem zasłuży na opinię pracowitego. Dogadza oficjelom ile wlezie. A to jest ważne aby dalej utrzymał kontrakt. Z drugiej strony się mu nie dziwię, on jest do wszystkiego i wszyscy go ganiają jak frajtra. W efekcie liznął po trochu każdej z metod, ale tak naprawdę żadnej nie zna do końca. Do tego wymyśla własne teorie, które sam stworzył. Jego ( i mój zarazem ) szef jest tak uwalany robotą, że fizycznie nie jest w stanie ogarnąć szczegółów każdej roboty ( a trzeba przyznać, że stara się). Wiec bierze za dobrą monetę głupoty, które mu młody wciśnie. Ja natomiast walę mu między oczy, że zrobił źle i musi  to zrobić poprawnie, mówię życzliwie, bez nacisku, bo po pierwsze nie mam nad nim władzy ale też nie znoszę odwalania roboty i wciskania ciemnoty.

Młody teraz poczuł luz, że jeszcze do grudnia ja jestem i jak coś się zacznie walić bez sensu to zawsze ja jakoś wyprostuję sprawę. Powiedziałam- słuchaj ja ciebie nauczę, ale musisz mieć czas. Miał czas dwa dni. Teraz znów go w laboratorium nie ma bo robi inne rzeczy. Zlecenie leży a dziś wyskoczył wręcz z pretensją, dlaczego nie wychodzi.

 

Wiesz młody co to jest RTFM? Read This Fucking Manual, musisz przysiąść fałdów, nie lataj tu i ówdzie i skończ te święte herbatki o 10 rano (pół godziny byczenia) i o 15 (drugie pół godziny) jak i przerwę na lunch skróć odrobinę. Wówczas wyniki nie będą wychodziły ci od czapy. Nie zdążyłam dokończyć bo już go nie było. A przecież to jest naprawdę miły chłopak i w zasadzie g... mnie obchodzi co będzie jak wyjadę.

 

Mimo wszelkim pogłoskom o naszej niskiej wydajności uważam, że gdyby raz w życiu dało nam się pracować w normalnym kraju, bez rządów oszołomów i rozkradania oraz robienia pracowników w konia to nie sądzę, że byłoby gorzej niż w wielu krajach zachodnich, w których społeczeństwa zaczynają się zbliżać do granicy lenistwa. No cóż, Chinole za nich wyprodukują.....zrobią , zaprojektują i policzą......

kaas : :
maj 20 2006 ślad bułgarski....:)
Komentarze: 1

Myślałam dzisiaj o A, Bułgarce, mojej tutejszej wspólstypendystce, o której pisałam kilkakrotnie. A niedługo wraca do kraju. Jest cholernie zawiedziona, choć siedzi tutaj już dwa lata. Ona wzbudza moje naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie nam się razem chodzi na koncerty, na targi staroci i poszaleć po zakupy. Mamy z tego wiele frajdy, obie cieszymy się, jak się uda upolować coś ekstra. Zwłaszcza jak trafi się na nietrafiony prezent, rzecz nową, ale za bezcen to radość jest ogromna. Mamy też nasze przyjemności degustacyjne, dziś opędziłyśmy lunch w Carrefurze a podawali rzeczy naprawdę smaczne. Popłuczyny po komuniźmie takie nawyki, ale cóż.....

 

Ale w jakimś stopniu jest ona dla mnie toksyczna i wielokrotnie zastanawiałam się, czemu tak jest. I w końcu doszłam do tego, że jest typ osób, który działa na mnie drażniąco. To są amatorki permanentnej adrenaliny. Osoby, które nie potrafią nawet chwilę posiedzieć w cieniu, osoby, które muszą być w każdym momencie na świeczniku i zauważone. Są pod każdą szerokością geograficzną.

 

Dla A przyjazd tutaj miał oznaczać sukces życiowy pod każdym względem, naukowym, finansowym. Niestety sytuacja się pochrzaniła, jej szef, sława naukowa w dziedzinie, którą uprawia, stracił pracownię ( tutaj często takie reorganizacje mają miejsce) i jest „na dożyciu”. Ze swojej dziedziny musiał zrezygnować. To zjawisko, tak typowe tutaj, powoduje frustrację, ale nadal pieniądze są ogromne. To powoduje zazwyczaj, że  taki zdegradowany szef nie myśli nawet przez moment o powrocie do pracy w jakimś ośrodku badawczym, tylko siedzi i pierdzi w urzędowy stołek, rekompensując sobie brak rozwoju naukowego pławieniem się w rozkoszach życia jakie daje europensja. A została przeniesiona do innego działu, gdzie zaczęła się jej wegetacja. Natomiast wynagrodzenie się nie zmieniło. Tak czy owak, nadal produkowała wyniki na przyszłe publikacje. Do tego kontrakt jej przedłużyli na rok. Żyć nie umierać. Unii nie zbawi, ale co się dorobi to jej.....

 

Dziś pytałam, czy jest zadowolona. W końcu zarobiła na kilka samochodów, w swoim kraju będzie krezusem, obciuszyła się, wraca do stęsknionego męża i córki. Nie była...

Bo widzisz-powiedziała. Szef mojego instytutu mnie nienawidzi. Wszyscy mnie tam nienawidzą. Pewnie zlikwidowali mój dział. A ja myślałam że zrobię habilitację, że go przeskoczę, one się teraz będzie wyżywał. To może rozejrzyj się za inną pracą? -spytałam. Skądże, ja nie mogę tak jak ty myśleć o fruwaniu - powiedziała z nieukrywaną wyższością- mam męża i dziecko. Powiedziane to zostało z naciskiem- „męża”. Ja zamierzam się zająć rodziną, moja córka musi zdać do gimnazjum językowego, rozumiesz, lekcje prywatne. Powiedziałam, że to w takim razie powinna się cieszyć, że wraca. Przecież jeszcze na pewno gdzieś pojedziesz –dodałam, aby ją pocieszyć, choć właściwie było to bez sensu. Ale ja teraz nie mogę jechać, bo przecież muszę pomóc mężowi, wiesz, wszyscy nasi znajomi zazdroszczą mi męża dyrektora, mamy mieszkania w ładnym miejscu....w pewnym momencie odechciało mi się słuchać jej  pierdół.

 

I nadal nie rozumiem jak ona się potrafi zacięcie targować o każde euro kupując nożyk do owoców i o cenę ciastka w knajpie, opowiadać o wielu przyjaciołach z którymi szaleje po knajpach. Ogromnej ilości przyjaciół. Każdą sobotę spędza z nimi w pubie, jak to możliwe? Ona im musi teraz  pokupować prezenty. Kup im koraliki, takie świecące, belgijskie koraliki, szalenie modne teraz- zaproponowałam. Coś ty- to dystyngowane panie, noszą porządną złotą bizuterię- odparowała. Nie takie gówno. Wymiękłam.

A jak będzie jutro? Spytała. Wybierzemy się gdzieś? Zależy od pogody, jak będzie lało to nie ma sensu nigdzie jechać, możemy się zdzwonić- zdecydowałam szybko, marząc, że powie, że gdzieś się wybiera. Odniosłam sukces połowiczny, mamy się zdzwonić po południu. Może będzie lało? Jak nic zaczynam zaklinać deszcz.......

No i Młoda ma rację, zero asertywności we mnie.....

kaas : :
maj 19 2006 Belgijka
Komentarze: 1

Dziś a właściwie wczoraj spotkałam taką niesamowitą Belgijkę, całkiem niepodobną  do przynajmniej 90 % mieszkającej tutaj ludzkości. Jest osobą swojską w przeciwieństwie do tubylców, życzliwych, ale raczej zdystansowanych. Kiedyś, jeszcze w  zeszłym roku raz ją spotkałam i powiedziałam, gdy mnie zapytała, ze jestem z Polski. Zapamiętała i wczoraj podeszła do mnie, gdy łaziłam z psami. To starsza kobieta, zapewne ma ponad 60....

 

Rozmawiałyśmy w przedziwnej mieszaninie języków, trochę po angielsku, holendersku, hiszpańsku no i francusku. Ja znam tylko angielski, kiedyś co prawda się uczyłam co nieci hiszpańskiego a teraz chodzę na holenderski. Z naszej gadki tworzył się istny koktajl, ale rozumiałyśmy się doskonale.....

 

Ona jest straszną psiarą. Pretekstem do rozmowy był Snoopy. To taki nieduży pies razy beagle, który zawsze tak przejmująco i wyjąco zawodzi, gdy przechodzi się koło segmentu, gdzie mieszka. Spytałam się co mu jest, że tak zawsze wyje. Odpowiedziała, że odkąd jego pan się rozwiódł z żoną to pies mieszka sam. Pan co prawda od czasu do czasu do niego przyjeżdża, czasem prosi ją o nakarmienie, ale generalnie psina siedzi całymi dniami samotnie w ogródku. Zrobiło mi się szkoda biedaka. Z drugiej strony ma do dyspozycji własny ogród i zawsze pełną michę. Ale to widać nie wystarcza do szczęścia, nawet psu.....

 

Z Polski jesteś, westchnęła, źle tam u was, mówią w telewizji. Czy naprawdę  musisz tam wracać? Spytała mnie takim życzliwym i troskliwym tonem. Uśmiechnęłam się mówiąc, że tak naprawdę to przesadzają. Nie żyje mi się najgorzej- dodałam, mam mieszkanie, mieszkam z córką, nie jest źle. Ona pokiwała głową .Wiesz, mam męża Hiszpana, mowie ci, tragedia, nie wychodź nigdy za Hiszpanów. Najpierw autorytetem jest matka, siostry, żona na końcu, całe życie jest gburowaty i nie odzywa się do ludzi....Jak chodzę z nim na zakupy, żałuje na wszystko i nie pozwala porozmawiać ze znajomymi, sam nie ma znajomych, jest dziwakiem.

Faktycznie jej mąż jest dziwny, znam go z widzenia i zawsze się uśmiecha. Swego czasu codziennie wychodził z rana na spacer i mi machał jak jechałam do pracy, zawsze o tej samej porze pojawiał się w identycznym miejscu z identycznym uśmiechem. Czasem z Młodą robiłyśmy zakłady, czy go spotkamy....A to okazuje się, że to despota....nigdy bym nie przypuszczała.

 

Wiesz, powiedziała, musisz mi podać swój telefon, ale nie komórkę. Mam taki program, przez który dzwonię. To mnie całkiem zaskoczyło, że ona w tym wieku operuje komputerem, Nazywa się Voip Stunt. Ależ mam ten program i go używam-dodałam. No to sobie pogadamy, ja zawsze gadam z moimi dziećmi. Z synem w Oslo gadam za darmo, córka w Barcelonie, to kosztuje grosze....

 

Pokażę ci cos- i pokazała mi ni mniej ni więcej- kaczkę, która jakiś czas temu rezydowała na kanałku. Już myślałam że ją ktoś zjadł, z radością zauważyłam ja u niej na podwórku. Swego czasu karmiłam ją resztkami chleba. Ona robi tutaj za domownika. Poznam cię z moim synem-zaproponowała. Niestety syn był w piżamie i nie chciał wyjść z domu. On jest chory, bardzo, to moje zmartwienie, ma depresję. To przez rodzinę mojego męża, tak tacy byli- dodała ze złością. Nie ma pracy, ciągle śpi albo leży, co mam z nim zrobić, przecież ma już 35 lat. Bierze leki, ale co z tego. Czy jeszcze co z niego będzie- spytała raczej retorycznie.

 

Kiedyś przeczytałam na pewnym blogu : Nie wiemy, jakie są piekła i nieba ludzi mijanych na ulicy (Czesław Miłosz) i tak mi się to dzisiaj jakoś przypomniało....

kaas : :