Archiwum styczeń 2006, strona 1


sty 18 2006 syndrom polskiego hydraulika
Komentarze: 2

Zawsze tak jest, ze co sie polepszy to sie popieprzy. Wczoraj pod koniec dnia zdechl mi samochod i to totalnie. Zapalil jak wracałam z pracy, ale w ogole nie miał mocy. Ledwo się dotelepalam do warsztatu z szybkością piechura. Potem musiałam czekac godzine aby otworzyli. Calkiem fajny facet ten właściciel warsztatu. Jest mily i życzliwy. Zajrzał do srodka i postawil diagnoze – gaznik do tylu.

 

Od razu polecial sms-ik do B. Co ci wysłać? Na razie nie wiem co padlo- odparlam. Facet cos rozkręcił, puścił wolne obroty, cos tam popyrkiwalo ale mocy nie miał.

 

W koncu po kilkunastu minutach grzebania facet załamał rece- nic nie zrobie- powiedział. Nie mam pojecia, jak to naprawic, nie mam instrukcji, nie mam rysunku jak to zrobic. Najlepiej będzie jak wezmie pani holowanie i zawiezie samochod do autoryzowanej stacji Chevroleta bo tak teraz nazywa się Daewoo. Znow syndrom polskiego hydraulika- tutejsi mechanicy nie znaja się na niczym…..

 

B odbyl konsultacje z moim nadwornym mechanikiem warszawskim. Ten zalecil pooglądać rurki łączące. Wymiana całego gaznika jest cholernie kosztowna, a niewykluczone ze to jakas rurka czy uszczelka padla. Tak sadze z objawow- powiedział do B a on to wyslal do mnie.

 

No i mam dylemat, który pewnie będę musiała rozwiązać szybko. Mam nadzieje, ze mi pomoze taki sympatyczny mechanik z Irlandii- tak naprawde to Polska i Irlandia dwa bratanki, i znajdzie feralna uszczelke, albo będę musiała do tego Chewroleta zadzwonic, choc oni i tak robia tylko najnowsze modele. No i niewątpliwie zdzieraja skore.

 

Branie holowania nie wchodzi w rachube, zabawa kosztowna i bez sensu. Wymiana gaznika – horror. Auto stoi u mechanikow a dzis rano przyjechałam do pracy  z kolezanka jej pojazdem….

 

A najśmieszniejsze było to, ze mechanik powiedział- szkoda, ze pani nie ma opla, peugeota czy tez BMW tylko takiego cudaka- popatrzyl smetnie na moje tico. Dobry pomysl- odparlam. Z cala pewnością kupie sobie cos do czego pan posiada instrukcje……

 

 

 

kaas : :
sty 17 2006 kop w przod
Komentarze: 2

Jeszcze trzy miesiace dali pozyc na unijnym wikcie a wiec siedze do maja. Do polowy maja. To chyba kompromis pomiedzy tym, co wymyśliła moja Niemra, z która się nie lubimy czyli odesłać do niedźwiedzi natychmiast a tym co napisałam ja - czyli jestem genialnym naukowcem, lepszego mieć nie możecie. Szef mnie zahaczyl dzis na korytarzu, bylam z betami i szlam po deszczu i wygladalam jak zmokla kura. Zaprosil mnie do biura i oznajmil, ze gadal z kadrami i przedłużają mi pobyt o 3 miesiace.

 

Odetchnęłam. Kazda decyzja jest lepsza niż brak, który powodowal moje odloty i złość. Na razie się ciesze, bo nie musze pakowac gratow i jechac teraz zaraz już,czyli za miesiąc. W te mrozy…..Mam do dyspozycji dwa aparaty i zaczynam obrabiac już od jutra probki. Na wlasne konto i w celu może jakiegos dorobku. Czuje się naprawde swietnie. To lubie. A w maju na rancho. Arrivederci Unio…..

 

Reakcja moich znajomych była rozna. Mój przyjaciel napisal jedno slowo- „kutas”. To niby o szefie. Ze nie dłużej. Odpisałam mu, ze jest przysłowie „ nie badz chamie za chytry” , pewnie, poleczka z konfiturami neci ale każdemu według możliwości. A ja jestem prostym Polakiem a nie wybitnym specjalista niemieckim. Trzeba znac swoja miare. Firma peka w szwach.

B napisal z przekasem, ze i tym razem bez histerii się nie obeszlo, ale nie miał racji. Wczoraj jak zwykle go zamęczałam. Mimo swojej słabości do wirtualnych bab ma jednak do mnie cierpliwość. Ale nazywac to histeria? On zawsze przesadza.

 

Wyluzowałam, nie musze na gwałt zwiedzac wszystkiego. Pojade jeszcze w Ardeny a może i do Luksemburga bo na to już powoli nie było czasu.

 

Może to i malo te trzy miesiące. Ale postaram się ten czas jak najlepiej wykorzystac. I nie myśleć już o pozostaniu.

 

Ale przekonałam się do jednego, ze trzeba walczyc o swoje. Prawda jest taka, ze tutaj panuje dzungla, taka cywilizowana jej odmiana. Nikt cie nie szanuje, bo jestes ze Wschodu. O tym się nie pisze i nie będzie pisalo. Nigdzie. Ze niby jestes mila kolezanka, ale nigdy nie będziesz „ z nich” a wszelkie proby zmiany takiego stanu rzeczy sa zalosne.

 

Możesz być potrzebna i wtedy masz niezle. I wiesz, ze zasuwasz dla nich. Gul ci rosnie, bo często robisz rzeczy dla głupszych od siebie, ale maja przewage, ze sa stad. Jedno dobre ze tobie tez cos przy tym skapnie. Ale tez możesz być mniej potrzebna i wtedy maja cie gdzies nawet jak jestes dobra. Nikt się z toba nie liczy.

 

Ale możesz i próbować. Zrobic cos dla siebie. I może się udac…..I najciekawsze ze pomogl mi w tym jeden, dosłownie jeden człowiek, który uwierzyl we mnie, bo cala reszta uważała, ze nic z tego nie będzie. I to się liczy, ze on jest również Niemcem. Bywaja i dobrzy Niemcy. To dla takich co będą uwazali ,ze jestem nacjonalistka, bo nie jestem…..

 

kaas : :
sty 16 2006 koncert- ale pojedynczo:)
Komentarze: 0

Nie pisałam dość dawno, bo co tu pisać jak żyje się jak w kieracie. Dom, praca, sprawozdanie roczne, jedzenie, spanie i chodzenie z psami. I niepewność do tego co dalej, która powoli stała się czymś trwałym. Jeszcze nie pakuję gratów, ale już rozmawiam o transporcie, zaczęłam kupować rzeczy przydatne do późniejszego życia w krajowych realiach. Szef nadal w Stanach, więc dalej nic nie wiem czy znajdą się na mnie fundusze. Więc nastawiam się na powrót, dawno przestałam wierzyć w cuda.

 

Tymczasem postanowiłam w weekendy brać rozwód z komputerem, bo powoli czuję że wzrok znów mi leci. Wczoraj pojechałam do Gandawy, tak dla odmiany. Zadziwiające, ze to miasto przypomina mi tak bardzo Gdańsk. Nawet na jednym z budynków stał Neptun z trójząbem. Podobny kształt  kamieniczek, szpiczaste, kanały, a nawet sukiennice. Targ rybny vissmarkt. Niezwykle słodkie gofry z polewą, jak to w Belgii bywa...

 

Zwiedziłyśmy katedrę świętego Bawona. Zadziwiają mnie ci flamandzcy święci, święta Dympna, patronka chorych psychicznie a teraz Bawon...Katedra jest imponująca, samych ołtarzy, gdzie możnaby odprawiać mszę jest chyba 5 lub więcej. W podziemiach muzeum z obrazami Hieronima Boscha i Rubensa, srebra i złote monstrancje. Prawdopodobnie latem można popływać wzdłuż kanałków i zwiedzić miasto.

 

Oczywiście naprztykałyśmy zdjęć i jak obrobię wstawię coś. Niektóre widoczki z tego miasta są naprawdę piękne.

 

Dziś z kolei pojechałam z koleżanką- stypendystką z Bułgarii na noworoczny koncert. Początkowo nie bardzo miałam ochotę iść, miałam nadzieję na popracowanie, czasu nie ma już tak wiele. Lecz zwyciężyła chęć relaksu- w końcu naprawdę jest jeszcze trochę czasu i po co się ciągle zamartwiać, Zrobię co dam radę. Nie zamierzam się zatyrać.

 

Grała orkiestra ze szkoły w Leuven. Spodziewałam się amatorszczyzny. Miłą niespodzianką okazało się że mimo młodego wielu artyści bardzo poważnie i profesjonalnie podeszli do zagadnienia. Koncert miał charakter czegoś w rodzaju „ z batutą i humorem”- obok części popularnych oper, były pieśni. Trochę twórczości Mendelssona, Griega, Mozarta, Kabalewskiego ale i znalazlo się miejsce dla musicali Webera. Oczywiście Cats ze znanymi Memories na czele natychmiast przywiodły wspomnienie musicali na które chodziłam z W w czasach naszej świetności. Tak jak i Miss Saigon.....No tak, ale to teraz inne czasy....

 

Furorę zrobił 25 osobowy chór męski mający w repertuarze pieśni religijne, gregorianskie ale i pijackie. Co ciekawe autorem jednej pieśni o piciu był już wzmiankowany Wolfgang Amadeusz! Średnia wieku panów była chyba powyżej 50, ale chłopaki śpiewali z jajami i naprawdę dobrze.

 

Zadziwiające z jaką życzliwością powitali widzowie- w większości ludzie wiekowi- pieśni rosyjskie. W ogóle w Belgii jest co nieco wydarzeń związanych z Rosją choćby cykl wystaw Europalia, przybliżający różne aspekty rosyjskiego życia- carat, jajeczka Faberge czy kolej transsyberyjska. Cieszą się one zresztą sporym zainteresowaniem. Okazuje się, że niedźwiedź fascynuje......

 

Dyrygent miał coś w sobie z showmana, w pewnym momencie wziął gitarę i wraz z wiolonczelistą zaczął grać i akompaniować chórzystom i było to naprawdę zaskakujące. Ogólnie koncert zakończył się owacjami, były bisy a na końcu zabrzmiał Marsz Radetzkiego. Odwiozłam koleżankę, trochę mi humor popsuły dywagacje o firmie, więc aby nie dołować tej optymistycznej notki tym razem będzie na tyle.....

 

kaas : :
sty 10 2006 o szukaniu pracy raz jeszcze
Komentarze: 0

Dzis wrocila Finka od siebie. Fajna i rowna dziewczyna i ma wielu życzliwych tutaj. Bo jest normalna i nienadeta. Opowiadala, ze w Helsinkach śnieg miał jakies 20 cm a wiec poniżej normy natomiast w jej rodzinnym domu było go ponad metr a wiec w normie.

 

Finka ciagle szuka pracy. Nie bardzo, podobnie zreszta jak mnie, podoba jej się atmosfera tutaj. Ja zaczelam odczuwac znow stresy, gdy wszyscy przyjechali z powrotem. Pierwsze dni były fajne, bo wielu ludzi wybitnie toksycznych jeszcze tutaj nie było. Teoria istnienia bytow toksycznych bardzo do mnie przemawia. Po prostu nie cierpie niektórych instynktownie, bez zadnego uzasadnienia. Nawet nie lubie kolo nich przechodzic. Ponadto wiele osob jest nieżyczliwych. Ale rzecz jasna fajni ludzie się zdarzaja. To prawda….

 

Finka jak kiedys pisałam- była osoba odpowiedzialna za dosc szeroki odcinek pracy i zarządzała ludzmi. Tutaj zostala zepchnieta do poziomu aparatowego i ja to wkurza. Do tego musi słuchać tutejszych nieomylnych, mimo, ze w tej branzy ma spore doświadczenia i osiągnięcia i jest lepsza od nich o czym świadczą jej naukowe publikacje. Ma swietna ceche, ze naprawde się nie boi nikogo. Bardzo cenie takich ludzi. Wyraza wlasne mysli glosno i dosadnie.Bez wahania sklada nowe oferty pracy. Aplikuje wszedzie.

 

Ostatnio tematyka szukania pracy bardzo mnie frapuje. Czuje, ze wczesniej czy pozniej przyjdzie mi się z tym zagadnieniem zmierzyc. Na razie baze mam. Ale na jak długo? A przekonałam się już, ze większość ofert jest niestety bez pokrycia.

 

Pewien mój przyjaciel szuka pracy. Wie, ze lada dzien pewnie dostanie wymowienie a swoje lata ma. Pyta co robic. Naprawde nie wiem. Ktos napisal ze w Europie buduje się socjalizm a w Polsce jest 19 wieczny kapitalizm. Nie ma zadnej ochrony dla pracujących, można ludzi wywalac bez zadnych skrupułów. A rekrutacja jest nieuczciwa. To co umie jest może i przydatne. Ale ma swoje lata i to go kladzie na rynku pracy.

 

Ostatnio twierdze, ze w znacznym stopniu rekrutacja w firmach zachodnich jest również ustawiona. Finka startuje do firmy w której kiedys pracowala, wie, ze tam jest osoba, która ma pracowac na tym stanowisku i jestjakby namaszczona. I postanowila zrobic numer. Zgłosiła się z wlasna oferta. Ma od tamtej osoby znacznie wieksze doświadczenie. Miala już interviev przez telefon a teraz czeka na decyzje. Tamtej jeszcze wie, ze nie zatrudnili. Ale i ona nie ma zadnego znaku zycia.

 

Odbieram mailem dwa powiadomienia o ofertach pracy z internetu. Wszystkie charakteryzuja się tym, ze wymagana jest daleko posunieta wszechstronność, w praktyce nie do osiągnięcia. Oraz praktyka wieloletnia przy młodym wieku. W mojej branzy rozwoj aparatury jest tak dynamiczny, ze nie sposób nadążyć z nauczeniem się poprawnej obsługi i interpretacji danych. Totez większość ludzi umie obsługiwać tylko pewne typy aparatów i to nie z wrodzonej głupoty ale po prostu nie starczyloby im zycia na nauke. I to jest ewidentne. Natomiast notorycznie w ofertach pracy szukaja ludzi potrafiących obsługiwać i mieć wszechstronna wiedze na temat wszystkich aparatow z dziedzin odległych od siebie. To tak jakby chciano zatrudnic okuliste ze znajomością ginekologii.

 

Nie jestem katastrofistka, sama znalazłam ten wyjazd bez chodow przez Internet, ale wtedy Polska wchodzila do Europy. Kombinowałam i okazalo się to słuszne, ze pewne fundusze będę przeznaczone na kształcenie ludzi z krajow dzikich i może w mojej branzy da się załapać. Ale teraz już jesteśmy członkami.

 

Wczoraj Finka i Wloszka były na testach EPSO dla eurokratow. Obie uznaly ze strzelaly na testach jak w kaczy kuper, bo po prostu było fizycznie niemożliwe, aby zdążyły je po prostu rozwiązać. Pytania były szczegółowe i kretyńskie jak to na tych testach zazwyczaj bywaja. Te przyjemność przerabiałam kilka miesięcy temu i dalam sobie z tym luz. Spytałam tylko czy nie odczuwaly, ze sa debilami skoro nie nadaja się na eurokratow.

 

No i elektrownie atomowa, która jest niedaleko mnie maja rozwiązać za kilka lat. A ludzie już się boja. Takie czasy……

 

 

kaas : :
sty 07 2006 wyprzedaz poswiateczna
Komentarze: 0

Pierwszy weekend w Nowym Roku w Belgii.Postanowiłam uczcić go po belgijsku czyli na zakupach. Nie ma większej frajdy dla baby.

 

W sklepach sezon wyprzedaży. Wszystkie wabią obniżkami cen. Te obniżki trochę inaczej wyglądają niż w kraju, bo w kraju nie uczestniczę w akcji- poświąteczne obniżki. Bo wiele szumu się robi z tego, ze w jakichś wydumanych i beznadziejnie drogich sklepach do których nie chodzę, bo sprzedają ciuchy dla chudych lasek wyłącznie. I przeceniają też takie ciuchy w które mało kto jest w stanie wejść.

 

Tutaj przeceniają wszystko. Poszłam do M&S, marki nieznanej w kraju, gdzie na rozmiar 54 co jest już rozmiarem sporego wieloryba, można kupić całkiem szykowne i dobrze skrojone ciuchy. Akurat mi nic nie podeszło, tym bardziej że ostatnio skonfrontowałam zawartość mojej warszawskiej szafy w której nie ma siły wcisnąć czegokolwiek z szafą belgijską, która jeszcze tutaj została. Jak się pomieszczę to Allach raczy wiedzieć.

 

Polazłam do sklepu z rzeczami do domu. Kupiłyśmy metalowy rurociąg do trzymania jabłek. Przypomina to tor kulki w maszynie losującej totolotka. Gdy wyjmuje się jedno jabłko, wypada następne. Do tego świecznik z wiszącymi szklaneczkami, które się dyndają na takim stelażu. W szklaneczkach palą się tea-lighty. Obie rzeczy były przecenione o 50%, Całkiem cacy i romantyczne. W sklepie CASA zawsze dostaję oczopląsu jak widzę te cudowne „durnostojki” potrafią wyprodukować. Można tam kupić rózgi i pachnący piasek we wszystkich kolorach.

 

Choinkę można było kupić w GB, takim spożywczaku za chyba 4 euro. Co prawda była lekko drapakowata, ale za rok jak znalazł. Nie kupiłam bo takie cudo już mam. Ale za to jak tanio! Tam leżą całe masy kwadratowych talerzy z czegoś co przypomina szkło okienne, przed Świętami drogie jak diabli a teraz za pół ceny. Teraz szykiem jest – co zauważyłam na imprezkach oficjalnych- postawić taki gigantyczny kwadratowy talerz i na środek nasypać rzeżuchy, rąbnąć plaster szynki takiej suszonej i doładować kawałkiem cykorii. To dopiero wyżerka....

 

Wymusiłam na Młodej, obiecując zakup kolejnego świecznika, ona ma ostatnio na tym punkcie lekkiego zajoba- wypad do mojego ulubionego sklepu ze starociami. Zakupem dnia okazał się komplet talerzyków i filiżanek z brakującą jedną filiżanką. Ale super był motyw na talerzykach, przedstawiający otwarte wino, budzik, lampę, wentylator i kieliszek, zarne na białym tle- na 5 osobowa imprezke w sam raz. I to za 3 euro.

Ale coś co doprowadziło mnie do łez radości to był zakup za 10 centów. W moim sklepie ogrodniczym Hobbyland w ramach promocji nabyłam łapkę na muchy. Złozona jest ona z  plastikowej łapki z napisem- run for your life- i łapka jest zakończona – przyklejonym dziecinnym japonkiem. Czegos podobnego nie widziałam. Jak zyje.....

 

 

 

 

kaas : :