Najnowsze wpisy, strona 4


maj 22 2006 pracuś
Komentarze: 1

Pogoda do dupy, zimno i pada, choć momentami przebłyskuje słońce. Ale wieje silny wiaterek. Postanowiłam już nie psioczyć na ludzi, ostatnio zauważyłam, że za dużo posyłam krytyki na temat bliźnich. To nawet nie jest tak, że ich nie lubię, z A idę na jazzowy koncert do wieży w piątek. Z szefową i koleżankami z pracy ucięłam na czas jakiś kontakty, bo stwierdziłam, że nie ma to sensu. Nie obronię się przed  głupimi pomysłami szefowej a polemizując z nimi podnoszę co prawda jej poziom adrenaliny ale również swój i chodzę potem wściekła. Nie ma co też pisać na temat B, bo też i nic się nie dzieje, przesyła mi zabawne liściki a co naprawdę robi to i tak nie wiem. Z tego co kontaktujemy się wynika, że pracuje ciężko i do późnej nocy , bo głos ma zmęczony. Więc aż taką wiedźmą nie jestem, aby go dręczyć podejrzliwością.

 

Ale znów dziś lekko się wkurzyłam. Jestem niby spokojna, bo co by nie powiedzieć, muzyka łagodzi obyczaje, słucham sobie albo śpiewu ptaków albo kanału muzycznego lub radia. Tutaj większość radiostacji to sieczka, ale z bardzo dobrze dobraną muzyką do pory dnia. Wieczorami lecą tak sentymentalne kawałki, że aż żal że w pościeli obok spoczywają tylko psy, przepraszam, jeden śpi pod łóżkiem.....

 

Wkurzył mnie technik. W zasadzie jest to przemiły chłopak, dobrze wychowany i kulturalny. Ale w pracy kombinuje jak koń pod górę. Mam alergię na cwane podejście do roboty, bo sama należę do gatunku, że muszę mieć zrobioną robotę do końca i solidnie. Wielokrotnie za chodzenie na skróty opierniczał mnie mój promotor. Jak mu się coś nie podobało albo było niejasne to wywalał albo kazał przynieść wszystko od początku zrobione czy przeliczone. Nie było zmiłuj się... Wiem, że w nauce można dorobić teorię do wszystkiego, ale mimo wszystko musi to mieć znamiona dobrej roboty i rzetelności.

 

Młody natomiast jest ćwiczony w sztuce pozorowania dobrej roboty. Dobrze się zorientował, że jak będzie latał jak z pieprzem zasłuży na opinię pracowitego. Dogadza oficjelom ile wlezie. A to jest ważne aby dalej utrzymał kontrakt. Z drugiej strony się mu nie dziwię, on jest do wszystkiego i wszyscy go ganiają jak frajtra. W efekcie liznął po trochu każdej z metod, ale tak naprawdę żadnej nie zna do końca. Do tego wymyśla własne teorie, które sam stworzył. Jego ( i mój zarazem ) szef jest tak uwalany robotą, że fizycznie nie jest w stanie ogarnąć szczegółów każdej roboty ( a trzeba przyznać, że stara się). Wiec bierze za dobrą monetę głupoty, które mu młody wciśnie. Ja natomiast walę mu między oczy, że zrobił źle i musi  to zrobić poprawnie, mówię życzliwie, bez nacisku, bo po pierwsze nie mam nad nim władzy ale też nie znoszę odwalania roboty i wciskania ciemnoty.

Młody teraz poczuł luz, że jeszcze do grudnia ja jestem i jak coś się zacznie walić bez sensu to zawsze ja jakoś wyprostuję sprawę. Powiedziałam- słuchaj ja ciebie nauczę, ale musisz mieć czas. Miał czas dwa dni. Teraz znów go w laboratorium nie ma bo robi inne rzeczy. Zlecenie leży a dziś wyskoczył wręcz z pretensją, dlaczego nie wychodzi.

 

Wiesz młody co to jest RTFM? Read This Fucking Manual, musisz przysiąść fałdów, nie lataj tu i ówdzie i skończ te święte herbatki o 10 rano (pół godziny byczenia) i o 15 (drugie pół godziny) jak i przerwę na lunch skróć odrobinę. Wówczas wyniki nie będą wychodziły ci od czapy. Nie zdążyłam dokończyć bo już go nie było. A przecież to jest naprawdę miły chłopak i w zasadzie g... mnie obchodzi co będzie jak wyjadę.

 

Mimo wszelkim pogłoskom o naszej niskiej wydajności uważam, że gdyby raz w życiu dało nam się pracować w normalnym kraju, bez rządów oszołomów i rozkradania oraz robienia pracowników w konia to nie sądzę, że byłoby gorzej niż w wielu krajach zachodnich, w których społeczeństwa zaczynają się zbliżać do granicy lenistwa. No cóż, Chinole za nich wyprodukują.....zrobią , zaprojektują i policzą......

kaas : :
maj 20 2006 ślad bułgarski....:)
Komentarze: 1

Myślałam dzisiaj o A, Bułgarce, mojej tutejszej wspólstypendystce, o której pisałam kilkakrotnie. A niedługo wraca do kraju. Jest cholernie zawiedziona, choć siedzi tutaj już dwa lata. Ona wzbudza moje naprawdę mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie nam się razem chodzi na koncerty, na targi staroci i poszaleć po zakupy. Mamy z tego wiele frajdy, obie cieszymy się, jak się uda upolować coś ekstra. Zwłaszcza jak trafi się na nietrafiony prezent, rzecz nową, ale za bezcen to radość jest ogromna. Mamy też nasze przyjemności degustacyjne, dziś opędziłyśmy lunch w Carrefurze a podawali rzeczy naprawdę smaczne. Popłuczyny po komuniźmie takie nawyki, ale cóż.....

 

Ale w jakimś stopniu jest ona dla mnie toksyczna i wielokrotnie zastanawiałam się, czemu tak jest. I w końcu doszłam do tego, że jest typ osób, który działa na mnie drażniąco. To są amatorki permanentnej adrenaliny. Osoby, które nie potrafią nawet chwilę posiedzieć w cieniu, osoby, które muszą być w każdym momencie na świeczniku i zauważone. Są pod każdą szerokością geograficzną.

 

Dla A przyjazd tutaj miał oznaczać sukces życiowy pod każdym względem, naukowym, finansowym. Niestety sytuacja się pochrzaniła, jej szef, sława naukowa w dziedzinie, którą uprawia, stracił pracownię ( tutaj często takie reorganizacje mają miejsce) i jest „na dożyciu”. Ze swojej dziedziny musiał zrezygnować. To zjawisko, tak typowe tutaj, powoduje frustrację, ale nadal pieniądze są ogromne. To powoduje zazwyczaj, że  taki zdegradowany szef nie myśli nawet przez moment o powrocie do pracy w jakimś ośrodku badawczym, tylko siedzi i pierdzi w urzędowy stołek, rekompensując sobie brak rozwoju naukowego pławieniem się w rozkoszach życia jakie daje europensja. A została przeniesiona do innego działu, gdzie zaczęła się jej wegetacja. Natomiast wynagrodzenie się nie zmieniło. Tak czy owak, nadal produkowała wyniki na przyszłe publikacje. Do tego kontrakt jej przedłużyli na rok. Żyć nie umierać. Unii nie zbawi, ale co się dorobi to jej.....

 

Dziś pytałam, czy jest zadowolona. W końcu zarobiła na kilka samochodów, w swoim kraju będzie krezusem, obciuszyła się, wraca do stęsknionego męża i córki. Nie była...

Bo widzisz-powiedziała. Szef mojego instytutu mnie nienawidzi. Wszyscy mnie tam nienawidzą. Pewnie zlikwidowali mój dział. A ja myślałam że zrobię habilitację, że go przeskoczę, one się teraz będzie wyżywał. To może rozejrzyj się za inną pracą? -spytałam. Skądże, ja nie mogę tak jak ty myśleć o fruwaniu - powiedziała z nieukrywaną wyższością- mam męża i dziecko. Powiedziane to zostało z naciskiem- „męża”. Ja zamierzam się zająć rodziną, moja córka musi zdać do gimnazjum językowego, rozumiesz, lekcje prywatne. Powiedziałam, że to w takim razie powinna się cieszyć, że wraca. Przecież jeszcze na pewno gdzieś pojedziesz –dodałam, aby ją pocieszyć, choć właściwie było to bez sensu. Ale ja teraz nie mogę jechać, bo przecież muszę pomóc mężowi, wiesz, wszyscy nasi znajomi zazdroszczą mi męża dyrektora, mamy mieszkania w ładnym miejscu....w pewnym momencie odechciało mi się słuchać jej  pierdół.

 

I nadal nie rozumiem jak ona się potrafi zacięcie targować o każde euro kupując nożyk do owoców i o cenę ciastka w knajpie, opowiadać o wielu przyjaciołach z którymi szaleje po knajpach. Ogromnej ilości przyjaciół. Każdą sobotę spędza z nimi w pubie, jak to możliwe? Ona im musi teraz  pokupować prezenty. Kup im koraliki, takie świecące, belgijskie koraliki, szalenie modne teraz- zaproponowałam. Coś ty- to dystyngowane panie, noszą porządną złotą bizuterię- odparowała. Nie takie gówno. Wymiękłam.

A jak będzie jutro? Spytała. Wybierzemy się gdzieś? Zależy od pogody, jak będzie lało to nie ma sensu nigdzie jechać, możemy się zdzwonić- zdecydowałam szybko, marząc, że powie, że gdzieś się wybiera. Odniosłam sukces połowiczny, mamy się zdzwonić po południu. Może będzie lało? Jak nic zaczynam zaklinać deszcz.......

No i Młoda ma rację, zero asertywności we mnie.....

kaas : :
maj 19 2006 Belgijka
Komentarze: 1

Dziś a właściwie wczoraj spotkałam taką niesamowitą Belgijkę, całkiem niepodobną  do przynajmniej 90 % mieszkającej tutaj ludzkości. Jest osobą swojską w przeciwieństwie do tubylców, życzliwych, ale raczej zdystansowanych. Kiedyś, jeszcze w  zeszłym roku raz ją spotkałam i powiedziałam, gdy mnie zapytała, ze jestem z Polski. Zapamiętała i wczoraj podeszła do mnie, gdy łaziłam z psami. To starsza kobieta, zapewne ma ponad 60....

 

Rozmawiałyśmy w przedziwnej mieszaninie języków, trochę po angielsku, holendersku, hiszpańsku no i francusku. Ja znam tylko angielski, kiedyś co prawda się uczyłam co nieci hiszpańskiego a teraz chodzę na holenderski. Z naszej gadki tworzył się istny koktajl, ale rozumiałyśmy się doskonale.....

 

Ona jest straszną psiarą. Pretekstem do rozmowy był Snoopy. To taki nieduży pies razy beagle, który zawsze tak przejmująco i wyjąco zawodzi, gdy przechodzi się koło segmentu, gdzie mieszka. Spytałam się co mu jest, że tak zawsze wyje. Odpowiedziała, że odkąd jego pan się rozwiódł z żoną to pies mieszka sam. Pan co prawda od czasu do czasu do niego przyjeżdża, czasem prosi ją o nakarmienie, ale generalnie psina siedzi całymi dniami samotnie w ogródku. Zrobiło mi się szkoda biedaka. Z drugiej strony ma do dyspozycji własny ogród i zawsze pełną michę. Ale to widać nie wystarcza do szczęścia, nawet psu.....

 

Z Polski jesteś, westchnęła, źle tam u was, mówią w telewizji. Czy naprawdę  musisz tam wracać? Spytała mnie takim życzliwym i troskliwym tonem. Uśmiechnęłam się mówiąc, że tak naprawdę to przesadzają. Nie żyje mi się najgorzej- dodałam, mam mieszkanie, mieszkam z córką, nie jest źle. Ona pokiwała głową .Wiesz, mam męża Hiszpana, mowie ci, tragedia, nie wychodź nigdy za Hiszpanów. Najpierw autorytetem jest matka, siostry, żona na końcu, całe życie jest gburowaty i nie odzywa się do ludzi....Jak chodzę z nim na zakupy, żałuje na wszystko i nie pozwala porozmawiać ze znajomymi, sam nie ma znajomych, jest dziwakiem.

Faktycznie jej mąż jest dziwny, znam go z widzenia i zawsze się uśmiecha. Swego czasu codziennie wychodził z rana na spacer i mi machał jak jechałam do pracy, zawsze o tej samej porze pojawiał się w identycznym miejscu z identycznym uśmiechem. Czasem z Młodą robiłyśmy zakłady, czy go spotkamy....A to okazuje się, że to despota....nigdy bym nie przypuszczała.

 

Wiesz, powiedziała, musisz mi podać swój telefon, ale nie komórkę. Mam taki program, przez który dzwonię. To mnie całkiem zaskoczyło, że ona w tym wieku operuje komputerem, Nazywa się Voip Stunt. Ależ mam ten program i go używam-dodałam. No to sobie pogadamy, ja zawsze gadam z moimi dziećmi. Z synem w Oslo gadam za darmo, córka w Barcelonie, to kosztuje grosze....

 

Pokażę ci cos- i pokazała mi ni mniej ni więcej- kaczkę, która jakiś czas temu rezydowała na kanałku. Już myślałam że ją ktoś zjadł, z radością zauważyłam ja u niej na podwórku. Swego czasu karmiłam ją resztkami chleba. Ona robi tutaj za domownika. Poznam cię z moim synem-zaproponowała. Niestety syn był w piżamie i nie chciał wyjść z domu. On jest chory, bardzo, to moje zmartwienie, ma depresję. To przez rodzinę mojego męża, tak tacy byli- dodała ze złością. Nie ma pracy, ciągle śpi albo leży, co mam z nim zrobić, przecież ma już 35 lat. Bierze leki, ale co z tego. Czy jeszcze co z niego będzie- spytała raczej retorycznie.

 

Kiedyś przeczytałam na pewnym blogu : Nie wiemy, jakie są piekła i nieba ludzi mijanych na ulicy (Czesław Miłosz) i tak mi się to dzisiaj jakoś przypomniało....

kaas : :
maj 19 2006 zlosci powszednie
Komentarze: 0

Pracuje a po poludniu wracam zmordowana. Doszlam do wniosku, ze musze przestac tyle czasu siedzieć w kompie w domu. Po powrocie z pracy obowiazkowa relacja Młodej z minionego dnia, sprawy rozne, finansowe ( Mloda nie jest wdrozona w konieczność regularnego robienia oplat, wiec wszystko jej się rozmywa) i uczelniane. To jest jeszcze mile. B chwilowo nieobecny w domu, pracuje i wraca pozno. Jeszcze czasem kilku przyjaciol. Pare stron, które oglądam, blogi i robi sie 22.30. Wiec musze uznac kompa za złodzieja czasu.

 

Natomiast ostatnio wyprowadzaja z równowagi mnie niektórzy ludzie, z którymi miałam kontakt poprzez siec i warszawscy znajomi z pracy. Nie wiem czymu ci „sieciowi” uważają, ze jak się u mnie swieci na zielono to znaczy, ze o niczym innym nie marze tylko o dlugich solidnych i wielogodzinnych pogaduchach. Uwazam, ze jest rodzaj ludzi, którym jak dasz palce to sięgają po cala reke. Od jakiegos czasu zlikwidowałam dane w gadu i zdecydowanie mniej gowniarstwa się peta. Miałam jednak w ciagu ostatnich dni kilka dosc znamiennych rozmow, które można określić jako co najmniej zadziwiające. Jeden facet dręczył mnie, ze jest sam i chciałby się przytulic. Druga babka opowiada mi o swoich chorobach i dzieciach. Nie widziałam ludzi na oczy. Fakt, staram się być grzeczna i uprzejma, ale gdy ona wydzwania mi na Skypa, gdy jest ewidentnie zajęte, bo wlasnie rozmawiam z kims z bliskich i to trzy razy pod rzad to chyba jest z nia cos nie w porządku. Czy ludzie ci zyja w jakiejs krainie urojen? Siec to w koncu tylko substytut kontaktow międzyludzkich.

 

Facetowi poradziłam, aby załogował się w Sympatii bo to jest chyba właściwe miejsce na polowania a nie atakowanie na gadu. Rozzalony narzekal, ze spotyka same zajęte kobiety. A w ogole to jest przystojny i zdrowy i nic mu nie brakuje, wiec dlaczego ciagle jest sam po rozwodzie. Nie chciałam powiedziec mu, ze jest namolnym trujdupem i do tego natarczywym i to zapewne wystrasza potencjalne kandydatki.

 

Ta od dzieci ma ich kilkoro. Na szczescie czesc jest już dorosla i ma wlasne rodziny. Maz pijak wlasnie jest w trakcie eksmisji. Rozumiem jej bole, bo wiem jak nagle się potrafi zwalic człowiekowi na leb. Opowiada na przykład ze jej corka ma zaległości w szkole. Coz mogę jej na to pomoc? Mogę jej powspolczuc, bo to ciezko mieć kilkoro dzieci i zadnych dochodow oprocz renty. Natomiast irytuje mnie jej typowo roszczeniowa postawa- musza mi dac, musza zabrac ode mnie tego typa. I ciagle opowiada o tym, ze jest zmeczona i o wypoczywaniu i o tym, ze spala dzis do 12. Nie robi literalnie nic, aby poprawic swoja sytuacje. Czeka a nuz cos dadza.

 

Stalo się regula, ze moja szefowa zawsze, gdy staram się o przedłużenie kontraktu, to proponuje mi abym napisala projekt. Nieważne, ze tego, który napisałam przed wyjazdem, nie ma komu robic, ze może być problem z rozliczeniem. Analogiczna dyskusje przeprowadziłam z nia przed grudniem i w zasadzie doszłyśmy do konkluzji, ze jak wroce i będę na miejscu to pogadamy. Nie zamierzam być odpowiedzialna – a składając taki projekt przyjmuje na siebie taka odpowiedzialność, za rzeczy, które ktos ma robic bez mojego nadzoru. I wydawalo mi się, ze sprawa zamknieta. Nic bardziej mylnego- sprawa wróciła jak bumerang, przy okazji mojegoprzedluzenia kontraktu, natomiast szefowa zastosowala dosc perfidna taktyke, wrabiając w to i napuszczając na mnie moja „pracowa” koleżankę, która cenie i lubie również na gruncie prywatnym.

 

Czys ty dziewczyno zwariowala-powiedzialam do mojej przyjaciółki- czy sadzisz ze dam się znow w to wmanewrowac? Czy szefowa już zapomniala, co rozważałyśmy w grudniu? Nie zamierzam nic robic, dopóki nie będę w Polsce. Jak będę wiedziała na czym stoje to z cala pewnością jakis temat otworze a poza tym bedec na urlopie bezpłatnym świadczę prace w instytucji, która mnie aktualnie zatrudnia a nie w Warszawie- dodalam ze złością. Jak można wymagac takich rzeczy. Tamta powiedziala, ze nie chce być buforem. Jakim buforem? Przeciez ja nie prowadze zadnych rozgrywek z szefowa. To ona ma chore ambicje i potrzebuje świeżej krwi i adrenaliny oraz awantury. Jestem na to za stary lis aby się nabrac. Czy ona nie może się po prostu pogodzic z tym, ze mnie nie ma fizycznie? Ze nie zamierzam ani z nia rywalizowac ani współpracować bo jestem gdzie indziej? I po co ciebie w to miesza?

 

Po raz pierwszy przyszla mi do glowy mysl, aby przed powrotem do pracy w Polsce znaleźć sobie inna firme. Mam jeszcze troche czasu, ale mi to wlazło do glowy……….

 

kaas : :
maj 17 2006 mecz
Komentarze: 2

Wreszcie mam co nieco mozliwosci popracowac na aparacie. A wiec zaczynam od nowa I bardzo mnie to cieszy. Skonczyly sie beznadziejne zmagania z szefostwem oraz kontraktem. Dostalam juz go do raczki i szybko przeslalam do mojej warszawskiej firmy. Dzisiaj dostalam zgode na przedluzenie urlopu bezplatnego do grudnia. Nie ma to jak konkretna robota. Nie lubie pierniczenia w bambus.

 

No i powoli zaczyna sie wszystko rozkrecac.Pojawiaja si nowe pomysly. Po co komu byl potrzebny cyrk z tym kontraktem……

 

Dzisiaj Alex zapytal mnie o mozliwosc zrobienia pewnych pomiarow. Oczywiscie obiecalam ze mu zrobie tylko jaki wariant wybiera- po europejsku czy czeka naprawde na wyniki? Po europejsku oznacza ze beda gotowe wszelkie instrukcje robocze oraz papierologia i bdzie to trwalo latami.  Do grudnia sie nie wyrobie. Urzedasy wlasnie tak pracuja. Natomiast jesli chce miec naprawde zrobiona robote to niech mi przyniesie probki i cos pomyslimy a za dwa dni wezme sie za to jak skoncze to co robie aktualnie.Wybor nalezy do niego. Usmiechnal sie.

 

Z wydarzen krajowych niespodziewanych…mojego przyjaciela dziewczyna ma syna, ktory wplatal sie w wydarzenia na stadionie. Ponoc zawsze lazil, pokrzyczal po meczu, natomiast nie byl to typ, ktory wyrywa  plyty chodnikowe i czynnie atakuje policjantow. Dewastujacych kiboli nienawidze i uwazam za polglowkow, niemniej jednak czasem trafia sie w takie towarzystwo i metoda owczego pedu znajduje sie przyjemnosc w rzeczach dziwnych. Tak z nim bylo, po prostu zgarneli go w nocy jak darl ryja i byl lekko nawalony. Proces w trybie pilnym, do stawianych zarzutow sie nie przyznal, miesiac aresztu do rozprawy…daleka jestem od wybielania goscia, nie zman go i nie widzialam-cos jednak musial broic ale zdecydowanie uwazam, ze taki tryb postepowania w tym przypadku jest li tylko robieniem igrzysk. Znacznie wiecej duzo grozniejszych przestepstw uchodzi plazem i sa umarzane. Zapewne po kilu miesiacach jak medialna wrzawa ucichnie, towarzystwo sie wybroni. Rzecz jasna nie byloby to dobre. Zamiast sadzac do pierdla, lopate do reki i iles godzin spolecznie. Ochota na kibicowanie zapewne by im przeszla od razu…..

 

 

 

 

 

 

 

 

kaas : :