Archiwum 14 października 2004


paź 14 2004 zapominanie
Komentarze: 0

Dziś chyba po raz pierwszy pomyślałam, że jutro są imieniny mojej promotorowej a nie jego urodziny, urodziny mojego zmarłego w październiku przed laty męża. Czy to świadczy, że powoli przychodzi zapomnienie? Dziś tak sobie o tym myślałam, o przemijaniu i zapominaniu.

 

Na cmentarz chodzę teraz rzadko. Byłam ostatnio w sierpniu, jakoś tak wpadłam w jakąś sobotę  czy inny ciepły dzień, gdy wyszłam z psami na dłuższy spacer. Teoretycznie nie wolno chodzić z psami na cmentarz, ale to jest taki quasi- wiejski cmentarzyk, gdzie to nie razi  i czasem tam ludzie, idąc na spacer z psem przychodzą, aby zapalić świeczki.

 

I pamiętam ten inny październikowy dzień, gdy z rana dostałam ten telefon, który wstrząsnął moim życiem, wizytę w prokuraturze i stwierdzenie, nie pani jedna w tej sprawie, dziś rzuciła się z trzynastego piętra dziewczynka...ale jednak zapominam, choć nie wierzyłam, że będzie to kiedykolwiek możliwe, żebym zapomniała.

 

Myślałam też, czy ból potrafi przeminąć. A więc jednak nie potrafi. Zawsze znajdzie się moment, że coś głęboko ukryte w zakamarkach pamięci wylezie na wierzch i zaboli. Owszem można żyć z tym, co więcej, żyć twórczo i mieć chwile radości, nie zakłócone strasznymi wspomnieniami. Ale to życie musi być inne, trzeba zmienić wszystko, ustawienie mebli, harmonogram dnia. I mieć świadomość, że nic już nie będzie takie jak dawniej. To ostatnie jest niby proste, ale bardzo trudne w realizacji. A najtrudniej jest się otworzyć na zmiany, całkowite i nieodwracalne, mieć świadomość, że spotka się znów ludzi, którzy mogą zranić, żyć w tym samym domu, gdzie kiedyś było dobrze, że nie ma kredytu zaufania i można niejednego kopniaka zarobić.

 

Jedną rzecz zmieniłam, fakt, że wiem, mam pełną świadomość, że może się wydarzyć dosłownie wszystko. A drugie, że trzeba być przygotowanym na zmiany. Nawet z dnia na dzień. Mogę z dnia na dzień stracić pracę, zdrowie, życie. Zawsze człowiek w stabilnej sytuacji życiowej ma takie poczucie, że jest jakaś siła, która  go chroni i oszczędzi przed najgorszym. Nie ma takiej siły......Teraz. gdy obserwuję moje koleżanki, które drepcą w kółko i martwią się sprawami, że nie stać ich na drobiazgi, budzą reakcje jedynie politowania. One wręcz potwornie boją się jakichkolwiek zmian. A nasze czasy wymagają mobilności i poczucia tego, że nagle trzeba będzie robić coś zupełnie innego. Jestem chyba bardzo radykalna, wiem, że niektórych w pracy to irytuje. Moi nowi znajomi, z netu czy po przejściach dobrze mnie rozumieją. A ja pytam się moich dziewczyn : czy ktoś wam obiecał, że będziecie pracować zawsze tak samo i w ten sam sposób? Że będzie w komputerach tylko  system operacyjny windows 3.11 lub 95? I nie trzeba będzie modyfikować programów czy uczyć się czegoś nowego? Że będzie stabilna i mało odpowiedzialna praca, a po 8 godzinach do domciu, garów i mężusia? I czy tacy ludzie będą jeszcze potrzebni w pracy? Że w wieku około 50 trzeba będzie się wielu rzeczy uczyć od nowa?

 

Może i się zagalopowałam. Ciężkie przeżycia nie dają patentu na mądrość. Może trochę bardziej pozwalają się nie bać. Dalej popełnia się pewne błędy życiowe. Lecz mniej się jakby boi ich konsekwencji , łatwiej znów się wyprostować i iść dalej....

 

 

 

 

 

kaas : :