Najnowsze wpisy, strona 5


maj 14 2006 tranzyt
Komentarze: 0

Wróciłam na łono bloga. Nie chciałam bowiem aby B miał jakikolwiek dostęp do niego, jakikolwiek ślad mojej tutaj bytności. Bo pierwszą moją  zasadą jest trzymanie z dala od bloga  ludzi mi bliskich i realnych znajomych, inaczej nie miałoby sensu moje pisanie.

 

Tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Dziś rano o 7 B wstał i zaczął pakować samochód. Tak się zdarzyło, że kupiliśmy uroczego japończyka, choć trochę wiekowego, ale większość swojego życia spędził w garażu. Okazja po prostu super a i cena niewygórowana. Japończyk teraz szparko pogania do Polski i pewnie dobija już w okolice Hannnoweru. Mam nadzieję, że się nie posypie, tutaj sprawował się dobrze.

 

Kupowanie pojazdu zajęło nam dwa dni, ale mam przetarty szlak jak importować „rzęchy” do kraju i zaśmiecać środowisko, ku rozpaczy właścicieli salonów, którym zbyt spada. Rzęchy te niejednokrotnie są w świetnym stanie, drogi są równe, benzyna dobra i są nie zajeżdżone.....Najważniejsze w załatwianiu tranzytu jest to, aby samochód dotarł do Holandii, gdzie tablice tymczasowe wydaje się bez kosztownego i upierdliwego przeglądu, który musi być zrobiony w Belgii. Tablice tymczasowe można dostać praktycznie od ręki, my z różnych powodów czekaliśmy półtora dnia. Bo nawaliło ksero i trzeba było przyjechać z oryginałem dowodu. Dzięki temu udało się zwiedzić co nieco Holandię. Chciałam pojechać do Keukenhofu, czyli tej znanej na świecie wystawy żywych tulipanów, ale z uwagi na limit czasowy poprzestaliśmy na zwiedzaniu Utrechtu i Maastricht.

 

Oba miasteczka są urocze. W Maastricht wdrapałam się na wieżę przy kościele św Jana resztką tchu. Schodki były maleńkie, kamienne i strome. Ledwo wlazłam zlana potem, ale widok z wieży był wart tego wysiłku. W Utrechcie na Starówce oczywiście były pootwierane cofee-shopy z symbolem marihuany a działka kosztowała 12,50 euro a więc znacznie więcej niż flaszka przeciętnego trunku. I oczywiście w mieście funkcjonował kościół przerobiony na klub czy też salę koncertową, podobnie jak w Amsterdamie. Było w nim sporo starszych ludzi, którym widać clubbing bardziej podoba się aniżeli modlitwa.

 

Pojechaliśmy też do Brugii i wreszcie była okazja, aby popłynąć takimi specjalnymi niskimi łódkami po kanałach. Kamienne mostki są czasami bardzo niskie i trzeba się było schylać aby nie stracić głowy w trakcie przepływania....

 

W ogóle się całkiem dużo działo. Teraz jest mi smutno, że ten tydzień minął. Ale też i zabieram się do roboty całkiem wypoczęta i chyba więcej sił mam aby dobrnąć do wakacji. Ale nie było jak w romasidle, były też momenty zgoła niespodziewane......muszę trochę dystansu do pewnych rzeczy nabrać aby móc ocenić pewne fakty bardziej obiektywnie.....nie mniej jednak bilans ogólny wizyty jest na plus.......

kaas : :
maj 07 2006 sen
Komentarze: 3

Kurze łydy w piekarniku, łosoś w paczce zafoliowanej siedzi, krewetki są gotowe na sałatkę, ale małży nie ma. Trudno, zrobimy innego dnia. Czekam na B, dowiedziałam się, że właśnie niedawno wsiadł do pociągu. Czyli wylądował. A to się liczy, bo zawsze bardzo czekam na wiadomości sms po wylądowaniu na Charleroi.

 

Nie wiem jak będzie. B miał potężny rajzenfiber, odpowiadał półsłówkami. Fakt, rozumiem go trochę, ja również dostaję małpiego rozumu, zawsze wydaje mi się że zapomnę karty, paszportu i cholera wie czego jeszcze. Przyjedzie po północy i zapewne będzie mocno padnięty. Ja już jestem nieżywa. Ta zmiana klimatu dla mnie jest zbyt drastyczna. Temperatura jest powyżej 25 stopni.

 

Dzień wczorajszy i dzisiejszy spędziłam z moją przyjaciółką bułgarską w sklepach i na pchlim targu. Ona już niedługo wyjeżdża do siebie, co prawda nadal ma swoje fobie i swoje za uszami, ale w gruncie rzeczy to poukładana i równa kobieta. Lubimy obie jako ex postkomuna pobuszować i zaiste całkiem fajne rzeczy nam się udaje dostać nawet często taniej niż udałoby się kupić w Polsce. W C&A była wyprzedaż 70%. Co oznacza, że markowe spodnie jeansowe można zakupić np. za 6 euro, co przy całkiem wysokim kursie daje 24 złote. Ona chyba już obdarowała wszystkie przyjaciółki i ich dzieci w Sofii. Myślę, że obie uczymy się pewnej tolerancji, ona już tak szaleńczo nie histeryzuje gdy mnie nie widzi, ja staram się doceniać to, że ma dość sprecyzowane priorytety życiowe, nie jest garkotłukiem, ale sprawuje widoczną opiekę i nadzór nad swoją rodziną. Wiele opowiada o swojej 12 letniej córce, która teraz zdaje do coś w rodzaju egzaminu gimnazjalnego, zdalnie steruje remontem mieszkania, na który ją wreszcie stać, nie zaniedbując przy okazji też swoich spraw zawodowych i pisząc w międzyczasie publikacje. Ma to czego ja nie potrafię- potrafiła wmówić swojemu mężowi, że jest słaba i mała, choć w gruncie rzeczy wszystkim trzęsie. A chłop wierny, nie zdradza, pilnuje się domu- ona ma na bieżąco kontakt z rzeszą przyjaciółek-detektywów amatorów i jakby coś się wydarzyło......

 

Ja miałam dziś dość wredny sen. Na ogół uważam, że sen to jest jakaś projekcja rzeczywistości, nie bardzo wierzę w magiczną moc snów. Tym razem śnił mi się mój mąż. Wcale o nim nie myślałam ostatnimi czasy i praktycznie od momentu jego śmierci śnił mi się może ze dwa, trzy razy a minęło już blisko 8 lat jak nie żyje. On gdzieś czekał a ja oglądałam nowe mieszkanie. Jakaś totalna bzdura. Oglądałam mieszkanie, wchodziłam do piwnicy, kupowałam je. Co za cholerny sen, nie mam zamiaru żadnego mieszkania kupować i co on w ogóle śmiał robić w moim życiu. Przecież on się z niego wypisał sam....Nie widziałam go, nawet nie wiem, czy słyszałam jego głos, ale byłam pewna jednego, że na mnie czeka i jest zniecierpliwiony.

 

A może to jakieś podświadome wyrzuty sumienia, pragnienia jakiejś stabilizacji? B jest czymś całkiem innym, jego funkcja nie wiąże się z moją stabilizacją w najmniejszym stopniu.....

 

No tak, trzeba zaraz będzie pojechać na dworzec do Kaczego Dołka. Ode mnie to jest jakieś ponad 7 kilometrów. I tydzień laby.....dzięki panu Schumanowi także mamy dłuugi weekend....

kaas : :
maj 05 2006 moj dlugi weekend
Komentarze: 0

Aktualnie nie mam czasu na pisanie blogow w domu i moge tylko w pracy. W domu wskutek pieknej pogody izoluje się od kompa, biore rowerek i jade nad jeziorko/kanalek i biore psy. Zauważyłam, ze sa wybitnie niedopieszczone z tego powodu, ze siedza same dłużej. W ogole ostatnio ogłosiły strajk, ze nie chcą do domu i chowaja się pod samochody. W ramach protestu przeciwko zbyt krotkim spacerom.

 

Dzien 3 maja w mojej firmie minal w sposób interesujący. Poza wywieszeniem flag wszystkich członków Unii i napisu na billboardzie ze National Holiday - Poland, w stolowce serwowali tak zwana polska kuchnie i nasza ekipa malo nie padla ze smiechu. O ile można zaakceptowac kiełbasę z kiszona kapusta jako substytut bigosu – choc kielbasa powinna być pokrojona a nie w całości, łososia jako typowo polska rybe- hmmm, jadlam, był dobry, choc z daniami z kraju nad Wisla niewiele miał wspolnego - to całkowitym nieporozumieniem okazal się makaron po polsku. Były to normalne kluchy posypane czyms zielonym, bez zadnych dodatkow. Natomiast tego dnia serwowali sałatki gratis, co nie było pomysłem zlym.

 

Wiedza o konstytucji wśród moich kolegow była zerowa i sadzili, ze ten dzien to jakies kolejne zwycięstwo militarne nad Ruskimi. Ciekawe ze Finowie czcza swoje święto narodowe wlasnie z powodu takiego wydarzenia.

Z kolei 9 maja jest tutaj świętem unijnym, nie mającym nic wspolnego z zakończeniem II wojny Swiatowej ale z deklaracja Schumanna w kwestii zjednoczenia Europy. Dzieki temu można mieć dlugi weekend ale nieco pozniej.

 

No i mam powod do radosci- przyjezdza do mnie z wizyta mój drogi przyjaciel B. W związku z tym biore troche urlopu i jakby nie było, dam sobie odrobine luzu, co mi się w zasadzie należy. Znowu będziemy gotowac malze. Znow będzie bialy serek ze szczypiorkiem i smietana, co urosło już w moich oczach do dania kultowego. Mam bialy serek obiecany. I oczywiście znow pojedziemy sobie w rozne miejsca, które sa już w jakis sposób naszymi miejscami….

 

Odczuwam wreszcie jakis spokoj wewnętrzny i radość. Powoli wiem, na czym stoje. Chyba tak jest, ze jak człowiek jest zadowolony, to jakos traci loty do pisania. Czy oznacza to ze jak osiągnę pelnie szczęścia to mój blog ulegnie atrofii? Chyba nie, gdyz zawsze się wydarza cos absurdalnego…..

 

 

kaas : :
maj 01 2006 kładę areszt na waszeci......
Komentarze: 2

Nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm, taka sentencja mi się przypomniała dzisiaj, kiedy wracałam z posiadówki knajpianej z moimi przyjaciółkami. Pojechałam samochodem do nazwijmy to Koziej Wólki Górnej. Jest to w odległości jakichś 15 km ode mnie, miałyśmy się spotkać w centrum, na rynku. Oczywiście notorycznym problemem tutaj jest brak miejsc do parkowania, objechałam cały ryneczek dwukrotnie i nie ma szans- ani jednego miejsca aby postawić samochód. Mój samochód ma niewielkie gabaryty i nawet kawałeczek miejsca by go zadowolił, ale niestety nie było. Postawiłam go na końcu parkingu z nadzieją, że coś się za chwilę zwolni. Miejsce było niezbyt dozwolone, ale nie zakazane. Nie zasłaniałam żadnej bramy wjazdowej. Dziś dzień wolny- festdag, więc za parking się nie płaci. Ludzi więc stało dużo a miejsca zwalniały się niemrawo...

 

Tak się szczęśliwie złożyło, że z pubu miałam widok na samochód cały czas. Obserwowałam, czy ktoś się nie kręci, chodziły stada pomarańczowo ubranych facetów z napisem Politie. Żaden z nich się nie zainteresował moim pojazdem. Więc delektowałyśmy się z dziewczynami małym- w moim przypadku niestety – bezalkoholowym piwkiem, bo nigdy nie siadam za kierownicę po alkoholu, oraz colą i kawą, radując się miłym, choć nieco deszczowym popołudniem.

 

Zobaczyłam w zgniłym kapitalistycznym kraju prawdziwy pochód pierwszomajowy i łza się nieomalże zakręciła. Szkoda, że nie miałam aparatu. Ponad 200 osób, może coś koło tego naliczyłam, orkiestra, bębny, czerwone sztandary i dziesiątki czerwonych baloników obeszło ryneczek wokół. Z przodu szła orkiestra i odegrała Międzynarodówkę. W życiu nie przypuszczałam, że gdziekolwiek dane mi będzie zobaczyć jeszcze takie widoki.....a już na pewno nie w kraju imperialistycznym.

 

Wszystko co miłe kończy się zawsze za szybko, więc pożegnałyśmy się i ja poszłam w kierunku mojego pojazdu. Wsiadłam i zapaliłam silnik. Na szybie nie było żadnego mandatu  więc widocznie albo nie parkowałam w miejscu niedozwolonym, albo policja to miała gdzieś. Tymczasem  z zaparkowanego nieopodal merca wyskoczyła grożąc mi starucha, taka pod 70 i wymyślając coś w języku Rubensa, który rozumiem tylko w niewielkim stopniu i to wtedy jak się bardzo wolno mówi. Nadawała z prędkością karabinu maszynowego. Kiedy jej powiedziałam, że nie rozumiem co do mnie mówi, nie zareagowała. Powiedziałam, że przykro mi, ale mogę z nią pogadać tylko po angielsku i niech wyjaśni mi o dokładnie co chodzi. Zrozumiałam, że nie można tu parkować. Coś wspomniała o policji. Spytałam się więc czy jest może policjantką a skoro nie jest to czego właściwie ona ode mnie chce. Powiedziała że zawoła męża, on zna angielski. Za chwilę doczłapał się również leciwy małżonek i ponownie zaczął nadawać po flamandzku, rzecz jasna angielskiego również nie znał. Zastawił mnie swoim mercem, nie wiem czy oczekiwał, że będę uciekać czy staranuję go. Ponownie poprosiłam o wyjaśnienie tego, co mówi po angielsku. Również spytałam się czy jest policjantem. A jeśli nie, to o co tej parze w ogóle biega. Czy coś zrobiłam, przeszkodziłam im w czymś??? On nie jest policjantem, ale wezwie..hmmm i niby ja mam sobie tak na to czekać, bo staruszek ma kaprys?....Jakoś nie było widać zainteresowanych tym wydarzeniem ludzi, odchodzili obok i w końcu staruszek odsunął merca. Policji nie było, więc uznałam, ze mogę spokojnie pojechać w siną dal. W końcu niby dlaczego miałabym czekać na Policję, zaaresztowana przez parkę wrzeszczących staruszków, skoro całe popołudnie chodziły tabuny funkcjonariuszy i żaden nie zwrócił uwagi i nie wrzepił mi mandatu?

 

Nadal całe to wydarzenie nie daje mi spokoju. O co tym dziadkom chodziło tak naprawdę? O praworządność? O porządek. Przecież od pilnowania porządku i parkowania są odpowiednie służby, których tego dnia nie brakowało w tej okolicy, bo pilnowali manifestacji. A może myśleli, że wyjdę z knajpy i będę się zataczała? I spełnią obywatelski obowiązek i doniosą..... Poza tym stałam koło banku a gdyby nawet chcieli tam wjechać to na litość Boską dziś ten bank był zamknięty....

No cóż- czasem można bywać w krajach, gdzie przybysza można zjeść sobie i upiec na rożnie. Nie wiem czy historia będzie miała ciąg dalszy. Chyba, że do akcji wkroczy Interpol z informacją o moim numerze rejestracyjnym samochodu. Nie podejrzewam również policji z Koziej Wólki Górnej o taką determinację. Nie zamierzam również uciekać do Polski przed odpowiedzialnością, choć może byłoby to korzystne bo o deportację w kajdankach do Belgii nie jest łatwo.....

kaas : :
kwi 30 2006 dom czysty, oczywisty....
Komentarze: 2

Myślałam, że będę musiała iść zaraz znów na któryś z kolei spacer, ale jeden z moich psów zajął się gryzieniem kości niezgody a drugi śpi. Kość niezgody- to idealnie pasuje do tego co porabiają moje psy, gdy kupuję im od czasu do czasu kości do pogryzienia. Jeden, ten wcześniejszy bywalec natychmiast zabiera obie, drugi musi się obejść smakiem, po jakimś czasie jak jednemu się znudzi to dobiera się ten który stoi niżej w hierarchii ( ma on znacznie mniej do gadania) i zaczyna się wzajemne warczenie. Potem kość ulega biodegradacji i ją wyrzucam. Co jakiś czas robię im tę przyjemność. Za często to niezdrowo.

 

Nie ma tutaj długiego weekendu. Z całą pewnością 3 maja będą wisiały wszystkie unijne flagi przed naszym budynkiem, zawsze tak celebruje się święto danego państwa członkowskiego. Czasem nasza firma stołówkowa wpada na pomysł aby uczcić dzień daniem typowym dla kraju- solenizanta ale i tak zazwyczaj kończy się to rybami gotowanymi, makaronem z czymśtam przypominającym gulasz czy kotletem sojowym- wersja dla wegetarian. W życiu nie zrobiliby prawdziwego bigosu czy schabowego z kapustą, że nie wspomnę o pierogach. Tylko ravioli z pudełka.

 

Tak sobie o jedzeniu pomyślałam dzisiaj idąc na imprezkę do zaprzyjaźnionych Niemców. Co prawda mogłoby się wydawać, że nie darzę tej nacji jakąś szczególną estymą, ale nie uznaję odpowiedzialności zbiorowej a Alex ma duże zasługi w walce o mój kontrakt. Jest on normalnym, nie nadętym Niemcem, uważającym się za omnibusa. Przyniosłam kwiatek doniczkowy, kalanchoe i jakieś tutejsze, kupne ciasto. Nie potrafię w tych warunkach upiec nic.

 

Pani domu wyglądała znacznie starzej od Alexa, czym byłam trochę zaskoczona. Alex ma 12 letnią córkę i wydawało mi się, ze musi mieć jakąś młodą laskę za żonę. Pewnie gdyby było to u nas w kraju to sto pięćdziesiąt razy o tym dowiedziałabym się z biurowych plot- a wiesz, jak on może, z taką starą.....to takie nasze, zerowa tolerancja.....

 

Natomiast ich związek jest dość szczególny. Ona oczywiście jako żona officiala nie pracuje, ale ma maleńki ogródek, gdzie uprawia cuda- niewidy, ziółka. I oboje się bardzo pasjonują uprawami biodynamicznymi, ona prowadzi całkiem sporą kartotekę roślin, przywieźli z Japonii jakieś szczepy bakterii, grzybki wschodnie, drożdże do fermentacji. Coś pędzą, uprawiają, przerabiają. Robią konfitury, jakieś herbatki. On traktuje żonę z dużą sympatią i szacunkiem, naprawdę widać, jak bardzo facet ma klasę. I taki też jest w pracy.

 

Dom jest dosłownie sterylny, mimo bezpośredniego wyjścia na ogród, nie uświadczy się śladu kurzu. Nowocześnie i bogato, oszklona weranda, moje marzenie, jak to śpiewał Rosiewicz kiedyś o Niemkach- „w domu czystym, oczywistym....” w piosence o witaminach. Ale mimo wszystko ten dobrobyt go nie zmanierował. Ma kontakty z ludźmi z Europy Wschodniej, zna kilku Polaków, podchodzi do rzeczy normalnie. Nie uważa nas za dzicz kosmatą. Wie, że zarabiamy mało i wie, że nie jest to nasza wina.

 

Wiele się mówi teraz po zabójstwie Joego van Hoolsbeecka jakie opinie będą o nas teraz krążyły. Co powie Unia? Nic nie powie. Oni mają swoje życie i swój rytm. Swoje pieniądze i pozycje, które chronią, bo to im daje spokój i luksus. Jeśli będą uważali nas za interesujących partnerów to będą z nami robić interesy, spotykać się. To nie jest prawda, że teraz będą inaczej czy gorzej patrzeć na Polaków. Nie jesteśmy pępkiem świata. Możnych Europy nie obchodzimy za bardzo, ich może obchodzić na przykład czy u nas w naszych warunkach klimatycznych uda się wyhodować gatunek aronii o szczególnych własnościach antyutleniaczy. Nie będzie ich obchodziło, czy Lepper kiedyś doił krowy czy nie, bo jak zostanie członkiem rządu to będą mu ściskać rękę w gabinetach. Oni też mają swoich pedofili, zboczeńców i morderców i nieudanych polityków. Ponure jest to, że nie widać wyjścia z bagienka...własnego zresztą. Nadal chcemy epatować naszą martyrologia, która niewielu teraz już obchodzi za naszą granicą, a wewnątrz kraju będziemy nadal okradać się wzajemnie, szukać przyzwolenia dla oszustwa, złodziejstwa i wyzysku i na koniec zastanawiać się, czy to dobrze czy źle że morderca Joego okazał się pochodzenia cygańskiego.

kaas : :