mar 11 2004

nostalgia wiosenna


Komentarze: 2

Wczoraj rozmawiałam z W i okazało się, że cierpi na zatoki. W ogóle odnoszę takie wrażenie, że W jednak powinien mieć jakąś babę na codzień. Na co dzień i na stałe, taką, która zadba i dopieści. Mężczyźni słabo się nadają do życia w samotności, kobietom to przychodzi łatwiej. Pewnie, że lepiej już kogoś mieć, ale jak takiego kogoś nie ma to kobiety nie popadają w abnegację i na ogół nie sprawiają wrażenia opuszczonych i zapuszczonych.

 

Dziwna sprawa, ale w przypadku takich facetów jak W fatalne wydarzenia z przeszłości położyły się cieniem na całym jego życiu, choć minęło już tak wiele lat. Może i chciałby wyrwać się z nich, ale nie potrafi zacząć życia od nowa odkreślając to co było stare od tego nowego i przełamując pewne konwenanse i schematy. Popadł w rutynę myślenia, z żalem obserwuje swoją niedoskonałość, która przychodzi z wiekiem. Może nawet by i pobrykał....Nie jest pesymistą, ale w ogólnym bilansie widzi wiele spraw na nie....

 

Tkwi w nim potencjał działania, ma wiele pomysłów. To w nim lubię, że chce być kreatywny i bywa pomocny. Czasem jednak przystaje, brakuje mu czasu lub zapału. Jednak nic nie zmienia w ogólnym schemacie swojego życia i rutynie, codziennej oraz co weekendowej.

 

Zastanawiam się, jaką rolę pełnię w jego życiu. Mieszkamy od siebie za daleko, aby na co dzień się widywać, telefony są drogie, choć i tak czasem sobie gadamy, oboje musimy utrzymywać przecież swoje dzieci, dom z jednej pensji i niedużej renty. Myślę nad tym co by się działo, gdybym nagle przestała dzwonić albo też oświadczyła, że jestem z kimś na poważnie związana. Czy nasza znajomość wówczas zdechłaby śmiercią naturalną? Wiem, że to ja ją podtrzymuję przy życiu. Póki co mamy wiele spraw innej natury, które nas łączy i kontakt jest sprawą naturalną. Nie wiążą się one z relacjami męsko-damskimi. Oboje jesteśmy zainteresowani ich kontynuacją.

 

Mam do niego słabość, która trwa od kilku lat. On chyba też mnie darzy sympatią. Potrafimy rozmawiać bardzo długo i nigdy nam się to nie nudzi. Mamy wiele wspólnych spraw, zawodowych, interesujemy się sobą na tyle, na ile taka przyjaźń pozwala.

 

Jednak jakoś nie mogę oczekiwać żadnego przełomu. Co jakiś czas mam złudzenia, że przy jego następnej wizycie może coś się zmieni. Zawsze jak przyjeżdża to jest znakomicie, cały czas spędzamy razem, robimy wszystko wspólnie. Ale ciągle mam odczucie, że on jednak czuje się obco i stara się zachować dystans. Jest człowiekiem dobrze wychowanym i taktownym i gdy już jest u mnie stara się nie naruszyć zwyczajów i stylu mojego domu. Lecz wiem, że nie czuje się tam wyluzowany. Ma teraz przyjechać niebawem i już cieszę się na jego wizytę. Zawsze gdy odjeżdża to natychmiast robi mi się smutno. I idiotyczne uczucie, że martwię się, że gdy przyjedzie to zaraz przecież mnie opuści...

 

Wielokrotnie zadawała sobie pytanie na co ja jeszcze liczę. Czy po takim dość ustabilizowanym emocjonalnie i wieloletnim układzie może nastąpić nagle  blask i olśnienie? Planujemy wspólne wyjazdy, co i rusz mamy jakieś plany a część z nich staje się ciałem...i wtedy jest naprawdę fajnie. Ale takie wypady się kończą i wraca tutejsza i aktualna  rzeczywistość, w końcu nie najweselsza......

Zawsze mam na końcu języka to, żeby mu powiedzieć, że przecież jego dziecko się w końcu usamodzielni, jest już prawie dorosła i studiuje. U mnie sytuacja jest podobna. Odległość jest duża a czas leci też szybko. Może któregoś dnia dojdzie do wniosku, że może by spróbować....Niby przecież taki układ też ma swoje zalety,  mnie nie krępuje, mogę robić to co mi się podoba....umarłabym z samotności i zgorzknienia, gdybym nie spotykała się z nikim w międzyczasie, czekając na Godota..... Ale ciągle czuję, że z nikim nie potrafię być tak blisko i tak doskonale się rozumieć jak z nim. Bardzo mnie to dręczy, nie mogę się od tego uwolnić, bo wiem, jak byłoby nam razem dobrze i nie bardzo widzę kogokolwiek innego. On też nie jest idealny i wiem o tym....Niby jesteśmy na odległość, ale przecież bywamy wspólnie w różnych miejscach sami, we dwoje przez wiele dni......wiem, że on jest trochę marudny, bywa czasem zamknięty w sobie i też potrafi mnie czasem nieźle zezłościć.

Zadaję sobie pytanie, co nam w zasadzie szykuje przysżłość? On jakoś nie ma chyba impulsu, aby cokolwiek zmieniać w swoim życiu. Przynajmniej teraz. Jest między nami coraz lepszy kontakt, poznajemy się bliżej, ale istnieje bariera czasu, wieku, odległości... to co w naszych relacjach zyskuje się podczas spotkania to traci się podczas okresu niewidzenia....i tak jest na okrągło....za każdym razem poznajemy się na nowo.

Nie cierpię bardzo z powodu samotności, jak mówiłam jestem dość towarzyską istotą, więc jego nieobecność nie powoduje, że się nudzę, tęsknię i zadręczam. Czasem myślę, że nadejdzie dzień, gdy on oświadczy mi, że kogoś ma- a wtedy będzie mi co prawda przykro ale nie będę rozpaczać bo przecież jego życie toczy się tam a nie tu....Poza tym myślę, że nie będzie to pierwszy przypadek, moje rozstania zazwyczaj kończą się przyjaźnią, nie jestem pamiętliwa i napastliwa. Ale czy może w moim życiu raz coś pójść po mojej myśli? Good question........

 

kaas : :
kobieta zamężna
12 marca 2004, 12:46
Nie ma sensu przyspieszać, nie ma sensu czekać... Dylemat który nieraz ma na imię związek, nieraz zupełnie inaczej. Zeby jeszcze dało sie przeiwdzieć jakie będą rezultaty podjętych decyzji...
11 marca 2004, 11:42
hymm moze po prostu sprobuj z nim o tym szczerze i otwarcie porozmawiac...powiedz mu o tym co czujesz byc moze on tez sie wtedy otworzy

Dodaj komentarz