Archiwum marzec 2004, strona 1


mar 17 2004 edukacja c.d.......
Komentarze: 4

Poczytałam sobie opinie Kruka9 i Solei, nie, nie chciałam nikogo dotknąć. Wszędzie są dobrzy i pilni studenci, kiepscy wykładowcy i odwrotnie. Ja pisałam o moich własnych obserwacjach z najbliższego otoczenia, nie pretendują one do statystycznych uogólnień.

 

Mam co nieco do czynienia z ludźmi zajmującymi się na co dzień edukacją młodzieży i to w różnych placówkach naukowych w Polsce, nie tylko w Wawce. Obserwuję znajomych mojego dziecka, dzieci moich znajomych, ale jak mówię, nie są to uwagi o charakterze ogólnym. Nie ma reguły, że student wieczorowy czy zaoczny to be a dzienny cacy....

 

Pracując w tej branży widać jej niedoinwestowanie na każdym kroku. Brak jakiegoś sensownego laboratorium owocuje grupą niedouczonych absolwentów wydziałów ścisłych. Brak lektorów na tzw prowincji- proszę się tylko nie obrażać, ludzie spoza Wawy, bardzo sobię cenię ludzi spoza 100licy, są to fajni ludzie i bez zadęcia-powoduje często analfabetyzm językowy. Brak samodzielnych pracowników naukowych powoduje tworzenie kadry przyjezdnej, nie identyfikującej się z uczelnią. A uczelnie powinny stworzyć jakieś środowisko, jakąś kulturę promieniującą na okolicę, bycie studentem to powinien być powód do dumy.

Wędrująca kadra wiąże się z trudnościami złapania wykładowcy, odwoływaniem zajęć, tłumami na zajęciach, wiem jak to wygląda czasem u Młodej.

Bez chałtur pensje wykładowców są marne, więc nic dziwnego, że chałturzą, mają po kilka etatów, tym bardziej, że są konieczni aby dany wydział miał akredytację, więc roboty w niektórych specjalnościach nie brakuje.

 

A teraz druga strona medalu, rekrutacja i periodyczne mody powodują, że na niektóre kierunki nie sposób się normalnie dostać. Testy przypominają pytania z „milionerów” zwłaszcza na kierunki humanistyczne. Nic więc dziwnego, że chętni do zostania psychologiem (czasem zadaję sobie pytanie po jaką cholerę nam tylu psychologów..) musza iść na studia zaoczne lub na prywatne studia.

 

I różnie to bywa, z jednej strony są ludzie zdeterminowani, którzy pracują, aby na te studia zarobić i leserzy, którym rodzice te studia fundują. Ci pierwsi czasem tyrają do upadłego, cały tydzień na etacie a soboty i niedziele na uczelni. Z jednej strony podziwiam tych ludzi, ich determinację a z drugiej.....jaki wpływ ma cały tydzień harówy w firmie na ich wydajność intelektualną? Co są oni w stanie jeszcze kojarzyć....A z drugiej strony inni, drobni leserzy, mimo, że mają czas wcale nie poświęcają go na naukę, mają poczucie ogromnego luzu. Potem piszą podania i zdają przedmioty po  sto razy. Nikt nie jest zainteresowany aby takiemu udowodnić, że nie powinien zawracać sobie głowy studiowaniem...

 

Na dziennych też bywa różnie- ludzie zakładają sobie firmy, składają komputery, dorabiają. Jest to szlachetne, ale pamiętam wściekłość mojego promotora, ze niektórych „łaskawców” nie widzi miesiącami i jakoś im się nie kwapi, aby pracę magisterską obronić.

 

I nadal będę bronić tezy, że absolwent studiów to człowiek, który powinien mieć wiedzę ponadprzeciętną, Naprodukowanie absolwentów sławetnego marketingu i zarządzania pochodzących z setek różnych szkół i szkółek mści się w postaci tłumu bezrobotnych dziewczyn, które mogą być nieledwie sekretarkami, bo na takie „zarządzanie” nie ma zapotrzebowania.

 

A problem Świrusów.....cóż, byli hippisi, dzieci kwiaty, git ludzie, skejci, punki metale i diabli wiedzą jeszcze co. Można mieć lub nie mieć do nich sympatię, ale dla mnie to jest tylko folklor. Mnie się po prostu nie podobają ludzie, którzy mają mało poważny stosunek do życia, żerują po dwudziestce na rodzicach, ciągną na komóry, w wielkim procencie z nich wyrasta klan pasożytów i nieudaczników.....

 

 

kaas : :
mar 16 2004 ideolo....
Komentarze: 2

Czuję się wywołana do tablicy notką Kruka9 na temat studiów i ogólnie młodych ludzi. Czy tych fajnych i rozsądnych jest więcej czy też świrusów. Nie wiem jakie proporcje są w ogólności, ja widzę jedno, jak duże spustoszenie w umysłach młodych ludzi robią media i lansowana ideologia „wystarczy być”.

To prawda, że często młodzi ludzie dziś wyszkoleni umieją bardzo dużo i ich kwalifikacje są niewątpliwe, do wielu rzeczy mój umysł nie nadaje już się. Może mają więcej wyobraźni, może przez obcowanie z internetem lub innymi źródłami informacji wiedzą więcej. Są przygotowani do walki i wyścigu szczurów. Ale też prawdą jest, że zostało wychowane pokolenie konsumpcjonistów, na ogół bezideowych, którzy w życiu preferują mieć i tym zakażają swoje dzieci.

 Te wzmiankowane przeze mnie świrusy to typowy produkt z na ogół dość zamożnych rodzin, mają oni to, co chcą, niczego im nie brakuje, wszystko mogą sobie kupić. I moim zdaniem te studia zaoczne to też takie kupione umiejętności, bez wysiłku, ale za kasę.

W końcu wiadomo, że aby zostać baletnicą  czy modelką trzeba mieć ładne nogi, stukilowy osobnik nie zostanie skoczkiem narciarskim więc dlaczego niby ćwierćinteligent musi zostać magistrem? Nie można wrzucać wszystkich do jednego wora, czasem uczelnia robi płatne studia wieczorowe, bo ma za mało miejsc na studiach dziennych a kandydatów jest nadmiar. Często ludzie się zarzynają bo chcą studiować np. japonistykę a miejsc jest jak na lekarstwo.

 

Ale generalnie utrzymywanie kierunków zaocznych, z zajęciami raz na dwa tygodnie prowadzi do wyprodukowania pseudofachowca, nie znam ludzi na tyle zmobilizowanych  aby byli w stanie przez okresy pomiędzy sesjami się sami uczyć, nauka jest pozorowana, ludzie ci a zwłaszcza niepracujący obijają się, śpią do południa i zajmują się głupotami. W końcu za którymś razem dany przedmiot zaliczają, bo jak zrezygnują to przestaną płacić, więc dziekan ciągnie ich za uszy...

Ja sama mam bardzo dobry układ z młodymi, często przychodzą do mojej Młodej i co by nie powiedzieć to są dość otwarci. Ale gdy przeglądam często blogi młodych to z nich  wyziera nuda, zrezygnowanie, myśli samobójcze i frustracje. Może jest takie „drugie dno” ich duszy....Gdy naoglądają się i nasłuchają  pseudofilozofii rodem z Baru to faktycznie nie ma się z czego cieszyć. Medialnymi idolami zostają kretyni.

 

Mam wiele sympatii dla ludzi z „Oazy” sama popieram różne ruchy religijne i ich dobry wpływ na młodzież, ale zauważyłam, że ludzie ci są dość bierni i zahamowani. Znam stamtąd ludzi, którzy zarzucili myśl o dalszym doskonaleniu i uczeniu się, bo najważniejsze aby być szczęśliwym w swoim małym światku. Naturalne w młodym wieku zainteresowanie sprawami seksu jest przytłumione. Stąd często rezygnacja, niemożność pogodzenia ograniczeń kościoła katolickiego i radości płynącej z fizycznych stron miłości...

 

Myślę, że zdefiniowany przeze mnie przypadek człowieka wiedzącego czego chce nie jest zjawiskiem popularnym. Ten chłopak nie pochodzi z Wawki, ma dość bogatych rodziców, ale kran z gotówką ma zakręcony. Dostaje z domu tylko tyle, aby przeżyć, resztę musi dorobić. Nie ma ochoty na powrót w strony rodzinne, marzy mu się wielki świat. Rodzina wolałaby aby wrócił. Uczy się języka, bo w gminnej wiejskiej szkółce tego nie uczyli, ubiega się o stypendia, ma wiele pomysłów na życie, pracę, myśli o życiu w sposób odpowiedzialny....Jest wierzący, ale nie jest fanatykiem. Różni się od paniczyków z miasta rzetelnością, nie opowiada głupot. Bohater dziewiętnastowieczny?

 

Czasem spotykam się z różnymi ludźmi z mojej klasy. Niektórzy z nich kiedyś byli nieodpowiedzialni, życie teraz ich zmusiło do piastowania różnych stanowisk, pozakładali rodziny. Żyliśmy  jednak w czasach, gdy warto było się o cos ubiegać i walczyć. Czegoś się nauczyć. Szkoda, że to poszło na zatracenie, dziś umiejętności nie są w ogóle w cenie. Młodzież teraz demoralizuje się bezrobociem zaraz po szkole, co generuje lenistwo lub cwaniactwo, pseudoedukacją, lansowaniem idiotów w mediach, epatowaniem bandytyzmu i chamstwa na kanałach TV i  wiele rozsądnych osób jest doprawdy zagubionych w tej rzeczywistości.

Uczelnia kiedyś jednak stwarzała pewne wzorce, pamiętam kilku mniej lub bardziej wyrazistych profesorów o wspaniałym dorobku. Dziś w szkołach typu „Wyższa Szkoła Gotowania na Gazie” można spotkać zupełnie innych ludzi a absolwenci sadzą horrendalne byki ortograficzne- wystarczy poczytać Onet.

 

 

 

kaas : :
mar 15 2004 spanie z kurami
Komentarze: 1

Chodzę ostatnio spać z kurami, jest dopiero 9.30 a ja już padam.....chyba najbardziej są winne psy, które bezceremonialnie wraz ze zbliżającą się wiosną wstają coraz wcześniej i domagają się porannych spacerków. Ten tydzień z kolei szykuje mi się pełen wrażeń, w tym przyjazd W, potencjalna randka z Pawusiem- mam nadzieję, że jednak sobie odpuści oraz różne inne  spotkania mniej lub bardziej prawdopodobne.

 

Dzisiaj byłam z Młodą w kinie, razem z jej kolegą ze studiów, żaden chłopak, raczej przyjaciel. Uważam go za bardzo pozytywną jednostkę, bo nie robi jej wody z mózgu. Normalnie studiuje co jest raczej rzadkością u jej kolegów robiących coś w rodzaju studiów czyli studia zaoczne, pracujących . Ten po prostu zamierza coś ze swoim życiem zrobić nie oglądając się na rodziców, którzy chyba go tak do końca nie rozumieją.

 

Nie wiem jak to jest, lecz odnoszę wrażenie, że moja Młoda ma dwoistą naturę, z jednej strony zadaje się ze skądinąd sympatycznymi i zrównoważonymi osobnikami jak dzisiejszy nasz towarzysz wypadu (niestety nie dotarliśmy do kina bo zabrakło biletów), z drugiej imponują jej ludzie-świrusy, od których dostaje rozmiękczenia mózgu, robi się konfliktogenna i kłóci się ze mną o byle co. Tamci w przeważającej większości siedzą na garnuszku u rodziców, bimbają sobie na wszystko, studiują tak jakby chcieli a nie mogli lub zaliczają panienki.

 

Nie wiem, jak to się dzieje, że staram się wtedy schodzić jej z drogi, lecz kłótnia i tak wisi w powietrzu a pretekst jest dowolny. Ja, mimo iż nie akceptuję poszczególnych osobników- intuicja, serce matki(?), staram się być jednak miła i uważam, że najgorszą rzeczą byłoby prowokować jakiekolwiek niesnaski, sama chcę mieć święty spokój i  nie lubię się z nią kłócić. Ona wtedy dostaje jakiejś podejrzliwej obsesji, że podglądam ją na gadu, że czytam jej listy. Nic takiego, przecież jest osobą dorosłą, sama odpowiada za słowa i czyny.....a ja doprawdy nie mam ochoty nakładać jej kagańca. Ma po 20, przecież nie zacznie ćpać czy robić inne głupoty, w znacznie gorszych sytuacjach tego nie robiła i na to nie poszła...więc teraz nie ma takiej opcji.....

 

Nie wiem, czy moja teoria jest słuszna, muszę to jeszcze zbadać- otóż odnoszę wrażenie, że  Młoda zdaje sobie sprawę, że te młodociane oszołomy są poniżej jej poziomu. Wie, że gdy przeczytam ich wypociny to po prostu ogarnie mnie śmiech pusty. Ale ich nie czytam, bo każdy ma prawo do swojej głupoty.....Ona chyba sama się tego wstydzi, sama jest osobą myślącą i realistką, do tego inteligentną. To nie jest onanizm zachwyconej mamusi, to fakt, ma opinię dziewczyny inteligentnej. Więc musi odczuwać zażenowanie gdy spotyka się z tymi typami...i pewnie tym, że sprawia jej to przyjemność...

 

Może i mam rację a może i nie..ale to nieważne...ostatnio chodzę spać z kurami....idę więc w objęcia Morfeusza a ona niech chodzi sobie na spacerki , najważniejsze, że jednak ma takich kolegów jak ten, z którym wybraliśmy się do kina,.....

 

kaas : :
mar 12 2004 szefowa
Komentarze: 1

Dlaczego w piątek wieczorem jedyną rzeczą jaką mi się chce to spać? Przecież wstaję codziennie o wpół do siódmej, nie jest to tak znowu wcześnie, wyprowadzam na poranny spacer moje psy, szykuję się do roboty i wychodzę za 15 ósma. Nie wiem, w piątek wieczór nawet nie chciało mi się pojechać do ojca bo jak pomyślałam sobie, że będę musiała tankować, jechać około 16 km, przejechać wawkę w poprzek to naprawdę odechciało mi się....

 

Doszłam do wniosku, że moje zmęczenie i niechęć powoduje permanentna dawka adrenaliny, jaka udziela mi się po codziennym kontakcie z moją w sumie dość toksyczną szefową. Pisałam w tym blogu o facetach, mniej lub bardziej udanych, Młodej, psach, innych przedstawicieli mojego grona ale nie pisałam o szefowej, której rola w moim życiu jest nie do pominięcia.

 

Szefowa jest kobietą dzielną, przeżyła zdradę, potem śmierć pierwszego małżonka, drugie małżeństwo, wychowała dwójkę dzieci, obroniła pracę doktorską. Ma wiele w sobie pracowitości i doprawdy ze świecą szukać drugiej takiej zaradnej kobiety. Do tego rozpad jej pierwszego małżeństwa zmusił ją do zarabiania pieniędzy. Wtedy, gdy mi się nawet nie śniło, że będę świeciła kiedyś gołym tyłkiem to ona organizowała sobie tłumaczenia. Te kontakty procentują jej do dziś i w zasadzie fuchy ma ciągle. Ale też i zapracowała sobie na pewien luksus, piękny dom, udane w sumie razem dzieci. Ma wiele problemów rodzinnych, ale kto ich nie ma...jakoś sobie z tym radzi. W towarzystwie potrafi być urocza, zawsze ma coś do powiedzenia, jest osobą inteligentną i rzutką. Ma natomiast potężną wadę, nie wiem, czy jest to przypadłość wrodzona czy też nabyta. Jest to potworna wręcz chęć zaimponowania, bycia na świeczniku, jest to typ kobiety, która chce być panną młodą na każdym weselu...i nieboszczykiem na każdym pogrzebie. Jej opinie tylko się liczą, jej zdanie jest ważne, nie dopuszcza żadnego sprzeciwu i do tego chce sobie wszystkich podporządkować.

 

Oczywiście owocuje to konfliktami w naszym dość małym i hermetycznym środowisku. Jest ona w stanie permanentnej wojny z większością rządzących w firmie. Ponieważ jest przedsiębiorcza to czasami pozwalają się jej wykazać, Potknięcia są srodze wypunktowywane i wrogowie wówczas zacierają ręce....ona się nie poddaje, ale jest to koszem jej zdrowia i nerwów. Potem sobie odbija na personelu własnego zakładu. Ogólnie praca z nią jest stresująca i męcząca.

 

Zaniedbuje w życiu jedno a mianowicie relaks. Potrafi wyjechać i brać ze sobą chałturę i tyrać do upadłego. Siedzi w pracy do wieczora, bo przypuszczam, że nie potrafi się znaleźć w domu, do którego wszyscy wracają późno...czy to w ogóle można nazwać jeszcze domem....

I tego samego wymaga od innych, absolutnej dyspozycyjności, siedzenia w pracy do absurdalnych godzin, nieomalże nocnych. Problemy typowych kur domowych, jakimi jest jednak spora część żeńskiego personelu ją irytują. Facetami w większości przypadków gardzi....Zarabiać, zarabiać...być może znacznie lepiej sprawdziłaby się w jakiejś prywatnej fabryczce aniżeli w placówce naukowo-badawczej.

 

Ja jestem też w jakimś sensie ambitna, ale nie mam w sobie takiej woli walki jak ona...nie mam ochoty rozgrywać spraw międzyludzkich, ścigać się o palmę pierwszeństwa. Chciałabym móc czerpać z życia nieco radości i dostrzegać jego uroki. Pewnie, przydałoby się nieco chałtury- a mimo, że ona czasami ma pracę nie do przerobienia to się nie podzieli....ale w gruncie rzeczy wiem, jak kruche może być życie, jak w jednym momencie można stracić wszystko i jak bardzo się olewa starych despotów. Zauważyłam jak oni marnie kończą u nas w firmie, wygania się ich na emerytury, traktując jak wrzody na tyłku pomimo ich  niewątpliwych zasług w przeszłości. Nie cierpię wysiadywania w firmie, jak mam naprawdę wyczerpującą robotę to tak naprawdę robię ja w domu.....

 

Dlatego ona się ze mną kłóci, nie bardzo mi może nabruździć, bo mam swoją działkę roboty. Staram się nie mieć podejścia misjonarskiego, robotę trzeba wykonać, ale nie po to aby błyszczeć, lecz by była zrobiona. Z ludźmi trzeba się układać....

 

Nie mówię, że jestem idealna, czasem jestem w pracy zołzą. Nie wierzę, że zastraszanie ludzi przyniesie dobry skutek.

Połykam te awantury, zrobiłam się czasem nawet gruboskórna, ale to jedyny mechanizm obronny przed takim podejściem. Izoluję się, otaczam czasem rzeczywistością mniej lub bardziej wirtualną....ale w taki wieczór jak ten, oczy mi się same zamykają, odechciewa się wszystkiego.......

 

kaas : :
mar 11 2004 nostalgia wiosenna
Komentarze: 2

Wczoraj rozmawiałam z W i okazało się, że cierpi na zatoki. W ogóle odnoszę takie wrażenie, że W jednak powinien mieć jakąś babę na codzień. Na co dzień i na stałe, taką, która zadba i dopieści. Mężczyźni słabo się nadają do życia w samotności, kobietom to przychodzi łatwiej. Pewnie, że lepiej już kogoś mieć, ale jak takiego kogoś nie ma to kobiety nie popadają w abnegację i na ogół nie sprawiają wrażenia opuszczonych i zapuszczonych.

 

Dziwna sprawa, ale w przypadku takich facetów jak W fatalne wydarzenia z przeszłości położyły się cieniem na całym jego życiu, choć minęło już tak wiele lat. Może i chciałby wyrwać się z nich, ale nie potrafi zacząć życia od nowa odkreślając to co było stare od tego nowego i przełamując pewne konwenanse i schematy. Popadł w rutynę myślenia, z żalem obserwuje swoją niedoskonałość, która przychodzi z wiekiem. Może nawet by i pobrykał....Nie jest pesymistą, ale w ogólnym bilansie widzi wiele spraw na nie....

 

Tkwi w nim potencjał działania, ma wiele pomysłów. To w nim lubię, że chce być kreatywny i bywa pomocny. Czasem jednak przystaje, brakuje mu czasu lub zapału. Jednak nic nie zmienia w ogólnym schemacie swojego życia i rutynie, codziennej oraz co weekendowej.

 

Zastanawiam się, jaką rolę pełnię w jego życiu. Mieszkamy od siebie za daleko, aby na co dzień się widywać, telefony są drogie, choć i tak czasem sobie gadamy, oboje musimy utrzymywać przecież swoje dzieci, dom z jednej pensji i niedużej renty. Myślę nad tym co by się działo, gdybym nagle przestała dzwonić albo też oświadczyła, że jestem z kimś na poważnie związana. Czy nasza znajomość wówczas zdechłaby śmiercią naturalną? Wiem, że to ja ją podtrzymuję przy życiu. Póki co mamy wiele spraw innej natury, które nas łączy i kontakt jest sprawą naturalną. Nie wiążą się one z relacjami męsko-damskimi. Oboje jesteśmy zainteresowani ich kontynuacją.

 

Mam do niego słabość, która trwa od kilku lat. On chyba też mnie darzy sympatią. Potrafimy rozmawiać bardzo długo i nigdy nam się to nie nudzi. Mamy wiele wspólnych spraw, zawodowych, interesujemy się sobą na tyle, na ile taka przyjaźń pozwala.

 

Jednak jakoś nie mogę oczekiwać żadnego przełomu. Co jakiś czas mam złudzenia, że przy jego następnej wizycie może coś się zmieni. Zawsze jak przyjeżdża to jest znakomicie, cały czas spędzamy razem, robimy wszystko wspólnie. Ale ciągle mam odczucie, że on jednak czuje się obco i stara się zachować dystans. Jest człowiekiem dobrze wychowanym i taktownym i gdy już jest u mnie stara się nie naruszyć zwyczajów i stylu mojego domu. Lecz wiem, że nie czuje się tam wyluzowany. Ma teraz przyjechać niebawem i już cieszę się na jego wizytę. Zawsze gdy odjeżdża to natychmiast robi mi się smutno. I idiotyczne uczucie, że martwię się, że gdy przyjedzie to zaraz przecież mnie opuści...

 

Wielokrotnie zadawała sobie pytanie na co ja jeszcze liczę. Czy po takim dość ustabilizowanym emocjonalnie i wieloletnim układzie może nastąpić nagle  blask i olśnienie? Planujemy wspólne wyjazdy, co i rusz mamy jakieś plany a część z nich staje się ciałem...i wtedy jest naprawdę fajnie. Ale takie wypady się kończą i wraca tutejsza i aktualna  rzeczywistość, w końcu nie najweselsza......

Zawsze mam na końcu języka to, żeby mu powiedzieć, że przecież jego dziecko się w końcu usamodzielni, jest już prawie dorosła i studiuje. U mnie sytuacja jest podobna. Odległość jest duża a czas leci też szybko. Może któregoś dnia dojdzie do wniosku, że może by spróbować....Niby przecież taki układ też ma swoje zalety,  mnie nie krępuje, mogę robić to co mi się podoba....umarłabym z samotności i zgorzknienia, gdybym nie spotykała się z nikim w międzyczasie, czekając na Godota..... Ale ciągle czuję, że z nikim nie potrafię być tak blisko i tak doskonale się rozumieć jak z nim. Bardzo mnie to dręczy, nie mogę się od tego uwolnić, bo wiem, jak byłoby nam razem dobrze i nie bardzo widzę kogokolwiek innego. On też nie jest idealny i wiem o tym....Niby jesteśmy na odległość, ale przecież bywamy wspólnie w różnych miejscach sami, we dwoje przez wiele dni......wiem, że on jest trochę marudny, bywa czasem zamknięty w sobie i też potrafi mnie czasem nieźle zezłościć.

Zadaję sobie pytanie, co nam w zasadzie szykuje przysżłość? On jakoś nie ma chyba impulsu, aby cokolwiek zmieniać w swoim życiu. Przynajmniej teraz. Jest między nami coraz lepszy kontakt, poznajemy się bliżej, ale istnieje bariera czasu, wieku, odległości... to co w naszych relacjach zyskuje się podczas spotkania to traci się podczas okresu niewidzenia....i tak jest na okrągło....za każdym razem poznajemy się na nowo.

Nie cierpię bardzo z powodu samotności, jak mówiłam jestem dość towarzyską istotą, więc jego nieobecność nie powoduje, że się nudzę, tęsknię i zadręczam. Czasem myślę, że nadejdzie dzień, gdy on oświadczy mi, że kogoś ma- a wtedy będzie mi co prawda przykro ale nie będę rozpaczać bo przecież jego życie toczy się tam a nie tu....Poza tym myślę, że nie będzie to pierwszy przypadek, moje rozstania zazwyczaj kończą się przyjaźnią, nie jestem pamiętliwa i napastliwa. Ale czy może w moim życiu raz coś pójść po mojej myśli? Good question........

 

kaas : :