Archiwum styczeń 2005, strona 1


sty 16 2005 powoli zbliża się wyjazd
Komentarze: 0

Chyba znalazłam lokatora. Do mojego mieszkania. Student, spod Krakowa. Wygląda solidnie, studiuje, uczy się i pracuje w jakiejś agencji reklamowej. Muszę załatwić wiele spraw, w tym zawiesić internet, zawiesić telefon ( ma swoją Sferię) ogólnie facet jest przygotowany do wynajmowania mieszkania. Po studiach albo sobie kupi chałupę w Wawie albo też wróci do siebie, tam ma gdzie mieszkać. Odpada argument, że zalęgnie mi się albo rozmnoży. Nie nakręci impulsów. No i jest znajomym przyjaciółki więc coś będę zawsze wiedziała. Do tego lubi kwiaty, więc mam nadzieję, że moja dżungla po roku będzie kwitła.

 

Ulżyło mi, ustaliliśmy co zostawiam, nie muszę wszystkiego wywozić, część rzeczy przeniosę do Młodej. Czeka mnie sporo roboty, ale też i sporą część odwaliłam. Młoda będzie mogła tu przyjeżdżać na sesję a to też dla mnie jest ważne.

 

Mam górę prasowania. Podświadomy instynkt przeglądania wszystkiego zmusił mnie do poprania wielu rzeczy dotychczas leżących sobie spokojnie. I urosła góra pościeli niebotyczna. Dziś to olewam, zrobiłam chyba ze 200 pierogów, mam dość robót domowych. Wysprzątałam kuchnię.

 

B mnie zadziwia. Jest bardzo pomocny i przyznam, że nie spodziewałam się tego po nim po różnych eksperymentach z jego udziałem. Czasem człowiek jest mocno zaskoczony, że nagle może spodziewać się całkiem innego podejścia niż tego do jakiego przywykł. Robi znacznie więcej aniżeli moja rodzina, która zadaje mi zdawkowe pytanie : co słychać i to tylko wtedy, gdy ja zadzwonię. Dziś pojechał testować mój samochód i oddać go do przeglądu. To dla mnie bardzo wiele znaczy, biorąc pod uwagę to, jak baby się traktuje na stacjach obsługi i warsztatach samochodowych.

 

Jeszcze nie czuję, że termin wyjazdu się zbliża wielkimi krokami. Mam wszystko jak na razie pod kontrolą. W końcu nie wyjeżdżam do Górnej Wolty na sto lat tylko będę w odległości jakichś 1200 km, Do tego będę tam zarabiała normalne pieniądze. A jednak człowiek ma jakiś taki atawizm w sobie, że musi zabrać wszystko, mydło i powidło....i to dręczy....taki strach trochę z minionej epoki.......

 

kaas : :
sty 15 2005 sobotnie sprzątanie
Komentarze: 1

Dzisiaj miałam taki dziwny sen.To znaczy nawet nie taki znów dziwny. Rzadko opisuję swoje sny bo nie ma nic nudniejszego aniżeli słuchanie o tym co się komuś bajało. Ale mnie się śniła nader konkretna rzeczywistość. A mianowicie opieprzałam W, że nie przesłał dotąd zrecenzowanych artykułów a miał to zrobić najpóźniej w grudniu.

 

Moje sny są ostatni prorocze. Przyśniło mi się któregoś dnia, że mój letni stypendysta prosił mnie o opinię. Dzięki temu przypomniałam sobie, że mu to obiecałam w październiku i wysłałam stosowny dokument. Niechlujstwo i indolencja W w kwestii publikacji – a bądź co bądź ludzie czekają na ich druk- też powinno mnie to skłonić do tego abym do niego zadzwoniła i przypomniała. Ale jakoś skończył się u mnie limit odruchów quasi-macierzyńskich w stosunku do jego osoby. Niech go opieprzają inni.

 

Wczoraj byłam na dość interesującym spotkaniu klasowym. I spotykając się na przestrzeni lat od czasów matury widać jak plotą się losy ludzkie. Jedni ongiś milionerzy nie mają pracy, inni uważani za gamoni moją całkiem udane rodziny i zdolne dzieci, jeszcze innym idzie wszystko równo i po kolei. Najzdolniejsza uczennica nie pracuje i siedzi w domu. Mój wyjazd wzbudził zainteresowanie i nawet życzliwe, obiecałam, że przyjadę na 30 lecie naszej matury w maju...ale czy dam radę? Bardzo bym chciała.

 

Oprócz snów pewne wydarzenia mają charakter powtarzający się. Otóż zawsze jak mam spotkać się z Matem dostaję koszmarnej opryszczki. Kilka dni temu obiecał zadzwonić i cóż...dziś rano czuję tę przeklętą purchlę na ustach...koszmar. Zastanawiam się, czy jaka na ironię losu on zadzwoni. Nie mam pojęcia. Wolałabym dziś nie. Zamierzam wziąć się za sprzątanie schowka......

 

 

 

kaas : :
sty 14 2005 tatuś
Komentarze: 1

Mój drogi przyjaciel Narcyz został ojcem. Chciałabym mu pogratulować, ale problem w tym, że dziecko nie mieszka z nim i należy do kobiety, z którą go łączyło coś nader przejściowego. Teraz się serdecznie chyba nienawidzą. Ona uważa, że złamał jej życie. On nie potrafi się pogodzić z dzieckiem jako narzędziem szantażu. Winni są oboje bo w tej sytuacji to do tanga trzeba dwojga…..Dziecko jest małe a więc urokliwe. On nie wie, jak z tego wybrnąć, posądza, że ona znalazła sobie sposób na przetrwanie, ale chce dobrze dla dziecka, więc buli. Potem ma kaca, czy powinien płacić aż tyle. Bo uważa, że jej wymagania są nadmierne. Ona go szantażuje. Dość paskudny układ.

 

A więc myślałam dzisiaj o dzieciach i dorosłych. Czemu człowiek ma tak dziwną naturę, że nie bierze pod uwagę faktu, że skutkiem uprawiania seksu jest czasem prokreacja? Niby dorosły człowiek wie o tym, ale jest to wiedza czysto teoretyczna. W praktyce w pędzie w poszukiwaniu więzi i choćby namiastki uczucia często ludzie decydują się na pójście do łóżka zaraz i natychmiast. Często nawet nie starcza czasu na pomyślenie o antykoncepcji. Taki właśnie chyba przypadek trafił się Narcyzowi.

 

Niektórzy proponują aborcję w takiej sytuacji. Temat ten już tak został przewałkowały, że aż obrzydzenie budzi podchodzenie do niego. Osobiście dla mnie, osoby, która nie jest w stanie wyrazić zgody na uśpienie małych szczeniąt czy kociąt, pozbawienie w taki czy inny sposób życia człowieka jest nie do przyjęcia moralnie. Poziom wrażliwości jest różny, pewnie, że jestem przeciwniczką „walk o zygotę” czy marszy protestacyjnych w obronie życia poczętego. Człowiek dla własnego przetrwania bywa katem, są liczne przykłady z historii, wiadomo też, że w przyrodzie notuje się przypadki odrzucania młodych przez matki, gdy brakuje pożywienia. Nie powinna opcja ideologiczna decydować.

 

W gruncie rzeczy targają nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony dziecko to coś własnego, istota, która będzie darzyła bezinteresownym uczuciem. Z drugiej źle wychowane przez nienawidzącą i zapiekłą w złości i żądzy zemsty matkę będzie ojca również nienawidziło.

 

Sama nie wiem, co w takiej sytuacji powiedzieć. Trudno mówić o czyjejkolwiek niegodziwości czy chęci złamania komuś życia a takie argumenty padały. Po prostu w pogoni za ciepłem, za drugim człowiekiem, w ucieczce od samotności trzeba mieć jednak oczy szeroko otwarte……

 

kaas : :
sty 06 2005 kwitki
Komentarze: 2

Ostatnio dowiaduję się, że bardzo wiele nagle zaczęło zależeć od małych świstków i bzdurnych rozporządzeń. Zawsze tak było, ale szczególnie teraz paranoje są nie do wytrzymania.

Swego czasu B kupił mi jakąś część do samochodu. Miał do tego jakąś fakturę. Część okazała się póki co zbędna. Więc doszłam do wniosku, że oddam ją bo po co mam mieć w domu magazyn klamotów samochodowych.

Pojechałam do tego cholernego sklepu i zawiozłam rurę. Spytali mnie o paragon fiskalny. Pokazałam fakturę ale okazało się, że to nie o to proszą. Chodzi im o taki mały pieprzony kwitek. Z komórki zadzwoniłam do B i spytałam się, czy to ma. Przyznał, że to wyrzucił. Dalej dialog przedstawiał się następująco: przecież mam fakturę- ale nie ma pani paragonu fiskalnego- ale pan przecież ma kopię, data i czas kupienia jest znany- to niech pani idzie do kasy- nie możemy odtworzyć tego prargonu-gówno prawda, możecie ale nie chcecie, paragon jest kopiowany. I tak na okrągło. W końcu dałam za wygraną, nie miało to dalszego sensu i byłoby przykro B, gdybym nie wzięła tego ustojstwa. Miałby poczucie, że mnie naciągnął a on tego klamota kupił w dobrej wierze. Leży więc w schowku, jeść nie prosi. Ale u tych łobuzów nic więcej nie kupię. Bo chodzi o to aby sprzedać i nie można było oddać wycofując kasę......

 

Wczoraj miałam równie pouczający dialog na poczcie. Dostałam maila z Belgii, że jeszcze moje dokumenty nie dotarły. Mało mnie krew nie zalała, wysłałam papiery 20 listem poleconym. I gdzieś wcięło mi potwierdzenie nadania. Chciałam zlokalizować dokładnie kiedy wysłałam list i poszłam na pocztę. I pierwsze pytanie- dowód nadania. Powiedziałam, że musze go poszukać w domu. Bez tego nic nie znajdę- ale chcę tylko się dowiedzieć czy mogę reklamować list, są to ważne dokumenty, które organizowałam cały miesiąc- próbowałam przekonać urzędniczkę. Nic z tego. W końcu wkurzona kazałam jej przynieść taki zeszyt, w którym przy mnie babka wpisywała przesyłkę poleconą, Ale Belgia....dalej perorowała urzędniczka. Spytałam ile dziennie listów poleconych wysyła do Belgii- jeden dwa.....no góra trzy. W końcu znalazła moją przesyłkę i numer nadawczy. Ale ostrzegła, że w razie reklamacji muszę mieć potwierdzenie nadania. Na szczęście znalazłam ten gówniany świstek, ja takich rzeczy nie wyrzucam w przeciwieństwie do B......reklamację mogę składać po miesiącu...ale mam nadzieję, że to dojdzie wcześniej. Zresztą urzędniczka twierdzi, że polecony może iść nawet dwa tygodnie...a pani wie, że były Święta...dodała.....Jednak co się nadenerwowałam to moje.....

 

I dziś apteka. Wykupywałam leki na receptę wypisaną w dniu 7 grudnia a dziś jest 6, miesiąc mija jutro. Wiem, że recepta jest ważna miesiąc a tu się nagle okazuje, że jest ważna 30 dni. Jak bilet miesięczny autobusowy. Kiedyś było miesiąc a teraz wymyślili 30 dni. Moje leki są specyfikami na astmę a więc nie są antybiotykami, które trzeba wykupywać natychmiast. Zażywam je stale, więc nie widzę powodu, aby 1 dzień miał znaczenie. Mądrala z kasy przyniosła nawet stosowny dziennik ustaw. Owszem, wyszła na swoje ale wiem jedno. Pójdę jutro do mojej pani doktor i przepiszę te leki od nowa. Ale nie dam już zarobić grosza na mnie tej aptece. Apteki są wokół trzy, więc ich oleję.

 

W gruncie rzeczy jesteśmy w systemie, który preferuje idiotyzm zamiast zdrowego rozsądku. A więc zbierajmy wszelkie pokwitowania i inne śmiecie, drobne kawałki papierów a paragony po butach traktujmy jako rzecz po prostu świętą. Trzeba trzymać każdy kwitek z bankomatu, bo nigdy nie wiadomo, kto i w jakim celu o to się może upomnieć. Jak nie masz to jesteś frajerem i przegranym. Mogą zrobić cię w bambuko w majestacie prawa.....

 

kaas : :
sty 02 2005 powracam do normalności
Komentarze: 2

Trochę jestem zła na pogodę, w gruncie rzeczy świeci słońce, ale od czasu do czasu dowala deszcz. Poza tym wieje i łeb urywa. Nie pojechałam na działkę, jak poprzednio planowałam, więc siedzę i porządkuję papiery. Zabrałam się za ostateczne porządkowanie kompaktów, dokumentów, wypisałam zgłoszenie zmiany dowodu osobistego do Urzędu Skarbowego i wypełniłam formularze wizowe, mając nadzieję, że wkrótce będą potrzebne..... Nowy rok rozpoczęłam wywalając i archiwizując wszystko na kompie, więc dysk jest czysty jak łza i komp chodzi jak burza, zwłaszcza po wywaleniu tych filmów, które na nim rezydowały już od jakiegoś czasu. Wpisałam sobie do nowego kalendarza NIP i Pesel oraz szereg innych upierdliwych numerów, które trzeba pamiętać ( z wyłączeniem haseł i pinów rzecz jasna a jest ich coraz więcej do pamiętania...).

 

Drugi dzień odpoczywam przed powrotem do roboty. Rozleniwiłam się bardzo, choć nie do końca jest to prawda. Zasuwałam jak głupia, ale był to inny rodzaj zasuwania, nie wiem, czy nie straciłam zdolności koncentracji i do pracy umysłowej. Dziś również wygrzebałam z lodówki niedobitki świątecznych wędlin tudzież innych pozostałości. A więc tak właśnie zaczyna się mój powrót do normalności......

 

Zresztą, czy to można nazwać normalnością? Nie bardzo wierzę, aby sprawa wyjazdu sfinalizowała się do lutego. Firma miała świąteczną przerwę a i tak nie sądzę, aby tam się zabrali do pracy z kopyta. Mój pesymizm, który jak się okazuje tkwi jednak we mnie- powiada, że może coś nie wyjść z tym wyjazdem i jest to za piękne, aby było prawdziwe. Na przykład odkryłam, że na kopercie z badaniami nie napisałam „confidential” i wysłałam ją pod własnym nazwiskiem. A powinna była wyjść od lekarza. Jest to o tyle absurdalne, że wiele rzeczy wypełniać musiałam tam sama. Niby chyba powinny liczyć się wyniki badań, które mam nadspodziewanie dobre, ale cholera wie. Moja nienormalna wyobraźnia zawsze generuje jakieś koszmarne scenariusze.....A absurdy wychodzą całkiem z innych stron.

 

Młodą opieprzyłam za zbyt głośne granie na bębnach. W moim pokoju. Od wielu lat staram się jej przekazać, że mój pokój to nie świetlica klubowa i czasem ona o tym zdaje się zapominać. Niby jestem tolerancyjna, ale ona też musi sobie zdawać sprawę, że walenie w bębny nie jest najmilszym dźwiękiem dla innych osób w pobliżu, mogę to znosić góra pięć minut.

 

Nie widziałam się z B od Sylwestra i nie dzwoniliśmy do siebie. Dam mu trochę odpocząć ode mnie, bo znów zacznie coś kombinować i mnie wkurzy. I tak wyszło na Sylwestra nie najgorzej, choć czasem widziałam, że ma ochotę dowalić komuś a jest w tym mistrzem. Dobrze, że tym razem nie mnie, choć mocno mnie irytuje, gdy krytykuje moją jazdę. Uważam, że po 27 latach od zrobienia prawa jazdy nie jeżdżę najgorzej i zaiste jestem świadoma jak prowadzić auto bezpiecznie. A mędził całą drogę.....

 

Powoli wracają do normalności również psy. Miałam naprawdę ciężkie przejścia z petardami. Jak tylko wychodziłam to jeden z nich ( jamnior nie boi się hałasów) uciekał natychmiast do domu i nie mógł się wysikać. Za parę minut to samo. Zawsze trafił się w pobliżu gówniarz, który miał jeszcze jakieś petardy i strzelał. Na szczęście dziś już jest dużo lepiej. Nie dawałam mu środków uspokajających, siedział zamknięty w domu i jakoś przeżył. Suka sąsiadki spała dwa dni po takich środkach.

 

I tak od jutra znów kierat......

 

kaas : :