Archiwum 12 marca 2004


mar 12 2004 szefowa
Komentarze: 1

Dlaczego w piątek wieczorem jedyną rzeczą jaką mi się chce to spać? Przecież wstaję codziennie o wpół do siódmej, nie jest to tak znowu wcześnie, wyprowadzam na poranny spacer moje psy, szykuję się do roboty i wychodzę za 15 ósma. Nie wiem, w piątek wieczór nawet nie chciało mi się pojechać do ojca bo jak pomyślałam sobie, że będę musiała tankować, jechać około 16 km, przejechać wawkę w poprzek to naprawdę odechciało mi się....

 

Doszłam do wniosku, że moje zmęczenie i niechęć powoduje permanentna dawka adrenaliny, jaka udziela mi się po codziennym kontakcie z moją w sumie dość toksyczną szefową. Pisałam w tym blogu o facetach, mniej lub bardziej udanych, Młodej, psach, innych przedstawicieli mojego grona ale nie pisałam o szefowej, której rola w moim życiu jest nie do pominięcia.

 

Szefowa jest kobietą dzielną, przeżyła zdradę, potem śmierć pierwszego małżonka, drugie małżeństwo, wychowała dwójkę dzieci, obroniła pracę doktorską. Ma wiele w sobie pracowitości i doprawdy ze świecą szukać drugiej takiej zaradnej kobiety. Do tego rozpad jej pierwszego małżeństwa zmusił ją do zarabiania pieniędzy. Wtedy, gdy mi się nawet nie śniło, że będę świeciła kiedyś gołym tyłkiem to ona organizowała sobie tłumaczenia. Te kontakty procentują jej do dziś i w zasadzie fuchy ma ciągle. Ale też i zapracowała sobie na pewien luksus, piękny dom, udane w sumie razem dzieci. Ma wiele problemów rodzinnych, ale kto ich nie ma...jakoś sobie z tym radzi. W towarzystwie potrafi być urocza, zawsze ma coś do powiedzenia, jest osobą inteligentną i rzutką. Ma natomiast potężną wadę, nie wiem, czy jest to przypadłość wrodzona czy też nabyta. Jest to potworna wręcz chęć zaimponowania, bycia na świeczniku, jest to typ kobiety, która chce być panną młodą na każdym weselu...i nieboszczykiem na każdym pogrzebie. Jej opinie tylko się liczą, jej zdanie jest ważne, nie dopuszcza żadnego sprzeciwu i do tego chce sobie wszystkich podporządkować.

 

Oczywiście owocuje to konfliktami w naszym dość małym i hermetycznym środowisku. Jest ona w stanie permanentnej wojny z większością rządzących w firmie. Ponieważ jest przedsiębiorcza to czasami pozwalają się jej wykazać, Potknięcia są srodze wypunktowywane i wrogowie wówczas zacierają ręce....ona się nie poddaje, ale jest to koszem jej zdrowia i nerwów. Potem sobie odbija na personelu własnego zakładu. Ogólnie praca z nią jest stresująca i męcząca.

 

Zaniedbuje w życiu jedno a mianowicie relaks. Potrafi wyjechać i brać ze sobą chałturę i tyrać do upadłego. Siedzi w pracy do wieczora, bo przypuszczam, że nie potrafi się znaleźć w domu, do którego wszyscy wracają późno...czy to w ogóle można nazwać jeszcze domem....

I tego samego wymaga od innych, absolutnej dyspozycyjności, siedzenia w pracy do absurdalnych godzin, nieomalże nocnych. Problemy typowych kur domowych, jakimi jest jednak spora część żeńskiego personelu ją irytują. Facetami w większości przypadków gardzi....Zarabiać, zarabiać...być może znacznie lepiej sprawdziłaby się w jakiejś prywatnej fabryczce aniżeli w placówce naukowo-badawczej.

 

Ja jestem też w jakimś sensie ambitna, ale nie mam w sobie takiej woli walki jak ona...nie mam ochoty rozgrywać spraw międzyludzkich, ścigać się o palmę pierwszeństwa. Chciałabym móc czerpać z życia nieco radości i dostrzegać jego uroki. Pewnie, przydałoby się nieco chałtury- a mimo, że ona czasami ma pracę nie do przerobienia to się nie podzieli....ale w gruncie rzeczy wiem, jak kruche może być życie, jak w jednym momencie można stracić wszystko i jak bardzo się olewa starych despotów. Zauważyłam jak oni marnie kończą u nas w firmie, wygania się ich na emerytury, traktując jak wrzody na tyłku pomimo ich  niewątpliwych zasług w przeszłości. Nie cierpię wysiadywania w firmie, jak mam naprawdę wyczerpującą robotę to tak naprawdę robię ja w domu.....

 

Dlatego ona się ze mną kłóci, nie bardzo mi może nabruździć, bo mam swoją działkę roboty. Staram się nie mieć podejścia misjonarskiego, robotę trzeba wykonać, ale nie po to aby błyszczeć, lecz by była zrobiona. Z ludźmi trzeba się układać....

 

Nie mówię, że jestem idealna, czasem jestem w pracy zołzą. Nie wierzę, że zastraszanie ludzi przyniesie dobry skutek.

Połykam te awantury, zrobiłam się czasem nawet gruboskórna, ale to jedyny mechanizm obronny przed takim podejściem. Izoluję się, otaczam czasem rzeczywistością mniej lub bardziej wirtualną....ale w taki wieczór jak ten, oczy mi się same zamykają, odechciewa się wszystkiego.......

 

kaas : :