kwi 25 2004

endorfiny


Komentarze: 5

Dobór naturalny, wracam do mojej przedostatniej notki. Chyba teraz wiem, jakie stanowisko próbują zająć moi dyskutanci. Miłość- ależ to udowodnione mniej lub bardziej naukowo (może raczej naukawo!!!), że ten nagły przypływ akceptacji powodują związki zwane endorfinami. Sama spotkałam się z kilkoma artykułami na ten temat. Ich działanie trwa przez dwa lata. Podobno czekolada również zawiera pewne ilości endorfin...stąd może ta reklama o długo trwającej przyjemności.....Endorfiny zakłócają prawidłowe postrzeganie drugiej osoby. Jeśli dwie osoby się skojarzą, które były właściwie ukształtowane i wychowane to ok. dadzą sobie radę....A jeśli nie......

Tu nie chodzi o to czy któraś ze stron skończyła Oxford czy MIT.....

 

Potem działają również inne związki, ale dalibóg nie jestem sobie w stanie ich przypomnieć. Po jakimś czasie działanie tych związków również ustaje...niewierność w sensie chemicznym jest więc jak najbardziej uzasadniona.

 

Człowiek jest również podatny na uwarunkowania jakie dyktuje mu instynkt. I tylko argumentom związanym z reprodukcją należy wyjaśnić, że powodzenie mają określone typy urody czyli duży zbudowany facet oraz zgrabna laska. Natura nie jest sprawiedliwa, wielu niskich facetów cierpi kompleksy , robią się zgorzkniali i złośliwi, nie na darmo mówi się, że kurduple są złośliwi.....Również wiadomo jakie kobiety się podobają mężczyznom. Owszem faceci żenią się czasem z najbardziej burą i ponurą myszą (no cóz, endorfiny zakłócają postrzeganie....) z klasy ale to nie oznacza, że będą się rozglądać za powłóczystą panną z nogami i włosami do samej ziemi. Jak już dostrzegą tę burość......

 

A miłość...oczywiście istnieje i daje chwile radości człowiekowi, który doświadczył jej działania. Nie jestem jakąś starą i zgorzkniałą panną, kiedyś byłam bardzo szczęśliwą mężatką, miałam całkiem udaną rodzinę. Chyba była to miłość z wzajemnością, stworzyliśmy dom i wychowaliśmy udaną córkę. Po wielu latach dostaliśmy mieszkanie. Żyło się nam nieźle. Rozumieliśmy się.

Ale po 17 latach nagle przyszło ogłupienie. Przestał się liczyć dom i córka i to, co stworzyliśmy a zaczęła się liczyć koleżanka z pracy. Ona zostawiła nagle pięcioletniego synka a mężowi przyprawiła rogi. Moja historia została opisana wcześniej, w kawałkach, nie będę się powtarzać. Oni nazwali, że to miłość....

 

Ta druga „miłość” mojego męża trwała niecały rok po czym nagle zgasła i skończyło się to źle. Nie było mowy o odpowiedzialności, ani za naszą córkę ani za dziecko, które miało przyjść na świat. Dlatego nie wierzę, że samym tylko uczuciem można pokonać wszelkie przeszkody.

 

Teraz po kilku latach wiem, ze nie powinnam była się wiązać z człowiekiem, który żył w rodzinie w której jego ojciec permanentnie zdradzał swoją żonę. A ich wzajemne relacje polegały na tym, że moja teściowa znosiła to wszystko bo miała dzięki temu kasę i nigdy nie pracowała. Jej rola polegała na pichceniu. Może ktoś się teraz na mnie oburzyć, ale wcale nie uważam, że matka siedząca całe życie w domu lepiej wychowa dzieci niż pracująca. Moja teściowa była zawistna, nie miała własnych zainteresowań. To prawda, ich dom lśnił ale było pusto w środku. Zawsze wyręczała mojego męża we wszystkim i potem jakże się to smętnie odbiło na moim małżeństwie. W życie wprowadziła człowieka bez woli życia i walki, totalnie niezaradnego. Miał on wybitny umysł i był człowiekiem zdolnym , lecz co z tego....W tym domu nigdy nie było miłości. A właściwie wzajemnej troski i odpowiedzialności za siebie i innych. Zwłaszcza w chwilach trudnych.

 

Oni wszyscy już nie żyją więc nie ma co kontynuować tematu. O zmarłych nie powinno mówić się źle.

Sądzę, że wiele osób młodszych ode mnie wierzy w jakieś idealistyczne uczucie i gotowe dać się za to pokroić. Kiedyś myślałam, że ateizm męża- pochodził z rodziny wojskowej- powodował to, że nie okazywał spontanicznie czułości mi i dziecku, jakkolwiek był dobrym człowiekiem. A on mnie kochał tak jak umiał, kulawo i nie do końca. Tak jak wyniósł to z domu.

 

Co chcę dla mojego dziecka.....tego aby spotkała partnera odpowiednio mądrego i troskliwego oraz odpowiedzialnego....aby wtedy gdy wyparują feromony byłby zdolny do godnego życia i zaopiekowania się nią. I na tyle mądrego aby nie umarła z nudów jak będą siedzieli w domu. W miłość niech bawi się teraz. I gada o niej farmazony chłopakom. A swój rozum niech ma......

A ja...spotykam się z facetem niższym o głowę. Nie planujemy prokreacji i nie mówimy o miłości.......

 

kaas : :
27 kwietnia 2004, 23:26
Wiesz, jest takie stare rozróżnienie - między chcicą, fascynacją, a miłością. Te pierwsze dwie wygasają dość szybko i bo potrzebują wciąż nowych obiektów i to wygasanie nie łączy się z żadnym dramatem, raczej z ulgą. Ta trzecia jakoś tam ewoluuje albo nie... albo umiera i wtedy jest dramat. Ja wiem, to są moje wydawania się :-), a nie wiedza... nie ma przecież wiedzy na ten temat. Jedynie doświadczenie... a tego ci nie brak. A endorfiny :-) Pewnie, że tak. A myśl to wiązka ładunków elektrycznych. Jeśli nawet tak jest, to znaczy jedynie, że nasza wiedza o ładunkach elektrycznych jest żenująco niewielka.
27 kwietnia 2004, 18:35
..tak się zaczęłam zastanawiać ... jak to różni ludzi inaczej postrzegają miłość .... dla każdego miłością jest coś zupełnie innego .... ktoś twierdzi, że kocha i jest o tym przekonany ..... tyle tylko, że np. dla mnie nie ma to nic wspólnego z miłością ..... (tak sobie pozwoliłam na osobiste refleksje) ....... nie powinno się w sumie w komentarzach zaczynać tematów na długie dyskusje ..ale niech idzie .....
iwcia_iwon
26 kwietnia 2004, 18:54
a ja życzę Młodej żeby miała szansę żyć po swojemu, bo recepty na szczęscie nie ma.
łp
26 kwietnia 2004, 07:58
mimo wszystko uważam ze warto wierzyć w miłość .. to nie zawsze (na szczęscie) zabawa
25 kwietnia 2004, 19:52
Czy można coś tu dodać? - w mym przekonaniu nic. Wszystko jasne, klarowne. Ale, ale... nie ze wszystkim się zgadzam; jakiś opór wewnętrzny odczułem przy czytaniu treści trzeciego akapitu.

Dodaj komentarz