Archiwum luty 2004, strona 1


lut 21 2004 praca....
Komentarze: 3

Chciałam dziś opieprzyć i to solidnie W za to, że znów nie przysłał w terminie swojej działki roboty. Przyznam, że ręce mi opadają bo gdyby swoją dolę przesłał, robota byłaby już wykonana i oddana. Napalona wykręciłam jego numer, odebrał i sprawiał wrażenie dość zażenowanego. Nie potrafię w stosunku do takich ludzi być bezwzględna, więc moja złość gdzieś się rozpłynęła. Tym bardziej, że powiedział.: przepraszam, ja jestem taki wolny......

 

Zastanawiam się czy przypadkiem znów nie wchodzę w rolę kwoki, która skrzydłami otacza i nie pozwala na wyjście na jaw jakichkolwiek niedoróbek. Zależy mi, żeby W się jakoś odbił, bo wiem jak bardzo nie wierzy w siebie i jak jest mu trudno się pogodzić z własnymi przeżyciami . Mam taką idiotyczną cechę, że zawsze staram się jakoś ludzi usprawiedliwiać, tłumaczyć, dawać im szansę...to chyba jest również część mojego braku asertywności. Wierzę, że będzie to się spotykało z tym samym w stosunku do mnie...ale niestety to są złudzenia. Czasem aż nie rzuca, gdy widzę, jak ci, na których mi szczególnie zależy zachowują się wobec mnie. Gdy jestem im w jakikolwiek sposób potrzebna to potrafią mnie wykopać z podziemi , dzwonią na komórkę, szukają w gadu....a jak ja ich potrzebuje....to zależy......

Myślę, że udało mi się wiele zrobić dla W, byłabym niesprawiedliwa, gdybym uważała go za sobka i egoistę, bo gdy już jest u mnie to jest fajny, uroczy i ok. Dlatego to jeszcze trwa i wciąż myślimy , że dalej warto się kontaktować, myśleć o dalszych wspólnych projektach. Bo mimo wszystko to jest też ważne, by umieć się kontaktować. Pewnie, moje plany sięgają dalej, ale.....ale czy możemy wiedzieć co dla nas jest szykowane tam gdzieś na górze........

 

Jedna rzecz mnie ostatnio przybiła, jeden z moich sąsiadów stracił pracę. Jego żona czasem mnie spotyka na spacerach z psami, zwierzaki latają a my ot tak sobie gadamy....I jest to taka fajna, sensowna kochająca się rodzina. Mają oboje około 50. Oboje pracowali całe życie w jednej firmie, w dużej fabryce. Nie pasują więc do naszego rodzimego kapitalizmu, będąc na stanowiskach nierobotniczych siedzieli sobie w dziale projektowania i w laboratorium.

 

Rozpad naszego przemysłu daje takim ludziom w kość, nie jest ich winą, że pracując prawie całe zawodowe życie w jednej firmie nie wyrobili sobie ducha zmian i mobilności. Fabryka ich żywiła, dała kredyty na mieszkanie, talon na samochód. W swojej dziedzinie stali się fachowcami, ale produkcja nie jest teraz nikomu potrzeba. A przecież co prawda na świecie się zwalnia ludzi, lecz można sobie coś próbować  zaraz załatwić. A i lojalność  wobec firmy jest ważna i premiowana.

 

Zastanawiam się teraz jak sobie oboje poradzą w tych złych i podłych czasach  w których najlepiej około pięćdziesiątki strzelić sobie w łeb aby nie korzystać ze służby zdrowia, nie zabierać miejsc pracy młodym i wykształconym...no i obowiązkowo nie próbować nawet doczekiwać emerytury.......

 

kaas : :
lut 20 2004 bałagan
Komentarze: 2

Moja szefowa wymyśliła coś, co bardzo jest fajne i poprawia humor. Jest to baba do sprzątania w piątek. Kiedy, jak mówi wraca do chałupy to wita ją zapach Ajax active czy innego Briza na terakocie wyglansowanej na lustro, brak syfa w zlewie i puste wiadro. Pewnie powinna zagonić swoje dziecko, ale jej córka w ogólności rzadko się przejmuje życiem domowym. Podobnie zresztą jak Młoda. W ogóle zauważyłam u niej tendencję do wzrostu ilości rozmów telefonicznych, choć ogólnie jest sknera i zawsze to ona mnie  goni znad kabla. Nigdy nie gadała przez telefon i teraz jej się na stare lata porobiło....J))Ale nie zaobserwowałam tendencji do sprzątania.

 

Jedną z rzeczy, która mnie wpienia w piątek po pracy jest to, że z większą intensywnością widzę kłaki na dywanie pochodzące od moich fafików, zlew jakby śmierdział inaczej niż zwykle i do tego kwiatki nie podlane. Zaczynam się brać za robotę i myślę o tej babie szefowej, która za 70 złotych robi jej klar. Co prawda ja mam skromne dwupokojowe  M-3 o powierzchni 50 metrów a szefowa ma domek jednorodzinny i do tego zapłakałabym się, gdybym musiała zapłacić babie tyle kasy....więc tylko sobie mogę popisać.....

 

Dziś baby zaczęły mówić o przesileniu wiosennym, bo są śpiące i łeb je boli. W mojej pracy ciągle szerzą się jakieś dolegliwości, szalone migreny, senność, bóle głowy, jesienne i wiosenne depresje...czyżbym była na nie odporna?

Zawsze sobie myślę, że mając męża, nawet superwałkonia to taka kobieta może jakoś go zagospodarować, pogonić...a ja niestety jestem pod tym względem biedna, że dodatkowo muszę sprzątać, jak ma przyjść lub przyjechać jakiś facet. Niby nikt się na jutro nie zaanonsował, ale od czasu do czasu dobrze jest mieć czyste podłogi.......wiec mam plan dnia na jutro.....

 

Chyba dzisiaj marudzę, jestem naprawdę po prostu wykończona tą sprawozdawczością. Czuję pustkę wokół siebie, nic mnie nie rusza, co prawda mnie nic nie boli, ale naprawdę oczy mi się zamykają same. Żaden nie dzwonił, i może to i dobrze. Siedzę sobie tu pisząc spokojnie różne bzdety. A obok nie stoi tapczanik. I widzę, że moje fafusie już tam wlazły......chyba je zaraz pogonię.......

 

kaas : :
lut 19 2004 telefony....
Komentarze: 2

Dawno nie pisałam, chyba jednym z powodów był mój wszechobecny dół związany z mnogością zajęć i roboty. Nie dawałam sobie rady z pracą bo po prostu zostałam z tym sama...właściwie to zawsze tak jest, że gdy naprawdę są sprawy istotne i ważkie to nie mam na kogo liczyć. Sklecić prawie stustronicowy raport samemu nie jest sprawą łatwą, ale powoli zmierzam ku końcowi. Zresztą co tu dużo gadać, naprawdę muszę sobie radzić sama, bo faceci to albo się mądrzą albo są niezdarni i zanim coś zdecydują to czas już dawno mija. Pewnie gdzieś są tacy, którzy potrafią myśleć i przewidywać, ale ja takich....nad czym ubolewam, nie znam.

 

Toteż dziś z pewną radością celebrowałam pączki w pracy. Zrobiłam sobie odrobinę przerwy i w pracy poszalałyśmy z moimi babami..... Teraz czuję się obżarta, ale większy optymizm we mnie wstąpił......podzielę się wiec dość dziwnymi telefonami które miały dziś miejsce.

 

Miałam dziś dwa dość dziwne telefony, jeden od faceta z którym kiedyś byłam, ale już nie jestem..na szczęście....a drugi od faceta, który mi się oświadczył. Zresztą oświadcza mi się co jakiś czas. Na ogół po pijaku.

 

Ten pierwszy, człowiek zamożny, raczej należałoby powiedzieć wręcz bogaty. Fakt, szarmancki dżentelmen  i facet  o wielkich doświadczeniach w materii męsko-damskiej. Niezmiernie pewien siebie....Kiedyś mi to było potrzebne – objawy adoracji i poczucia, że bywa się kobietą przynajmniej od czasu do czasu. Do momentu, kiedy zauważyłam, że on jednak jest potwornym sknerusem. W rozmowach telefonicznych  zawsze prezentował klasę a w czasie spotkań szyk i styl, garnitury od Armaniego, krawaty Pierre Cardin, no i opary perfum, począwszy od Hattrica, Bossa aż do innych. Kiedyś spotkałam go, kiedy byłam z koleżanką na grzybach, on też tam był, ale nie sam. Jakaś kobita pochylona pracowicie wrzucała grzybki do koszyka. Potem były telefony z cmokaskami do jakichś innych babek.....w pewnym momencie stało się to nudne i przewidywalne. Na szczęście wszystko delikatnie rozeszło się po kościach.....aksamitne rozstanie bez rozstania. Teraz dzwoni od czasu do czasu i prawi dusery.....a dziś mnie to nawet rozbawiło. Miał ochotę na pączuszki....dosłownie i w przenośni......

 

Drugi to chodzący brak akceptacji. Jest niskiego wzrostu, co u facetów na ogół jest jakimś strasznym kompleksem, ale u niego przyjął formę całkiem  absurdalną. Kompletnie nie ma do siebie zaufania i uważa się za nic niewartego. To prawda, jest sam, rodzice nie żyją,  z bratem i siostrą nie ma najlepszych układów. Za spełnienie uważa związek z kobietą na stałe i małżeństwo. Jest starym kawalerem. Nie wiem, dlaczego jakoś nie potrafi sobie kogoś znaleźć, uważam, że jednak facet zawsze wybiera i jest przez to uprzywilejowany. Bab jest mnóstwo i to do tego wolnych.....A gdy już w ostateczności wybierze kogoś to ta kobieta zazwyczaj go koszmarnie wykorzystuje, choruje, jest jakaś nieszczęśliwa i  później mi się żali...Jestem dla niego miła, bo jest mi go szkoda, ale to chyba zbyt daleko do planów matrymonialnych....on chyba zawziął się na mnie. Przyznam, że sama nie wiem, co robić, bo z jednej strony uważam go za dobrego człowieka i chcę mu pomóc, ale nie wyobrażam sobie z nim związku uczuciowego.....Oświadczyn jednak nie przyjęłam......

 

Taaa...faceci to jednak nieudany gatunek...choć jak zaznaczam, nie jestem feministką.

 

 

 

 

kaas : :
lut 15 2004 miłość
Komentarze: 2

Minęły Walentynki i właściwie mało nie to obeszło, bo jestem już innym pokoleniem. Nie odczuwam żalu, że żaden z moich znakomitych przyjaciół nie wysyłał sms-ów. Są na to za leniwi i za starzy....Tyrałam ciężko przez cały weekend i niestety jeszcze ze dwa dni pracy chyba przede mną. Ale nie sposób było nie pomyśleć czasem o miłości, bo leciały takie różne filmidła-romansidła. Obejrzałam film z Jackiem Nicholsonem i Helen Hunt który zresztą kiedyś już widziałam. Historia pisarza, człowieka o paskudnym charakterze i kelnerki o trudnym życiu i kłopotach. Koniec z happy endem, zakochali się wbrew logice.

 

Myślę sobie, że tak naprawdę to prawdziwa miłość, kiedy już się naprawdę trafi to po prostu poraża. Ja jakoś nie mogę tego porażenia doznać, więc chyba nici z miłości, przynajmniej na dzień dzisiejszy.....Można się nie znosić, być obrzydliwym i nietolerancyjnym, mieć paskudny charakter i pod wpływem miłości nagle zmieniać się nie do poznania.....Myślę sobie, że tak naprawdę to człowiek sam siebie oszukuje, wpadając w różne związki pseudouczuciowe- lecz gdy zakochuje się naprawdę to w pewnym momencie jest to objawienie.

 

Tak, to prawda, chyba bardzo kochałam kiedyś mojego męża. To było kiedyś. Kochałam go, ale nie widziałam a może raczej nie chciałam widzieć jego lenistwa, zakłamania, złych relacji z bliźnim, czasem braku szacunku dla mnie.... Ale ponieważ go kochałam to mu wybaczałam, akceptowałam go jakim on jest. A może tak naprawdę to nie chciałam być sama??? Teraz nie ma już na to odpowiedzi.....Niestety anomalie w jego charakterze, których nie dostrzegałam obróciły się przeciwko mnie. Teraz widzę, że krótkowzroczność naprawdę w życiu się mści.

 

Kiedyś bardzo mi było przykro, kiedy zostałam sama, ale teraz wcale nad tym nie ubolewam. Umiem- choć naprawdę w głębi duszy nie chcę żyć bez miłości...ale nikt mi jej przecież nie obiecywał na tym padole, nie wiem, czy kiedykolwiek przeżyję coś tak fascynującego jak miłość. Potrafię się bez niej obyć na co dzień. Nikt nie musi mi nadawać sensu życia. Lepiej naprawdę umieć żyć ze sobą niż udawać, że podstawą jest życie we dwoje i się męczyć, naprawdę lepiej, gdy próby dialogu zawiodły to się rozstać. To fakt, że człowiek jest istotą stadną, ale nie należy z tym przesadzać.....Mitologizuje się rolę seksu. Można się ze sobą spotykać, ba sypiać, lecz niekoniecznie należy niszczyć sobie życie z powodu braku możliwości ułożenia sobie kontaktów, z braku chęci bycia z kimś....

 

...Miłość cierpliwa jest, łaskawa...ile razy czytam ten list św Pawła do Koryntian to myślę sobie zwłaszcza o pewnym wersie.....”Po części bowiem tylko poznajemy i po części prorokujemy, Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko cześciowe”...

 

I trwam tak, nie przejmując się Walentynkami i nie rujnując sobie życia. Bo czy warto się oszukiwać, łudzić, ze coś co nie jest miłością nagle się nią stanie.....??? pewnie, każdy by wolał nie być sam. Czasem zasady logiki są takie, że warto by się związać, istnieją realne przesłanki kontynuacji związków z obopólnymi korzyściami. Ale widocznie świat jest tak skonstruowany.....ludzie się dla miłości zabijaja, dręczą, krzywdzą jedni drugich.

 

Są to oczywiście gorzkie refleksje....człowiek jednak nigdy nie powinien wątpić. Zawsze przecież miłość może nadejść, kiedy najmniej się tego spodziewamy, ale trzeba dać jej szansę....

kaas : :
lut 13 2004 pogrzeb ekologiczny.....
Komentarze: 4

Byłam na pogrzebie, gdzie ciało było skremowane. Po raz pierwszy. I właściwie odniosłam bardzo pozytywne wrażenie. Nic mnie nie przytłaczało, nie było trumny tylko jakieś pudełko. Oczywiście nasuwa się zaraz dość szalona wizja nieboszczyka w urnie na regale...ale nie, przepisy sanitarne są bezlitosne, żadnych przodków na kominku.....

 

W proch się obrócisz.....wizja całkowicie chrześcijańska, jakkolwiek nie należę do pokolenia, które przeżyło Oświęcim to jednak proces spalania jest dla mnie dość przerażający. Termiczna degradacja ciała oddzielająca definitywnie od świata żywych....ale trzeba przyznać, że równie koszmarne są spekulacje na temat zakopanych żywcem.......

 

Powracając do samej ceremonii, istotnie nie było śladów przerażenia i atmosfery przygnębienia, jakie towarzyszą zazwyczaj, gdy niesie się trumnę. Każdy znający zmarłego jest w stanie sobie wyobrazić jego wygląd, jego ostatnie chwile, natomiast urna z prochami takich skojarzeń nie budzi. Jest ewidentnym symbolem tego, że zmarły nie jest już z nami, jest już gdzieś indziej.....

 

Rozmawiałam z wdową i powiedziałam jej, że właściwie popieram taki ekologiczny pogrzeb. Miejsca są kosztowne i jest ich coraz mniej......

 

Pożegnanie było bardzo symboliczne...kilka przemówień, Zmarły był bardzo zasłużonym i prominentnym człowiekiem. Pamiętam go jako starszego już profesora, który budził moje zakłopotanie, jakie odczuwam zawsze, kiedy spotykam na swojej drodze człowieka, który jest zdecydowanie mądrzejszy ode mnie......dowcipnego, z pewnym subtelnym poczuciem humoru......

 

Jego ostatnie miesiące to okres zmagania się z chorobą, która zmogła go, nikt nie wie, ale chyba to była jakaś odmiana Alzheimera.....umierał więc już od dawna.......

Leży niedaleko od grobu mojego męża. Więc tam  będę wpadała.....

 

 

 

kaas : :