kwi 27 2004

uczelnia


Komentarze: 5

Warszawa oblężona- i w tej oblężonej Warszawie pojechałam na moją uczelnię, nie tą na której studiowałam, lecz tą, gdzie robiłam doktorat. Z moim promotorem mam dość sympatyczny kontakt, jakkolwiek mamy nieco różne wizje pracy badawczej. Jestem osobą dość energiczną i nie potrafię trawić czasu na rozważania, natomiast wiele spraw organizacyjnych potrafię załatwić nieźle. W tym porobić różne badania, znaleźć dojście oraz fundusze, ściągnąć nowy program itp. On z kolei jest „od myślenia”, mnie koryguje, pomimo moich lat podeszłych nadal pozostaje dla mnie mistrzem.

 

Sceneria naszego dzisiejszego spotkania była dość niecodzienna. Wielkie okna zabite dechami i dyktą. Na wydziale poruszenie i dużo biegania. Internet wołowaty, chciałam dodatkowo pościągać sobie publikacje, niedostępne bez logowania i z mojego IP.

Udało nam się załapać na publikację w dość renomowanym czasopiśmie z dość dużym impact factorem. Są pewne uwagi redakcyjne i to należało omówić.

 

Oglądałam nowe sale, wspaniale wyposażone, choć za moich czasów sypał się tynk z sufitów. Młode ongi studentki, które robią teraz doktorat a które pamiętam z moich czasów są poważne i ganiają młodszych kolegów. I tylko nie było Bartka....

 

Bartek jest również doktorantem. Ale jego doktorat ma charakter szczególny bo jest walką z Panem Bogiem. Bartek ma groźną postać nowotworu i żyje na kredyt. Dzieli życie między chemioterapie a pracę. Ma bronić się jeszcze w tym roku jak zdrowie pozwoli. Teraz znów jest w szpitalu. Zawsze pytam o niego gdy tam przychodzę. On sam ma świadomość choroby i zagrożenia, ale znosi los pogodnie i z optymizmem. Chyba się już przyzwyczaił. Ma dziewczynę, która go wspiera. Nie znam jej, ale to musi być wspaniała osoba. Jeśli on da radę znieść stres egzaminów i przygotowania do obrony to zaiste będzie to godne podziwu.

 

Mój pobyt na uczelni zawsze dodaje mi wiary w sens tego co robię i mogłabym dalej robić. Siedząc w moim kurniku widzę dość daleko posuniętą atrofię ambicji i chęci poznania. Irytuje mnie zaściankowość wielu moich koleżanek. Zapewne było by mi trudno pracować na uczelni, bo zarobki mniej więcej normalne zaczynają się tam właściwie od profesora wzwyż. Reszta musi łatać chałturami. W mojej firmie zarobki może są lepsze, ale klimat pracy gorszy. Dlatego gdy zdarza mi się bywać na moim dawnym wydziale to powraca tęsknota za chęcią zrobienia jeszcze czegoś w życiu.

 

Nie wiem jak długo będzie się układała moja współpraca z Profesorem, może to będzie jeszcze tylko jeden artykuł, może więcej. Jego też ogarnia chandra i poczucie bezsensu. Co prawda trzyma ich przy życiu dydaktyka, dla tego celu istnieją i są powołani. U nas ciągle stawia się to pytanie, czy jesteśmy komuś do czegoś potrzebni i czy świat by bez nas się mógł obejść? Fundamentalne pytanie w kryzysie takim jak nasz.......

 

kaas : :
29 kwietnia 2004, 11:45
Dydaktyka trzyma przy życiu, ale do pewnego czasu, wypalenie przychodzi wcześniej lub później i chyba jest nieuniknione.
28 kwietnia 2004, 12:20
Wiedza u nas nie jest w cenie...z przykrością konstatuję. Świat bez nauki - naukowców się nie obejdzie; w Polsce, każdy to widzi /kto chce/jak i co się dzieje /delikatnie mowiąc, nie najlepiej/.
28 kwietnia 2004, 11:12
nie będę komentował, ale się uśmiechnę :-)
27 kwietnia 2004, 21:14
wow jestem pod wrazeniem :) pozdrawiam :*
iwcia_iwon
27 kwietnia 2004, 19:42
że też ludzie nie zadają sobie takich pytań ślęcząc godzinami przed telewizorem. Albo artyści - zawsze przekonani, że są niezwykle potrzebni, niezbędni i najwspanialsi.

Dodaj komentarz