Archiwum 30 lipca 2005


lip 30 2005 rejs 2005
Komentarze: 0

Wczoraj znów rozmawiałam długo z B. Zadziwia mnie zawsze fakt, że jak tylko znajdujemy się w dostatecznie dużej odległości od siebie to wówczas nasze relacje są uprzejme i miłe. Zawiodłam się na nim w te wakacje nie pierwszy już zresztą raz. Sama nie wiem, dlaczego jeszcze mam tak wiele cierpliwości dla tego układu, bo nazwanie tego czegoś związkiem byłoby chyba nadużyciem.

 

Kiedyś czytałam taką książkę na temat relacji męsko damskich o zdradach i nauczyłam się pewnych rzeczy na pamięć. Między innymi tego, że jak facet jest wiarołomny z gruntu to po prostu oczekiwanie od niego wierności jest kompletnym absurdem i problem tkwi nie w tym facecie ale we mnie, że tego się spodziewam.

 

Oczekiwanie wierności, gdy jestem o 1250 km dalej jest jeszcze większą głupotą, ale nie wiem dlaczego mam tendencję do uważania, że jeżeli ja będę przyzwoita i lojalna to i druga strona też będzie się poczuwała i rewanżowała tym samym. Skoro gadamy codziennie w necie i planujemy starannie nasze wzajemne wizyty to chyba czemuś służy i taka sytuacja jest odzwierciedleniem jakiejś więzi. Nic bardziej błędnego....

 

Otóż B pomyliły się terminy, kiedy ma się ze mną spotkać na wspólne, coroczne pływanie. Jakoś chyba przed latem udało mu się ściągnąć jakąś nową amatorkę swojej łodzi i wspólnegopływania. Rzecz jasna bez poinformowania mnie. Chyba od czerwca zaczęli wypady na Mazury. Miałam setki planów, prawdę mówiąc wszystko dostosowywałam do tego rejsu z B. W naszym corocznym pływaniu jest coś tak fundamentalnego, że tylko trzęsienie ziemi mogłoby to zmienić.

 

Widocznie nie zdążył odstawić panienki na czas, bo na mój telefon, że już jestem, z niejakim zażenowaniem prosił, abym przyjechała na łódki dzień później. Moją pierwszą reakcją była wściekłość. Wpadłam w szał i byłam gotowa przebookować bilet i wracać jak najszybciej do siebie. Namowa moich dobrych znajomych i puknięcie się w głowę spowodowały, że zostałam.

 

Zajechałam na przystań a pana nie było. Odwoził swój nowy nabytek do Rucianego. Dowiedziałam się o tym od mojego kumpla, który akurat w tym czasie siedział ze swoją łajbą na przystani- takie już mam szczęście, że zawsze życzliwy się znajdzie.... Żółć we mnie zawrzała i miałam ochotę lać w pysk. Ale perspektywa kilku godzin back do Warszawy a potem 18 w autokarze wydawały mi się całkiem nie pociągające, tym bardziej, ze gdy ujrzałam znów moje ukochane jeziora wymiękłam całkowicie.

 

Wsiadłam na jego łódź z rzeczami. Podjęłam kolejną nie wiem czy słuszną decyzję. Oczywiście nie obyło się bez pyskówek ale on znosił je cierpliwie, wiedząc, że zrobił mi potworne i gigantyczne świństwo nie informując mnie o tym wcześniej. Na tyle idiotą nie jest.

 

Wkurzało mnie wszystko. Próbował się tłumaczyć, udowadniać mi, że mam jakieś psychozy, ale na takie rzeczy jestem już odporna. Widzę to co widzę.

W czasie całego rejsu miałam postawę bardzo ambiwalentną- z jednej strony nadzwyczajne wiatry i świetne żeglowanie, stare kąty i magiczne miejsca, których urok chyba on również doceniał bo jeździliśmy starym szlakiem. Ale było też potajemne odbieranie sms i odpisywanie tak, abym nie widziała. Przyznam, że irytowało mnie potwornie, bo pewnie gdyby wprost powiedział, że tak się stało to po prostu zmieniłabym plany i nastawienie do tego wszystkiego. Po prostu pojechałabym gdzie indziej i z kim innym. A mam z kim......

Prawie całe dwa tygodnie walczyłam z mieszanymi uczuciami – sentymentem, ale i złością, dlaczego muszę znosić wszystko i dlaczego zawsze trafiam na kłamczuchów w najbardziej obrzydliwym wydaniu...

 

Odwiózł mnie do domu samochodem, czekał aż zrobię zakupy przed supermarketem, czego serdecznie nienawidzi a o tym wiem dobrze. Siedziałam tam chyba ze dwie godziny. Następnego dnia zawiózł mnie na autokar, pożegnał serdecznie a we mnie nie było już żalu, bo duchem byłam już gdzie indziej. Nie wspominałam już o panience, w głębi duszy dałam mu wolną rękę, skoro nie jest to pierwszy raz to nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Poszedł szybko, ale zaraz po odjeździe autokaru wysłał sms. I tak towarzyszył mi w drodze do domu....

 

Teraz znów jest to samo- gadamy ze sobą jakby nic się nie stało. Jakby czas stanął w miejscu. Odległość stłumiło całkowicie uczucie złości i zazdrości, co więcej chyba teraz to już dla mnie nie ma znaczenia- niech robi co chce, nie będąc w Polsce nie czekam i mogę nie myśleć tygodniami o tym co robi i czy żyje, jestem wolna.....

 

 

 

 

kaas : :