Najnowsze wpisy, strona 7


kwi 18 2006 po swietach.....
Komentarze: 0

Dzisiaj jestem już w pracy- Swieta rodzinne bardzo przyjemne, pojechalismy sobie w kilka miejsc- do Bokrijku i do Leuven. Milo się chodzi z rodzinka, jutro jada do Brukseli pozwiedzac sobie i polazic sami. Ja musze być w pracy bo nieobecni nie maja racji.

Moja sprawa zajal się Local Staff Committee. Calkiem spontanicznie, bez mojego udzialu. I wywiązała się dyskusja czy europracownikowi można robic wode z mozgu. Nawet czasowemu. Spytali się mnie czy podjąć jakas akcje. Powiedziałam, ze prawde mówiąc mam gebe zasznurowana, jak zaczna działać związki to mnie bez zalu wypiernicza bez dania racji. Na razie dyro nie powiedział, ze mam jechac do domu a to już jest duzo. W ogole siedzi od rana w biurze jak mysz pod miotla i się przyczail. W gruncie rzeczy on tutaj jest carem. Nikt nie ma nic do gadania. W zyciu nie pracowałam pod zarządem takiej dyktatury. Zawsze były jakies negocjacje….

Wiem, ze mam co najmniej dwóch funkcjonariuszy w tym jednego Austriaka i jednego Belga. A poparcie Austriaka jest rowne co najmniej poparciu dwóch Belgow. Chca żebym zostala i to na ten rok. To wszystko wisi jak miecz Damoklesa nade mna.

 

Okazuje się ze przepis, w którym pierwsze przedłużenie może być 3 miesiace a nastepne rok zostal wprowadzony wskutek notorycznego przedłużania ludziom i cykania po 2- 3 miesiace. Tak dzis mi powiedział ten Austriak ze Staff Committee. Biorac pod uwage ze ilość wakacji zwieksza się o dwa dni, co miesiąc, to taki człowiek nie jest w stanie zaplanowac ani przyzwoicie urlopu, bo przeciez musi wrócić do kraju i się do tego spakowac ( a najczęściej siedzi minimum rok) ani tez ułożyć sobie spraw powrotu do swojej poprzedniej pracy. Chwalic Boga ze mam tolerancyjna dyrekcje. Do tego zycie na walizkach prowadzi do stresow. Wielu ludzi tej presji nie wytrzymywalo psychicznie. Odchodzili pomimo dobrych zarobkow. Ja staram się tłumaczyć ze to nie jest koniec swiata i kazde rozwiązanie tak czy owak będzie dobre. Ale jest coraz ciezej.

 

Wiele osob się mnie pyta czy nie zostałabym na dłużej, na stale. Pytanie jest akademickie, bo jest to niemożliwe. Nie chce zostac tutaj na stale. Nie wyobrażam sobie zaczynania wszystkiego od sprzątania-, kiedy wypracuje sobie wtedy emeryture? Jestem kobieta pracujaca i zadnej pracy się nie boje, to fakt. Ale tutaj rzadza określone reguly gry. Jeśli mam takie stanowisko teraz to nie mogę być zatrudniona z definicji na innym, nizszym. Tutaj docenia się staz pracy w zawodzie i dzieki temu pensja jest dosc wysoka. I musiałabym znaleźć sobie adekwatna posade tutaj. Poza Unia. A takowe sa zarezerwowane dla ludzi z Zachodu, niestety. Tłumaczyłam mojemu ojcu, ze jakkolwiek swietnie się spełniam zawodowo to jestem tutaj sama jak palec, bez szans na trwale znajomości ani przyjaznie, ze nie jestem w stanie zaakceptowac cudzoziemskiego faceta ani amorow po niderlandzku……

 

B napisal ,ze mnie podziwia. Ze on już by dawno oszalal. A ja uwazam, ze może los mi tak dal aby poznac ze w zyciu nie przychodzi nic za darmo? Ze jest kosztem czegos? Ze za każdym razem jak konczy mi się kontrakt to musze przezywac takie cyrki, może tak musi być…..

 

Chyba się zgodziliśmy z rodzina, ze optymalny czas na wyjazd to młodość, gdzie można startowac od zera. No i czy dobrze czy zle ze nasi szlifuja bruki Dublina…..

Ja jestem zdania, ze warto. Zycie nie jest latwe nigdzie, ale tam chociaż sa jakies perspektywy, ze za jakis czas będzie dobrze. Ze trzeba umiec brac odpowiedzialność za zycie w swoje rece- skoro rzad nie kwapi się ze stworzeniem godnych warunkow pracy ludziom młodym to sami powinni sobie ich poszukac. Bo inaczej zostanie zal, ze nie zrobilo się tego wtedy kiedy był na to czas. Ja zaluje ze nie wyjechałam wczesniej, ale nie dalo się tego robic tak jak teraz. Nie wyobrażałam sobie ze oddaje paszport i przyjmuje nowe obywatelstwo. Ze mogę już nigdy nie zobaczyc rodzicow. Ale teraz wiem, ze mimo braku wojen czy zawieruch nasze pokolenie zostalo spisane na straty. I jeszcze trzeba – o ile się daje- zgromadzic troche zapasow aby nie zaaplikowali eutanazji wbrew woli poprzez czekanie miesiącami na operacje lub nie udzielenie pomocy  z powodu zapasci systemu opieki zdrowotnej bo to wydaje się być nieuchronne……

 

 

kaas : :
kwi 15 2006 wielkanoc u pogan
Komentarze: 3

Dawno nie pisałam, mam całą masę ludzi w domu wreszcie. To pozwala na chwile chociaż odwlec myślenie na temat co dalej. Świąt zasadniczo nie ma w tym pogańskim kraju- już w zeszłym roku próbowałam poświęcić jajka w Wielką Sobotę, dziś kościoły były totalnie zamknięte ku zaskoczeniu żony mojego ojca, której obiecałam, że zawiozę ją i będzie miała okazję się pomodlić. Ciągle mnie to zaskakuje to obchodzenie Świąt przez robienie zakupów i siedzenie w knajpach.

 

Pogoda jest tutaj taka dość dziwna z mieszaniną czterech pór roku w ciągu doby. Ja już się przyzwyczaiłam, ale dla moich gości jest to zaskoczeniem. Mój ojciec podłapał jakąś wściekłą infekcję i w związku z tym siedzi trochę w domu. Nie pasuje mi to do wizji jego jako ciągłego podróżnika. Ale mam nadzieję, że poczuje się lepiej i wybierzemy się na zwiedzanie również z nim.

 

No i jeszcze jest to miłe, że nie jesteśmy zatyrane- moja macocha, która posiada liczną rodzinę chyba po raz pierwszy spędza święta w ten sposób, że nie tyra, nie piecze na potęgę i nie myje okien. Okna zresztą stanowią mój newralgiczny punkt- stwierdziłam, że nie będę ich myła. W najgorszej opcji bowiem wyjeżdżam koło 15 maja, więc po co tyrać jak i tak mieszkanie idzie do remontu????

 

Jest miło i rodzinnie. Młoda pojechała do Brukseli na spotkanie ze znajomymi, w kuchni pryczy się obiadek i wreszcie pachnie swojskimi pierogami i białą kiełbasą z żurkiem. Ja sobie mogę spokojnie postukać w klawisze albo poskypować. Święta.....

 

Gdybym miała życzyć to chyba najważniejsze są chyba życzenia zdrowia. Z każdym problemem można sobie poradzić mając zdrowie, jak bardzo skomplikowany by nie był. Pieniądze są rzeczą nabytą, ale takiego nabytku również każdemu życzę...no i czego jeszcze.... mniej wredoty we wzajemnych stosunkach, więcej życzliwości i współpracy przy załatwianiu spraw. Nie chorujących dzieci, partnerów i współmałżonków, aby ich olśniło, że skarb mają w domu i nie trzeba szukać dalej.....

 

Tutaj mnie nikt nie obleje, dyngus jest nieznany. Ale życzę wszystkim dyngusa, kulturalnego, tak aby pamiętać, że jest Wielkanoc, ale nie wiadra wody na głowę, smacznego jajca ale nie przejedzenia i rapacholinu na deser, stabilizacji i spełnionych planów......niezależnie od tego co jeszcze nasi politycy wymyślą.....

kaas : :
kwi 10 2006 szanuj szefa swego....
Komentarze: 2

Tak ogolnie- nie chcialo mi sie pisac w weekend.Siedzialam jak na rozrzazonych weglach. Aby się uspokoic pojechałam z Bulgarka do Brukseli zwiedzac muzea. Wpadliśmy na takie gigantyczne, przy stacji Merode, Muzeum Sztuki i Kultury w totalnie dowolnym tłumaczeniu. Było tam wszystkiego po trochu, stale ekspozycje przedstawiające skorupy greckie, mumie egipskie, malarstwo tybetańskie i fotografie z National Geographic.  Zawsze one się kojarza z taka sniada panienka z niebieskimi oczami, która obleciala caly swiat. Tym razem jej nie było, ale calkiem ciekawa była kobieta z metalowymi kolczykami wiszącymi na rozciągniętym uchu na jakies 30 cm w dol. Wyglądało to koszmarnie, ale kobieta sprawiala wrazenie zadowolonej. Było również jakies zdjecie naszego fotografa, Tomasza Tomaszewskiego przedstawiające obchody Świętej Lucji w Szwecji.

 

Do tego kolekcja karet i powozow, cos w stylu Łańcuta, stare rowery, muzeum sztuki filmowej, gobeliny- i tu powiedziałam Bulgarce, ze my się możemy również poszczycic tego typu kolekcjami na Wawelu. Troche rzeczy z Papui, Nowej Gwinei- w sumie razem w jednym miejscu zebrana kolekcja zblizona do kolekcji z kilku polskich muzeow. Jedynie miejsce ekspozycji jakby ladniejsze- nie ma już w Polsce takich wnetrz….zreszta kto i po co budowalby je teraz.

 

Lubie bywac w miejscach kulturalnych z moja Bulgarka. Pomijając jej brewerie i histerie jest to kobieta wszechstronna i obyta. Oczywiście bez tych pierwszych nie obylo się również wczoraj. Przywitala mnie na stacji machając rekami, a gdy spytałam, co się stalo to przerazona powiedziala, ze zapomniala koperty z planem Brukseli i położeniem tego muzeum. A czy wiesz na jakiej stacji metra wysiadamy? Wiedziała. To trafimy, nie ma sprawy. Ale czy wiesz jak dojsc do metra? Wiem, metro zaraz jest kolo dworca centralnego. Nie szkodzilo to, ze przez cala droge marudzila. Jak jednak wysiadłyśmy na stacji metra to wiedziała gdzie mamy isc. Nie omieszkala jednak przynajmniej kilku osob spytac. Ma ona dziwny talent do pytania zaskakujących ludzi – wczoraj o muzeum pytala jakis smetnych pijaczkow, którzy z cala pewnością nigdy tam nie byli. W koncu zorientowala się po drogowskazie. Ale dzien był sympatyczny i udany, ale jak to zazwyczaj bywa, nogi mnie rozbolały – ale było milo……

 

Natomiast dzisiaj zmowa milczenia. Dyro siedział rano w swoim gabinecie i nie wezwal mnie, stad dowod, ze nie ma wiesci z centrali. Żeby było zabawniej to najprawdopodobniej tam tez swietuja i możliwe ze odpowiedza w koncu maja. Ja się nastawilam psychicznie na odlot stad. Kazda inna opcja zzera mi nerwy, kiedy sobie pomysle co mnie jeszcze tutaj czeka. Plotka rozeszla się lotem błyskawicy- wiesc o obiecance-cacance znaja wszyscy w Unicie.

 

Przy obiadku pytali się mnie ludzie, co zamierzam zrobic z tym fantem. Nic - odpowiedziałam, ja już zrobiłam swoje, co mogłam. Jakiekolwiek ruch z mojej strony wyzwoli okreslona reakcje. A jakikolwiek objaw nerwowosci przesunie sprawe w kierunku niekorzystnym i oni będą sie czuli usprawiedliwieni. Wiec mam to gdzies. Tak to oni maja poczucie, ze jest cos nie tak i ze sprawa wymaga wyjasnienia. Nadeszla chwila prawdy ile jestem warta. W piątek dowiedziałam się ze group leader, który ze mna ostatnio pracuje będzie walczyl o moje pozostanie. A dyro przeciez je obiecal….niby co miałabym robic…..Tyle ze świństwem jest ze odbywa się to przed samymi swietami. Nadal mam szereg nierozwiązanych spraw. Albo zwiększę odporność psychiczna i oleje to albo wymiekne i przegram. A mimo wszystko staram się grac fair ale twardo.

 

Ale dzis za to nagadalam Heldze. Wreszcie zabrala się za moje sprawozdanie, które trzyma od lutego. Przyleciała z ryjem- sto stron!!! Owszem, powiedziałam, temat był bardzo obszerny, proszę przeczytac zalozenia projektu, który miałam realizowac. Ale ja nie mam czasu czytac stu stron a nawet moja praca doktorska nie liczyla tyle. Sorry- powiedziałam- nie słyszałam nic o limicie ilości stron w kwestii rocznego sprawozdania. Zreszta łatwiej jest ze stu stron zrobic piętnaście niż odwrotnie- dodalam. Ponadto jeśli w temacie mam zrobic kompilacje ze wszystkiego co na dany temat jest robione i opisane w literaturze to bardzo bym chciala wiedziec co właściwie powinnam wyciac. Nie jestem w stanie ustalic priorytetow. Te prace robiłam dla was a nie dla siebie i powinniście ustalic co jest dla was wazne. Posługiwałam się wytycznymi- zamachałam jej przed nosem - tymi co dostalam mailem przed przyjazdem na stypendium tutaj. Nie musiałaś wszystkiego robic- odparla. Ok., ale co miałam odrzucic…..?

 

Użyła również argumentu, ze była chora. A co ma piernik do wiatraka- chciałam spytac. Przyznam ze jeszcze się z czyms takim nie spotkałam, aby szef odmowil czytania pracy, tylko dlatego ze jest dluga. Owszem, może kazac skracac fragmenty, ale powinien przynajmniej przerzucic prace. Ona nie zrobila literalnie nic i tekst po raz pierwszy widziala na oczy przed samym przyjsciem do mnie. To było widac.

 

Na koniec jej wyslalam wersje elektroniczna. Ze stosownym dopiskiem. I już znow jestem dla niej przezroczysta. Przyznam ze takiego szefa to ja jeszcze nie miałam. Rozstane się z nia bez najmniejszego zalu. To prawda, jest takie przysłowie- szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego- tyle złości wylalam swego czasu na moja polska szefowa ale ona to zloty człowiek i do rany przyloz. Kłóciłyśmy się czasem do upadłego ale w robocie zawsze stałyśmy w jednym szeregu, nawet jak miałyśmy inne poglady. Nigdy nie przypuszczałam, ze może ktos rownie paskudny się trafic mi jak Helga…..

 

Oj chyba dzis B będzie miał znow ze mna ciezko…..

 

 

kaas : :
kwi 08 2006 do Asi czyli słowo o urzednikach.....
Komentarze: 1

Jeszcze raz do ASI, Myślę, że sprawa psów została wyjaśniona- de gustibus....

Nie ma sensu dalej ciągnąć tematu psów.

 

Co do urzędników- no cóż. Ja pracuję w całkiem innej branży, jak chyba zdążyłaś się zorientować. Nigdy nie chciałam i nie byłam urzędnikiem, pracuję w dziedzinie nauk ścisłych. Wielokrotnie pisałam o nieprzystawaniu egzaminow EPSO jako kryteriów do przydatności do wymagań pracy badawczej. Dostałam czasowy kontrakt w instytucie a nie biurze. Z finansowych powodów chciałabym tam pracować wieczne bo to synekura niespotykana nigdzie na świecie. Natomiast stosunki międzyludzkie są na ogół parszywe, marnotrawstwo straszne a egoizm bezbrzeżny. Tak zwane środowisko międzynarodowe to kupa wyizolowanych singli z różnych krajów, mało kiedy ludzie są z partnerami, jak również rzadko się kojarzą między sobą. Gdyby nie Skype i moi przyjaciele z Polski zapewne wpadłam w depresję. Ponoć odsetek, którzy zwariowali i wysiedli psychicznie nie jest wcale taki mały......

 

Możesz wierzyć czy nie, ale moją opinię podzielają wszyscy, łącznie z działającymi przy naszych instytutach związkami zawodowymi. EPSO dla czasowych okazało się kompletnym niewypałem, panował burdel i chaos organizacyjny. Moje koleżanki zdawały i żadna nie zdała, pomimo, że obie to młode i obiecujące panie doktor a jedna ma spory dorobek w opracowaniu norm międzynarodowych i jej metody są stosowane zgodnie z dyrektywami.

 

Pod koniec roku 2005 zmieniły się przepisy o zatrudnianiu i stworzyli nowy okres przejściowy aby EPSO nie było wymogiem. Bo musieliby pozbyć się całej rzeszy fachowców, którzy od lat się w danych sprawach wyspecjalizowali.

Do tego praktycznie cała kadra funkcjonariuszy rekrutuje się z ludzi, którzy zdawali EPSO w 2003, kiedy nie było niebotycznej ilości kandydatów i nie zdawali ludzie ze Wschodu. Jak również stanowiska funkcyjne dostawali ludzie, którzy zdawali jakieś przejściowe, wewnętrzne egzaminy a pracowali już kilka lat.

 

EPSO wymaga wiedzy ogólnej o Europie i pewnego sprytu (verbal i numerical). Rzecz jasna są w Brukseli kursy, które uczą szybkiego liczenia procentów w pamięci. Nijak się ma to do umiejętności np. obsługi kosztownej aparatury analitycznej czy talentu do nauk jądrowych. Na te umiejętności pracuje się latami i facet ma potem prawo nie wiedzieć jakie były dokonania Alberta Spinelli czy za co dostał Nobla Ciechanower.

 

Rzecz jasna eurourzędnicy mają jakiś kompleks. Wcale nie myślę o nich źle, jednakowoż uważam, że w nauce nie są zupełnie potrzebni. Nie mam nic również prywatnie do nich. Dla nich EPSO jest podstawą egzystencji. Ja byłam rekrutowana innymi drogami. W mojej firmie decyzje brukselskie są krytykowane, wprowadzają chaos i marnotrawstwo. Nakaz prowadzenia badań w takim czy innym kierunku, przy braku kadry prowadzi do ogromnych zleceń zewnętrznych. Przychodzą badania, których wyników nikt nie potrafi zinterpretować. Wiele mogłabym o tym pisać. Szkoda palców bo dostanę odcisków. Zatrudnia się ludzi, którzy rozkręcają jakąś działkę a potem trzeba ich zwalniać, bo Bruksela zmieniła priorytety. Aparatura za tysiące euro ląduje pod płachtą na wiele lat. A o takiej aparaturze ludzie w Polsce mogą sobie pomarzyć. Aby odwrócić ludziom uwagę, robi się im nieustanne igrzyska, treningi i szkolenia. W syslogu zapisują się ludzie na szkolenie asertywności czy wygłaszania prezentacji, fundowane jak to się mówi- z kieszeni podatnika.

I jeszcze jedno, Asiu. Zapewne wchodzisz na forum EPSO. Czy nie zastanawia Ciebie ilość żółci , którą wylewają jedni na drugich? Jak przychodzi ktoś nowy to go albo opluwają albo ośmieszają. Kiedyś się temu dziwiłam ale teraz to doskonale rozumiem. Ciągła atmosfera rywalizacji i walki (bo CDR, bo awanse, lepsza chałupa, czwarty dom w górach) wypacza psychicznie, zwłaszcza ludzi, którzy przyjechali z Polski, z biedy i marazmu. Nasza jedyna polska funkcjonariuszka, urzędniczka C oczy szeroko otwiera jak tu jest. I pewnie również jest to udziałem, młodych urzędników brukselskich. Zaczynają w dziwny sposób widzieć rzeczywistość i szukać wroga , albo przeciwnie, niedoceniani zaczynają się odgrywać.

 

Ja jestem już za stara na te zabawy. Nie mam w sobie adrenaliny aby więcej i więcej....nie chciałabym umierać w Krainie Deszczowców. To co tutaj się dzieje, kosztuje mnie sporo zdrowia. A ono nie ma ceny......muszę je szczególnie oszczędzać, bo jakoś nie mam zaufania do tubylczych konowałów....

Smacznego jajka Asiu...ale cholera, nie ma jak tu poświęcić....Przynajmniej w moim Kaczym Dole.

kaas : :
kwi 06 2006 psia historia
Komentarze: 2

Dostałam odpowiedź na komentarz ASI. Bardzo niesympatyczny, więc odpowiedziałam równie niemiło. Zrobiła się całkiem niepotrzebna pyskówka, więc zamierzam to skończyć. Jestem szczególnie uczulona na to, że ludzie korzystają z tego że sieć jest anonimowa starają się wywalić swoje negatywne emocje na piszących. Zdarza mi się to nie pierwszy raz. No cóż, nie każdemu to co piszę musi się zaraz podobać.....ale zaraz z takim impetem. Bo się nie lubi psów?

 

Historia o psach opisana przeze mnie była z premedytacją. Rozumiem ludzi, którzy niekoniecznie akceptują zwierzęta u siebie w domu. To prawda, one bałaganią, roznoszą różne rzeczy i zostawiają sierść. Nie namawiam nigdy nikogo na hodowanie czegokolwiek. Ja trzymam psy bo lubię. Ale opisałam tę sytuację -  była na tyle idiotyczna, że ta kobieta była już u mnie drugi raz. Siedziała parę godzin u mnie i moje psy znała. I za kilka dni przyszła i to samo. Uznałam to za beznadziejne i irytujące i dlatego to opisałam. Uważam, że trzeba się nauczyć panować nad sobą a nie przychodzić jak się boi i histeryzować. Jakby miała w domu pytona to zapewne też bym się bała po raz pierwszy. Ale gdyby zapewniła że nie gryzie, na drugi raz nie urządzałabym histerii....

 

Ja sama kocham psy ale i daję ludziom pożyć. Moje są karne i raczej nie są zainteresowane obcymi. Czasem jamnior staje się nadmiernie towarzyski ale on jest miły i ludziom to nie przeszkadza z reguły. Również uważam, ze ludzie mogą sobie palić, pić i robić inne rzeczy. Jestem również przeciwko nie sprzątaniu kup, ale również mam świadomość że psy są częścią ekosystemu tak samo jak my. Nasze kupy elegancko pływające w kanalizacji tak samo zanieczyszczają środowisko jak i psie...choć może są mniej widoczne. Natomiast jestem zdecydowanie za organizacją sprzątania czyli dostępnością miejsc spacerowych i miejsc do wywalania kup i stosownych torebek. Albo tez za zakupem specjalnych odkurzaczy do kup, które w różnych miejscach na świecie  istnieją.

 

Co do spokoju i zdrowego otoczenia to chyba od psów znacznie bardziej szkodliwe są samochody ze spalinami i azbestem w klockach hamulcowych. Znacznie bardziej spokojnie czuję się nie, gdy nie łażą psy ale gdy chodzi straż miejska i goni na przykład łysych. Nie wiem kto zakłóca spokój w Brukseli, wieczorami tam nie bywam, ale zdecydowanie wiem czego mam prawo się obawiać w Warszawie.

 

„Pysk” był odpowiedzią na propozycję więzienia dla właściciela w razie pogryzienia przez jego psa. Równie zresztą absurdalną. Psy bywają faktycznie nieprzewidywalne i mogą pogryźć. Ale często niestety jest to wina ludzi. Czasem sami prowokują albo ukierunkowują psa w kierunku celowej agresji. Wyhodowanie ras niebezpiecznych  to nie wynik naturalnej krzyżówki gatunków ale celowa działalność człowieka. Trzymanie w kojcach przez całe dnie również jest szkodliwe dla psychiki zwierzęcia. Agresja u psów jest często wynikiem drażnienia. Ja sama, kochając te zwierzęta nigdy nie głaszczę i nie zaczepiam obcych psów, których nie znam, bo po prostu mogą tego nie lubić. Wypadki i nieszczęścia zdarzają się czasem. Nie każdy pies zaraz zagryza.

 

Mnie też ugryzł kiedyś pies. Taki Burek z podwórka, który miał tylko szczekać, dostawał jakąś rozmoczoną bułę i siedział ciągle na sznurku. Zapewne nikt nigdy go nie głaskał. Pewnie też obrywał wciry i ogólnie był zły. Noga mnie bolała po tym jak diabli. Niemniej jednak nie przyszło mi do głowy zwalczać psy i się bać. To nie był wściekły potwór, raczej biedne zestresowane zwierze. Również kiedyś spory pies rasy gończy polski zaatakował mojego jamnika i mało go nie zagryzł. Właściciel, człowiek spokojny i przyzwoity był zszokowany. Jamnika uratowałam odpychając rozjuszonego gończego. Właściciel jeszcze tego samego wieczora zadzwonił, opłacił koszty konsultacji i leczenia na szczęście niewielkich ran. Wszystko było ok.

 

Właściwie nie powinno być powodu do złości. Ale najbardziej zawsze mnie wkurza wizja plastikowego świata, bez zwierząt, najlepiej ze sztuczną trawą lub kostką betonową. I ludzi poruszających się po ściśle określonych torach. Drzewa powyrzynane bo zasłaniają światło, trawka podcięta na milimetr. Ideał, ale może nie dla wszystkich.

 

Bo ja lubię prawdziwą naturę – z krzywymi drzewami, trawą w której można się schować. Uwielbiam domy, gdzie na tarasie leży rozwalony u nóg właścicielki pies a zza płota przyczaja się kocur, polujący na ptaszki, ale zbyt leniwy aby polować naprawdę. Ciepło, miło, domowo.....Patrzę z niechęcią jak Belgowie formują drzewa i sterczą takie ohydne kikuty albo plotą gałęzie na drutach. Jak trzymają ledwo zipiące psy na krótkich smyczach, sapiące i wściekłe. Jak każde podwórko jest identyczne jak u sąsiada.

 

Szkoda że ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę jak szkodliwe jest takie gadanie. Życie w zbiorowości wymaga kompromisów. Pies był zawsze towarzyszem człowieka a jego wierność i oddanie jest niesamowite. Faktycznie ludzie są zmuszeni mieszkać w mieście i często jest to utrudnienie dla właścicieli dużych psów. Dziecko mające kontakt z psem wyrabia sobie poczucie odpowiedzialności i empatię. Opiekując się nim, nabiera nawyku opieki nad słabszym. Obserwując Młodą jak wkraplała do oczu mojego psiaka krople i karmiła łyżeczką wiem, że kiedyś być może gdy ja będę potrzebowała, też się mną tak zaopiekuje. I nie zapekluje w jakiejś wymieralni typu państwowy dom starców, bo nie będę pasowała do wizji plastikowego i bardzo estetycznego ładnego świata.

 

kaas : :