gru 05 2005

etos magazyniera


Komentarze: 2

Gryzę się od tygodnia z tą sprawą, nie daje mi to spokojnie żyć. Nie potrafię się pogodzić z tym, że jestem świadkiem takiego marnotrawstwa. Dotyczy to z jednej strony mojej pracy a z drugiej sporych zmarnowanych pieniędzy – co prawda nie moich ale unijnych. Takiego marnotrawstwa jeszcze nie widziałam na oczy. Bo osobiście dla mnie aparatura za 60 tysięcy euro to jest bardzo droga aparatura. Gdy w Polsce aplikowałam o coś znacznie tańszego to zawsze była odpowiedź odmowna. Forsy nigdy nie było. Nawet z grantów. Próbowałam więc często przeprowadzać eksperymenty trzymając się lewą ręką za prawe ucho czyli stosować do pewnych rzeczy ustrojstwa, które często się do tego nie nadają tak do końca. Gdy przyjechałam tutaj to właśnie mieli zamiar kupić TO czyli aparat moich marzeń. Wzleciałam na skrzydłach, bowiem zaczęłam myśleć dość intensywnie o możliwości dodatkowej całkiem sensownej pracy badawczej. Więc gdy zaproponowano mi, że widzieliby mój, jako znawcy tematu, udział w zakupie aparatury i możliwość testowania próbek, przystałam z radością. Od ponad pół roku wałkowaliśmy wszelkich producentów i to co ich sprzęt potrafi i korelowaliśmy z naszymi potrzebami. Co prawda w pewnym momencie pojęcie „nasze potrzeby” stawało się dla mnie niejasne. Zwłaszcza zakup pewnych bajerów, w gruncie rzeczy nieistotnych wydawał mi się przesadzony. Jegomość kierujący sprawą nalegał, więc w końcu ustępowałam dla świętego spokoju. No coz, unijna firma jest bogata…Któregoś dnia powiedział, że będziemy przerabiać około 500 próbek rocznie. Zaskoczyło mnie to. Skąd je weźmiesz w takiej ilości? - spytałam. To ja, robiąc tego typu pomiary non stop w kraju nie przerabiam nawet połowy a może nawet mniej. To co- powiedział z lekka skonfundowany- to może tego aparatu w ogóle nie kupować- spytał z lekką złością. Pamiętam, że wtedy byłam świeżo po wizycie u jednego z producentów. Nieopodal nas mają siedzibę i laboratorium aplikacyjne, gdzie za całkiem niewielkie pieniądze można rzeczone pomiary wykonać i mieć fachową obsługę. Firma łaknie zleceń jak kania dżdżu, bo tu jest prawdziwy kapitalizm. Jeśli jest próbek niewiele to jest to całkiem optymalne rozwiązanie. Jak 500, ok. Nie trzeba kupować browaru, aby napić się piwa. Wtedy sama nie wiedziałam ile ich naprawdę będzie. Teraz wiem. Co nieco będzie, część to będą badania rutynowe ale część rzeczy jest zagadnieniami badawczymi. I tu nie będzie się to liczyło na sztuki.

Ale z gościem jakoś się dogadałam i współpraca stała się całkiem miła. Wpisał mnie na listę adresową i upoważnił do kontaktów z innymi firmami. Całkiem mi odpowiadał taki układ. Wiele się dowiedziałam, poznałam ludzi z firm. W końcu posiedzieliśmy raz i drugi i poszły dokumenty do przetargu. Rzetelnie przygotowanego przetargu, bo przeciez Unia jest przezroczysta…..Aparat który razem mieliśmy zakupić był podstawą przyszłej pracowni, która mielismy wspólnie stworzyc.

Sprowadziłam drugi aparat- uzgadniając z nim- trochę inny aparat z sąsiedniego zakładu, który stał sobie spokojnie pod płachtą od lat. Ten drugi aparat występuje w Polsce w ilości około 2-3 egzemplarzy, bo jest za drogi jak na nasze finansowe możliwości placowek badawczych. Tutaj stał sobie spokojnie od przynajmniej 5 lat, w stanie niezakłóconym, pod plachta, odkąd odszedł ostatni pracujący na nim operator. Bo miał tylko czasowy kontrakt….Te dwa aparaty to już był filar i podwalina przyszłego labu- nowa aparatura, nowe możliwości. Co poniektórzy zaczęli nas chwalić za inicjatywę.

Przetarg wygrała firma pod każdym względem optymalna- cenowo, jakościowo. W Unii procedury są długie, więc jeszcze aparat nie dotarł. I już dostałam propozycję prowadzenia szkoleń. Coś mnie tknęło. Zaczęłam węszyć podstęp. Aparat pewnie będzie w styczniu a w połowie lutym mój kontrakt się kończy.

Ok., powiedziałam. Mogę szkolić twojego technika- powiedziałam do mojego wspolpracownika, ale ja na swoją wiedzę pracowałam prawie 15 lat. I pomyślałam, że nie zamierzam jej tak ot oddawać za darmo w biegu przez 2 tygodnie. Zaproponowałam układ- ok., opracuję dokumentację, popracuję na aparacie i nauczę Twojego facia co z tym się robi i do czego to sluzy, ale obiecaj mi, że wystąpisz o przedłużenie mojego kontraktu. Ja też coś muszę z tego mieć. To ja tutaj zostałam zaproszona, bo to podobno Unia może nas, mieszkańców kraju w którym lataja biale niedzwiedzie czegos nauczyc w ramach akcji dostosowywania do wymogów a nie ja Unię. To już są całkiem inne układy.

Zgodził się chętnie. Wiedział, że nie da rady sam. I wtedy zaczęło się.

Okazało się, że jest bardzo fajnie, jak kasa na mój pobyt idzie z funduszu na akcesję. Natomiast gdy za usługę trzeba zapłacić z własnej kieszeni to już jest gorzej. I nagle okazało się, że może wcale ta technika nie jest tutaj tak bardzo potrzebna. Może to laboratorium wcale nie musi istnieć. Może się bez tego można obyć....Tak w ogole psu na bude te cale badania. Lepiej pisac o perspektywach dynamicznego rozwoju niż brudzic sobie lapy.

 

A co ze sprzętem? Okazuje się, że został zakontraktowany do zakupu w zeszłym roku bo dwa zakłady miały nadwyżki finansowe i by im te pieniądze przepadły gdyby nie kupili aparatury. Nie mogli przeżreć tych pieniędzy inaczej jak kupując sprzęt, który będzie teraz stał. Bo na dzien dzisiejszy nie bardzo wiedza do czego ta maszyneria sluzy, cos im się obilo o uszy….Nie mogli wydać na konferencje bo i tak obskakują wszelkie imprezy. To nie ten fundusz, poza tym tutaj nie trzeba przygotowywać wystąpienia, aby wyjechać. Oni mają na to kasę i tak.

 

Teraz sprawy się toczą żwawiej - mam zwolenników, którzy uważają, że można mieć z aparatu pożytek, są to ludzie, którzy rzeczywiście coś robią i są też biurokraci, przeciwni wydawaniu pieniędzy na taki nikomu niepotrzebny według nich research, którzy uważają że jeden pracownik naukowy równa się dwóm magazynierom. I kto wie czy magazynier nie przyda się bardziej.... Jaki będzie finał sprawy, nie wiem, choć nie obiecuję sobie za wiele. Niemniej jednak już wiem, że nie będzie żadnej pracy, trzeba brać kasę co dają i szukac czegos innego. Ale szkoda mi aparatu, który będzie stał, jak wiele innych. A te 60 000 euro pójdą psu w d... bo i tak miały pójść....magazynier nawet najzdolniejszy go nie uruchomi, choć znacznie tańszy w utrzymaniu niż ja.....

 

 

 

kaas : :
kaas do Errad
05 grudnia 2005, 12:33
dokladnie tak, masz racje. ale dopiero po jakims czasie dochodzi sie do tego, ze to tak funkcjonuje....
05 grudnia 2005, 12:26
Coś mi to trochę pachnie Don Kichoterią...

Dodaj komentarz