maj 20 2006

ślad bułgarski....:)


Komentarze: 1

Myślałam dzisiaj o A, Bułgarce, mojej tutejszej wspólstypendystce, o której pisałam kilkakrotnie. A niedługo wraca do kraju. Jest cholernie zawiedziona, choć siedzi tutaj już dwa lata. Ona wzbudza moje naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie nam się razem chodzi na koncerty, na targi staroci i poszaleć po zakupy. Mamy z tego wiele frajdy, obie cieszymy się, jak się uda upolować coś ekstra. Zwłaszcza jak trafi się na nietrafiony prezent, rzecz nową, ale za bezcen to radość jest ogromna. Mamy też nasze przyjemności degustacyjne, dziś opędziłyśmy lunch w Carrefurze a podawali rzeczy naprawdę smaczne. Popłuczyny po komuniźmie takie nawyki, ale cóż.....

 

Ale w jakimś stopniu jest ona dla mnie toksyczna i wielokrotnie zastanawiałam się, czemu tak jest. I w końcu doszłam do tego, że jest typ osób, który działa na mnie drażniąco. To są amatorki permanentnej adrenaliny. Osoby, które nie potrafią nawet chwilę posiedzieć w cieniu, osoby, które muszą być w każdym momencie na świeczniku i zauważone. Są pod każdą szerokością geograficzną.

 

Dla A przyjazd tutaj miał oznaczać sukces życiowy pod każdym względem, naukowym, finansowym. Niestety sytuacja się pochrzaniła, jej szef, sława naukowa w dziedzinie, którą uprawia, stracił pracownię ( tutaj często takie reorganizacje mają miejsce) i jest „na dożyciu”. Ze swojej dziedziny musiał zrezygnować. To zjawisko, tak typowe tutaj, powoduje frustrację, ale nadal pieniądze są ogromne. To powoduje zazwyczaj, że  taki zdegradowany szef nie myśli nawet przez moment o powrocie do pracy w jakimś ośrodku badawczym, tylko siedzi i pierdzi w urzędowy stołek, rekompensując sobie brak rozwoju naukowego pławieniem się w rozkoszach życia jakie daje europensja. A została przeniesiona do innego działu, gdzie zaczęła się jej wegetacja. Natomiast wynagrodzenie się nie zmieniło. Tak czy owak, nadal produkowała wyniki na przyszłe publikacje. Do tego kontrakt jej przedłużyli na rok. Żyć nie umierać. Unii nie zbawi, ale co się dorobi to jej.....

 

Dziś pytałam, czy jest zadowolona. W końcu zarobiła na kilka samochodów, w swoim kraju będzie krezusem, obciuszyła się, wraca do stęsknionego męża i córki. Nie była...

Bo widzisz-powiedziała. Szef mojego instytutu mnie nienawidzi. Wszyscy mnie tam nienawidzą. Pewnie zlikwidowali mój dział. A ja myślałam że zrobię habilitację, że go przeskoczę, one się teraz będzie wyżywał. To może rozejrzyj się za inną pracą? -spytałam. Skądże, ja nie mogę tak jak ty myśleć o fruwaniu - powiedziała z nieukrywaną wyższością- mam męża i dziecko. Powiedziane to zostało z naciskiem- „męża”. Ja zamierzam się zająć rodziną, moja córka musi zdać do gimnazjum językowego, rozumiesz, lekcje prywatne. Powiedziałam, że to w takim razie powinna się cieszyć, że wraca. Przecież jeszcze na pewno gdzieś pojedziesz –dodałam, aby ją pocieszyć, choć właściwie było to bez sensu. Ale ja teraz nie mogę jechać, bo przecież muszę pomóc mężowi, wiesz, wszyscy nasi znajomi zazdroszczą mi męża dyrektora, mamy mieszkania w ładnym miejscu....w pewnym momencie odechciało mi się słuchać jej  pierdół.

 

I nadal nie rozumiem jak ona się potrafi zacięcie targować o każde euro kupując nożyk do owoców i o cenę ciastka w knajpie, opowiadać o wielu przyjaciołach z którymi szaleje po knajpach. Ogromnej ilości przyjaciół. Każdą sobotę spędza z nimi w pubie, jak to możliwe? Ona im musi teraz  pokupować prezenty. Kup im koraliki, takie świecące, belgijskie koraliki, szalenie modne teraz- zaproponowałam. Coś ty- to dystyngowane panie, noszą porządną złotą bizuterię- odparowała. Nie takie gówno. Wymiękłam.

A jak będzie jutro? Spytała. Wybierzemy się gdzieś? Zależy od pogody, jak będzie lało to nie ma sensu nigdzie jechać, możemy się zdzwonić- zdecydowałam szybko, marząc, że powie, że gdzieś się wybiera. Odniosłam sukces połowiczny, mamy się zdzwonić po południu. Może będzie lało? Jak nic zaczynam zaklinać deszcz.......

No i Młoda ma rację, zero asertywności we mnie.....

kaas : :
21 maja 2006, 09:31
Niekiedy i, kurwa, asertywność wymięka;)

Dodaj komentarz