mar 17 2004

edukacja c.d.......


Komentarze: 4

Poczytałam sobie opinie Kruka9 i Solei, nie, nie chciałam nikogo dotknąć. Wszędzie są dobrzy i pilni studenci, kiepscy wykładowcy i odwrotnie. Ja pisałam o moich własnych obserwacjach z najbliższego otoczenia, nie pretendują one do statystycznych uogólnień.

 

Mam co nieco do czynienia z ludźmi zajmującymi się na co dzień edukacją młodzieży i to w różnych placówkach naukowych w Polsce, nie tylko w Wawce. Obserwuję znajomych mojego dziecka, dzieci moich znajomych, ale jak mówię, nie są to uwagi o charakterze ogólnym. Nie ma reguły, że student wieczorowy czy zaoczny to be a dzienny cacy....

 

Pracując w tej branży widać jej niedoinwestowanie na każdym kroku. Brak jakiegoś sensownego laboratorium owocuje grupą niedouczonych absolwentów wydziałów ścisłych. Brak lektorów na tzw prowincji- proszę się tylko nie obrażać, ludzie spoza Wawy, bardzo sobię cenię ludzi spoza 100licy, są to fajni ludzie i bez zadęcia-powoduje często analfabetyzm językowy. Brak samodzielnych pracowników naukowych powoduje tworzenie kadry przyjezdnej, nie identyfikującej się z uczelnią. A uczelnie powinny stworzyć jakieś środowisko, jakąś kulturę promieniującą na okolicę, bycie studentem to powinien być powód do dumy.

Wędrująca kadra wiąże się z trudnościami złapania wykładowcy, odwoływaniem zajęć, tłumami na zajęciach, wiem jak to wygląda czasem u Młodej.

Bez chałtur pensje wykładowców są marne, więc nic dziwnego, że chałturzą, mają po kilka etatów, tym bardziej, że są konieczni aby dany wydział miał akredytację, więc roboty w niektórych specjalnościach nie brakuje.

 

A teraz druga strona medalu, rekrutacja i periodyczne mody powodują, że na niektóre kierunki nie sposób się normalnie dostać. Testy przypominają pytania z „milionerów” zwłaszcza na kierunki humanistyczne. Nic więc dziwnego, że chętni do zostania psychologiem (czasem zadaję sobie pytanie po jaką cholerę nam tylu psychologów..) musza iść na studia zaoczne lub na prywatne studia.

 

I różnie to bywa, z jednej strony są ludzie zdeterminowani, którzy pracują, aby na te studia zarobić i leserzy, którym rodzice te studia fundują. Ci pierwsi czasem tyrają do upadłego, cały tydzień na etacie a soboty i niedziele na uczelni. Z jednej strony podziwiam tych ludzi, ich determinację a z drugiej.....jaki wpływ ma cały tydzień harówy w firmie na ich wydajność intelektualną? Co są oni w stanie jeszcze kojarzyć....A z drugiej strony inni, drobni leserzy, mimo, że mają czas wcale nie poświęcają go na naukę, mają poczucie ogromnego luzu. Potem piszą podania i zdają przedmioty po  sto razy. Nikt nie jest zainteresowany aby takiemu udowodnić, że nie powinien zawracać sobie głowy studiowaniem...

 

Na dziennych też bywa różnie- ludzie zakładają sobie firmy, składają komputery, dorabiają. Jest to szlachetne, ale pamiętam wściekłość mojego promotora, ze niektórych „łaskawców” nie widzi miesiącami i jakoś im się nie kwapi, aby pracę magisterską obronić.

 

I nadal będę bronić tezy, że absolwent studiów to człowiek, który powinien mieć wiedzę ponadprzeciętną, Naprodukowanie absolwentów sławetnego marketingu i zarządzania pochodzących z setek różnych szkół i szkółek mści się w postaci tłumu bezrobotnych dziewczyn, które mogą być nieledwie sekretarkami, bo na takie „zarządzanie” nie ma zapotrzebowania.

 

A problem Świrusów.....cóż, byli hippisi, dzieci kwiaty, git ludzie, skejci, punki metale i diabli wiedzą jeszcze co. Można mieć lub nie mieć do nich sympatię, ale dla mnie to jest tylko folklor. Mnie się po prostu nie podobają ludzie, którzy mają mało poważny stosunek do życia, żerują po dwudziestce na rodzicach, ciągną na komóry, w wielkim procencie z nich wyrasta klan pasożytów i nieudaczników.....

 

 

kaas : :
19 marca 2004, 23:28
Zawsze będą studenci, którzy się przemykają i zapominają zaraz po egzaminie i zawsze, niezależnie od jakości uczelni będą ci, którzy to lubią i czują, że są na swoim miejscu. I dokładnie tak samo jest z kadrą. Ot, taka mądrość ludowa mi się wypsła :-)))
18 marca 2004, 16:54
W sumie od każdej reguły znajdzie się wyjątek - i czując się takim wyjątkiem napisałam tamten komentarz. Ale w gruncie rzeczy mam świadomość, że generalizowanie daje jakiś pogląd na sprawę. Jeśli wynikiem uogólnienia jest pewien obraz, to najczęściej jest on zgodny z prawdą. I takim wynikiem generalizowania była Twoja notka, więc nie powinnam się oburzać, bo w gruncie rzeczy (patrząc obiektywnie - w przeciwieństwie do poprzedniego komentarza) muszę się z Tobą zgodzić.
17 marca 2004, 21:15
Dzienna biologia na UW dała mi nieźle w kość... Niby pracuję w zawodzie, ale nigdy mi się nie przydały ani wiedza, ani umiejętności. Pomyślałam teraz o aparacie gębowym strzykwy i nawet przypomiałam sobie łacińskie nazwy mięśni otwierających i zamykających ten szczególny narząd. Przemilczę tu efekty różnych studiów podyplomowych - zostały mi po nich fajne papierki. Wszystkiego nauczyłam się później i sama. To trwa i jest super.
17 marca 2004, 20:24
W mojej wypowiedzi pod tablicą zabrakło, wyrażonego przez Ciebie, stwierdzenia, jakże ważnego. Stwierdzenia o uczelniach jako ośrodkach kulturotwórczych, o dumie bycia studentem . Czy o tym, na tzw. prowincji, wogóle się myśli? Pytanie retoryczne... A psychologów, pozwól, też wezmę w me pazury i dziobem potraktuję; mnie pedagogowi, srtraaaasznie się oni nie "podobają" :)o)

Dodaj komentarz