Archiwum luty 2004, strona 2


lut 10 2004 dziś motoryzacyjnie........
Komentarze: 5

Totalnie parszywy dzień. Nie znoszę starych pudernic, wyfiokowanych i wymuskanych. Takie pindy zawsze człowiekowi zaszkodzą. Nie tak dawno taki babsztyl podstawił mi się i jak jechałam pod górę, nagle się zatrzymał, cholera wie dlaczego.

 

Jechałam w korku pod górę i ona też, przede mną. Zatrzymałyśmy się, chcąc włączyć się do ruchu do równoległej ulicy. Gdy zrobił się moment luzu to ruszyłam a babsztyl nagle stanął dęba, nie wiem nawet czy nie zaczęła zjeżdzać w tył. To był moment. Podejrzewam, że puściła sprzęgło, samochód jej zdechł i zaczęła się staczać w dół. No i oczywiście stłuczka.

 

Wylazłam wściekła, stłukł mi się kawał zderzaka i kierunkowskazu. Babie nic się nie stało, no ale przecież to ja w nią puknęłam. Powiedziałam, że nie widzę, żeby się coś jej stało, jej zderzak w przeciwieństwie do mojego był cały i nienaruszony. Przeprowadziłam więc szybką kalkulację, wymiana zderzaka mojego, około 2 stów, kierunkowskaz 20 PLN, a babie nic. Więc powiedziałam niech spada, bo nie wygląda na to aby się coś stało jej i jej samochodowi. Wówczas wpadła w histerię i zaczęła wrzeszczeć że wzywa policję. Powiedziałam, żeby nie tamowała ruchu i zjeżdzała, bo jej nic nie jest – wiadomo, że przyjazd policji to kilkusetzłotowy mandacik a mnie i tak zawsze powiedzą, że wina jest moja bo kierowca musi zawsze przewidzieć że delikwent z przodu może umrzeć, zasłabnąć, stanąć dęba i do tego kierowca musi dostosować szybkość do warunków jazdy. A szybkość zawsze jest za duża. Wtedy jechałam chyba ze 20 km/godz.

 

Wsiadłam więc i pojechała do roboty. Tymczasem babsztyl pojechał prosto jak się okazuje na policję. Policja zadzwoniła wczoraj do mnie i poszłam dziś zeznawać. Kosztowało mnie to sporo zdrowia ale poszłam już dziś wyluzowana. Całkiem miły młody policjant, spodziewał się spienionego i kłótliwego babona a tymczasem pogadaliśmy sobie od serca. I dowiedziałam się, że :

 

Wcale nie trzeba wzywać policji do każdego incydentu typu stłuczka, jeśli są to niewielkie szkody to lepiej nawet tego nie robić, bo można tylko zarobić mandat  i to znacznie przekraczający wartość potencjalnej naprawy,

 

Wcale się nie traci całej bonifikaty ubezpieczenia tylko 10% a nie 60% jeśli nawet udowodnią winę i ściągną z OC,

 

Jeśli będzie sąd grodzki (co za absurdalna nazwa, ale taka jest) to dopiero on wydaje orzeczenie o winie i nie trzeba się jakimś skunksem przejmować i prosić go o łaskę, że daje się mu gotówkę ze strachu, że straci się ulgę w ubezpieczeniu. A w sytuacji, gdy jest mała szkodliwość społeczna to często sąd odstępuje od wymierzenia kary.

 

To wszystko powiedział mi ten miły policjant, który w zasadzie współczuł mi, że znalazłam się w ogniu sprawy sądowej o – jak to było w protokole-zarysowanie zderzaka. Podejrzewam, że babsztyl chciałby naciągnąć PZU na wymianę zderzaka.

 

A więc pójdę na tę sprawę i będę walczyć. O to, że winnym może być też ten z przodu, gdy nie umie jeździć i nagle stanie dęba. Jeśli na blogu trafi się jakiś prawnik a przypadkiem to przeczyta to niech skomentuje...jeśli zechce free of charge.......

 

kaas : :
lut 08 2004 niesolidność....
Komentarze: 3

Cały dzień miałam nie najgorszy, ale kilka wydarzeń spowodowało to, że adrenalina mi skoczyła na maxa.

 

Wpieniona jestem moją niską asertywnością. Dziś zamontował mi facet dekoder AsterCity co podobno umożliwi mi oglądanie programów w wersji cyfrowej. Trzeba przyznać, że właściwie wzięli mnie gwałtem, tak naprawdę to nie mam ochoty oglądać HBO, nie mam na to czasu. Ale perspektywa, że i tak będę musiała sobie ten dekoder w końcu założyć a jego cena może wzrosnąć spowodowała, że się zdecydowałam. I tak rolują ludzi i mamią, że będzie niedługo 250 programów. A czy dam radę tyle tego oglądać ? Mam deczko starszawy telewizor i nie mam pojęcia czy ta jakość cyfrowa to będzie lepsza. Ponadto – to jest główny motyw, ciągle mi brak forsy, niby 15 zł/miesiąc to nie majątek ale zawsze.......

 

Druga osoba, która mnie wpieniła to Pan Narcyz, dawny mój przyjaciel. Siedział u mnie przez kilka lat i przyjeżdzał a ja go traktowałam jak prawdziwego przyjaciela z honorami i z piwkiem na deser. A teraz się przekonałam, że jemu po prostu chodziło o chatę, zwyczajnie o hotel free of charge. Znalazł sobie teraz lepszy lokal i zamiast po prostu przyznać mi się do tego, że sorry, ale teraz ma wikt i opierunek w lepszym stylu to udaje obrażonego, że niby jakieś śmichy chichy z niego sobie robiłam. Fakt, jest teraz z właścicielką lokalu a jest ona osobą zamożną, notabene uroczą i miłą osobą....ale sposób w jaki mnie potraktował jest nawet przez nią oceniony jako pożałowania godny......

 

A trzecia- a to zabolało mnie najbardziej, to mój współpracownik i przyjaciel z daleka, moja cicha sympatia. Jest współautorem pracy, która ma być w piątek oddana. Siedzę dniami i prawie nocami i oczy mi wysiadają przy kompie, praca jest już prawie gotowa.....miał wiele rzeczy zrobić, poprawić wysłałam mu mailem teksty z nadzieją, że będą na dziś gotowe. A on cóż, jeszcze w piątek  ze mną rozmawiał, żebym mu przysłała teksty więc koło północy przesyłka była gotowa. Dziś zaniepokojona brakiem maili i odpowiedzi zadzwoniłam i cóż....dowiedziałam się, że sobie ot tak po prostu wyjechał.....ma ponoć wrócić w środę.....to chyba żarty, zaraz zadzwoniłam na komórkę, nie, nie wściekłam się choć miałam wielką ochotę, siedział gdzieś, jakieś były hałasy...ogólnie jakiś luzik, nawet nie spytałam się gdzie jest i z kim.....co z korektą......twierdzi, że zdąży, ale chyba sobie ze mnie kpi.......sama będę musiała pokombinować, może starczy czasu.......

 

Nie, nie odezwę się więcej do niego, po prostu nie dam się już więcej wykorzystywać, nie będzie mowy o dalszej współpracy.......myślę, że chyba teraz mogę już pozwolić sobie na ignora.....wiele zainwestowałam w tę przyjaźń, wspólne wyjazdy. Przyznam, że nie jest to kwestia zazdrości, w końcu mam też kogoś z kim bywam, ale po prostu jakaś wzajemna rzetelność chyba obowiązuje.....

 

Tak, na ludziach bardzo można się zawieść...i myślę, że kiedyś pewnie bardzo bym z tego powodu rozpaczała. Zainwestowałam kupę serca i wysiłku, aby obaj czuli się u mnie i ze mną dobrze. Zlekceważyli mnie....i myślę, że to kolejna dla mnie lekcja życia.  Pewnie mam taki parszywy charakter, że niejedna osoba mnie zechce wyrolować i wleźć mi na łeb...ale może będę potrafiła się szybciej po tym pozbierać........

 

 

 

kaas : :
lut 07 2004 smutek blogów.......
Komentarze: 2

Temat dla socjologa? Po co właściwie ludzie piszą blogi? Ja sama stwierdziłam, że robię to po to, aby ktoś całkiem mi obcy mógł wypowiedzieć się na temat mojego stylu pisania lub postępowania życiowego. I nigdy nie podam nikomu adresu mojego bloga bo po prostu nie jestem zainteresowana aby go ktokolwiek znajomy czytał. Dzisiaj moja Młoda spytała się, dlaczego nie chcę  jej podać tego adresu. Powiedziałam jej, że nic się o mnie nie dowie, bo to co ma wiedzieć to już wie....moje wypowiedzi pisane i umieszczane na blogu są szczere, jestem w tym wszystkim co piszę uczciwa, ale jest to w jakiś sposób przetworzone bo przecież pewne szczegóły byłyby zbędne lub pozwoliły na identyfikację. A do tego nie dążę....

 

Zastanawiam się nad tym, bo obserwuję, kto czyta moje wpisy, potem niechybnie czytam blog komentatora. Często to co inni piszą splata się na obraz dość interesującego życia i wciąga mnie to jak mydlana opera. Oczywiście nie w sensie pejoratywnym, raczej jako strumień świadomości. Ale wciąga i zaczynam przeżywać życie tej osoby......

 

Ale zainteresowała mnie pewna sprawa, pewien konflikt dwóch blogowiczów, których notki czytam z wielkim zainteresowaniem a czasem nawet komentuję. Oboje są humanistami, w przeciwieństwie do mnie, technokraty i do tego pracują w zawodzie wymagającym władania piórem w sposób biegły....

 

Przyszło mi do głowy, że przecież drogą pisania i komentowania blogów można przecież wykreować rzeczywistość, można grać na wrażliwości czytelnika a także stworzyć swój wizerunek, ewentualnie obserwować wszystko „ z drugiej strony lustra”.

 

Sieć stwarza takie możliwości i dlatego jest fascynująca dla wielu ludzi nie akceptujących siebie i nie potrafiących normalnie kontaktować się ze sobą w realu. W końcu można zainscenizować taką sytuację, że drugą osobę można wprowadzić w zakłopotanie lub przerażenie.

 

Sytuację braku umiejętności porozumienia przerabiałam kiedyś, gdy zaczęłam poznawać ludzi w sieci. Byli tacy, którzy znakomicie wykorzystywali to medium do poszerzenia swoich kontaktów, grona współpracowników...ale też znam ludzi, którzy popadli w sieciową paranoję, nie wychodząc z czatów i wirtualnych randek a jednocześnie nie potrafiąc w normalnym życiu po prostu stworzyć normalnych międzyludzkich relacji.

 

Ja jednak będę obstawała przy tym, że sieć stwarzając jakieś nienaturalne relacje jest w jakiś sposób chora i cyberprzestrzeń oraz cyber-międzyludzkie stosunki będą powodować jakieś psychiczne dolegliwości. Może to zbada Młoda, mój domowy socjolog, czego jej życzę........

 

kaas : :
lut 06 2004 baby-jędze.....
Komentarze: 4

Lubię babskie imprezy, zawsze czegoś można się dowiedzieć. Zwłaszcza o facetach. Nawet moje nobliwe i zaprzyjaźnione mężatki potrafią się rozruszać. Możemy sobie ponarzekać na fatalne życie, zbyt mało gotówki i niemrawych facetów. Ale powoli to staje się historią.....

 

Wczoraj były u mnie moje dwie przyjaciółki i wreszcie pogadałyśmy sobie od serca. Miałyśmy okazję, ale w końcu zeszło..... na tematy zawodowe, na narzekanie....czy rzeczywiście teraz już jest aż tak źle? Żadnych wypadów na narty, zero inwestycji, nie bywanie u fryzjera a co dopiero mówić o życiu kulturalnym. Coś za bardzo robi się ponuro, czy rzeczywiście niedługo nastąpi taka straszna atomizacja społeczeństwa....Zaproszenie kogokolwiek kojarzy się ze stresem, bo trzeba coś zapewnić do żarcia?

 

Każda z nas biednieje na swój sposób. Jedni znoszą to z godnością, inni przypłacają nerwami. Ja test na biedę przeżyłam trzy lata temu, kiedy okazało się, że bękart zabrał mi pół renty na dziecko a stypendium doktorskie właśnie się skończyło. Nagle okazało się, że może brakować mi na świadczenie, jedzenie czy buty. Byłam pierwsza, bo nagle zostałam sama, z jedną pensją i kupą długów. Zaczęłam wzbudzać u mojej rodziny coś w rodzaju politowania. W pierwszej chwili nawet pożyczano mi pieniądze, bez określenia terminu zwrotu. Potem zaczęto udzielać mi rad o tyle cennych  o ile nierealnych......Znielubiłam moją rodzinę, reszta niechęci kołacze się do dziś, mimo, że czasy się zmieniły.

 

Teraz zaczyna dotyczyć to wszystkich, którzy pracują w nauce. Mężowie albo są pracoholikami albo zarabiają mało. Skończyły się zlecone. Pracy w zasadzie nie ma i chyba należałoby rozwiązać uczelnie i instutyty. Bo po co bezużytecznie prowadzone badania bez szans aplikacji. Można oczywiście coś wymyślać, żyć trzeba...ale za co kupić sprzęt.

 

Dziewczynom, którym się nic w życiu nie zmieniło, nagle zabrakło forsy na nowy płaszcz czy buty. Pożyczki ongi chętnie brane są nagle trudne do spłacenia. Zakup podręczników i zeszytów to ruina. Wycieczki w zeszłym roku za granicę były ostatnie.

 

Psuje to relację z mężami, nagle okazują się nieudacznikami albo gburami. Oni też wiedzą, że u nich aby przeżyć trzeba zasuwać i zaciskać zęby. Wracają wściekli i naładowani. A w domu czeka zrzędząca jędza i bachory, które chcą nowe spodnie lub komórkę na kartę. Zero zrozumienia. A właściwie ta jędza to kiedyś kochana i cudowna istota, której teraz nie starcza....

 

Dużo, prawie w każdym towarzystwie gada się o dietach. Szukam powiązań pomiędzy nagłą chęcią wypięknienia a kryzysem. Może niektórym się wydaje, że gdy schudną to rozwiążę to ich problemy.

 

Dziewczyny, aby zapomnieć, że żyje się kiepsko i mało ciekawie objadają się a potem targają je wyrzuty sumienia, że już są tak okropnie grube........brak afirmacji życia i aprobaty ze strony bliskich dołuje je...i więcej jedzą. A potem się będą odchudzać....i tak w kółko......

 

Smętne są spotkania z moimi dziewczynami. Przydałby się jakiś ognisty i namiętny rycerz, który potrafiłby dowartościować je i pobudzić do życia. Skąd go wziąć????

 

kaas : :
lut 01 2004 halówki
Komentarze: 2

Czy wiecie co to są halówki? Ja nie wiedziałam, ale moja przyjaciółka poinformowała, że są to buty do kopania piłki używane przez małolaty w szkołach. Cechą halówek jest to, że są dość drogie i stanowią przedmiot szpanu. I do tego mają zaletę, że można w nich grać w piłkę na hali. Moja psiapsióła, istota zmaterializowana do szpiku kości dla której jedną z ulubionych rozrywek są soboty w supermarkecie z rodziną, gdy właśnie nadeszła wypłata, miała ostatnio nieprzyjemną sytuację w szkole z powodu tego, że jej synowi obniżono ocenę z zachowania między innymi za noszenie halówek na terenie szkoły.

 

Dodatkowo przyczyną obniżki był ewidentnie stwierdzony fakt wagarowania z lekcji religii.

W ogóle uciekanie z religii jest rzeczą totalnie powszechną, odkąd ją wprowadzono do szkół. Też wiele lat temu miałam kłopoty z Młodą wskutek jej permanentnych wagarów z tego przedmiotu. Dziś studiuje w szkole katolickiej, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że do niektórych księży pała niechęcią. Ale to temat do innej dyskusji...

 

Tymczasem spytałam, co nauczyciele i dyrekcja szkoły do której chodzi jej syn mają przeciw halówkom? Otóż pani dyrektor stwierdziła, że uczniowie ich nie zmieniają i przychodzą w nich do szkoły. Kiedyś przyszła do klasy i wywołała wszystkich chłopców w halówkach-a było ich kilku- i kazała im siedzieć boso do końca dnia, niezależnie od tego, czy byli w nich na dworze czy nie. Padło pytanie, czy złapała jej syna na łażeniu w niezmienionych butach- padła odpowiedź, że nie. Owszem jej syn może i zmieniał, ale inni nie zmieniają. Dlatego kara musi być globalna.

No to najlepiej kupić synowi trampki-poradziła nauczycielka- no tak, ale również w trampkach przecież może wychodzić na dwór, do tego niszczą się szybciej niż halówki-odparowała.

Cały czas nie padło najważniejsze czyli to, że może być niektórym chłopcom przykro, że inni noszą takie buty a innych na to nie stać. Zastanawiam się, czy dyrektorka jest sterroryzowana przez rodziców i nie potrafi powiedzieć wprost, nie życzę sobie noszenia drogich butów przez uczniów, wszyscy mają mieć jednakowe trampki po max 20 złotych do nabycia w najbliższym supermarkecie, tylko w dość idiotyczny sposób wyżywa się na uczniach, frustrując się, że niektórzy rodzice zarabiają lepiej.....Mimo, że nie jestem nastawiona konsumpcyjnie to w tym wypadku muszę przyznać rację mojej koleżance.....

 

Dziwi mnie postawa nauczycieli. W klasie przed laty u mojej córki prym wiodła taka pani, żona milionera, która nie pracowała i lęgły się jej ciągle pomysły zakupów do szkoły,ze składek uczniów, rzecz jasna oraz wyjazdów za granicę (był zresztą nawet wyjazd w ramach wymiany). Wtórował jej ojciec, prawnik, którzy z kolei ciągle chciał zmieniać nauczycieli, bo uważał, że nie są dość dobrzy dla jej córki (która i tak notabene nic nie skończyła oprócz liceum i teraz jest ponoć w ciąży).

 

Wiem, że nauczyciele są zdołowani swoją sytuacja materialną, ale na litość boską, ktoś musi wznieść się ponad ten konsumpcyjny idiotyzm, ale nie w taki sposób.....

 

kaas : :