Najnowsze wpisy, strona 66


lut 25 2004 fucha
Komentarze: 5

„Czarna mucha kartoflana” to nic innego jak tłumaczenie mojego dobrego przyjaciela W z niemieckiego jakiejś zarazy czy zgnilizny na ziemniakach...Wczoraj miałam spory ubaw dostałam tekst tłumaczony żywcem z niemieckiego i tłumaczyłam go z polskiego na nasze...Na szczęście okazało się, że u nas pracuje dziewczyna po studiach rolniczych i jakoś udało się jej te absurdy lingwistyczne wyjaśnić. Ale radochę miałam sporą.....

 

Ogólnie bardzo lubię tłumaczyć ale z angielskiego. Szukam na gwałt jakichś fuch, ale rynek jest obstawiony a tam, gdzie dobrze płacą za stronę to szaleją jakieś mafie i w życiu nie dadzą żadnego zlecenia. Trzeba sobie skreślić wszelkiej maści Polserwisy, Patpole i inne tego typu post-komunistyczne relikty. Tam nabór jest zerowy, panie wiedzą do kogo dzwonić i komu dawać ekspresy...

 

Miałam dziś ciekawą rozmowę z ludźmi z Firmy. Firma zajmuje się robieniem podrób różnych rzeczy i pewne moje umiejętności byłyby tam pożądane. Ale system jest taki, że na kasie kładzie łapę kierownictwo. Staram się być profesjonalistką i powiedziałam, że nie będę brała pieniędzy za coś co nie jestem pewna, że wyjdzie, owszem pewne próby mogę porobić, ale nie podpiszę się pod ekspertyzą jak wyniki eksperymentalne do niczego nie będą prowadziły. Dostałam po uszach, że nie biorę od nich kasy...cóż, powiedziałam, że mogę w ostateczności liczyć za sztukę pomiaru. Nie wiem, może jestem niedzisiejsza, ale mam takie podejście, że forse bierze się za dobrze zrobioną robotę a nie za chęć jej zrobienia.....

 

Inną fuchą są korepetycje. Ja się chyba średnio do nich nadaję, ale udzielam jak muszę, to raczej Młoda naraja mi klientów i biorę od tych dzieci grosze. Dziś miałam taką dziewczynkę, która powoduje zawsze u mnie odruch spania, w kółko jej próbuję coś tłumaczyć a ona i tak nie myśli. W szkołach poziom jest dość denny, podręczniki są dekoracyjne ale myślę, że często jest to przewaga formy nad treścią. A nikt nie ma czasu z dzieciakami klepać w kółko tych zagadnień, aby zrozumiały....tylko przerabianie tematu i kartkówka, na okrągło....i ten stres.

 

Teraz o fuchy coraz trudniej. Ludzie są bez pieniędzy. Jakieś dwa, trzy lata temu popularne było dorabianie sobie pisaniem prac. Młoda burżuazja na płatnych studiach zamiast pogrzebać w literaturze kupowała bez namysłu jakieś kompilacje zwane pracami licencjackimi. Co ciekawsze jako nie to pokolenie byłam zaszokowana faktem handlu pracami semestralnymi.

 

Takie myśli mnie co jakiś czas nachodzą, zwłaszcza przed wypłatą.......przydałaby się jakaś fucha.....oj przydałaby........

 

kaas : :
lut 24 2004 żagle zimą
Komentarze: 3

Dzisiaj B się rozmarzył...zaczął wspominać o żaglach. Zimno jak cholera, psy nie chcą wychodzić na spacer bo śnieg i sól a temu się żagle zamarzyły...no cóż jest to jeden z przyjemniejszych walorów B. Posiada on bowiem łajbę własnej konstrukcji, twór przedpotopowy ale solidny i niezatapialny. Łajba jest nieco krowiasta i biorą ją nowe i dumne Tanga i Sasanki w abcugach, lecz nic nie zastąpi jej, kiedy nie ma wiatru. Płynie wówczas dumnie, nie ma to jak konstrukcyjne zdolności B, który ją zrobił sam....a tamte wydmuszki stoją.

Na łajbie spędziłam kilka rejsów. Kiedy po obronie pojechałam na Mazury był to mój pierwszy rejs po 20 latach, szaleństwo i obłęd. Romantyczne jezioro Stręgiel, szpanerskie Mikołajki, obsrane wysepki, kiedy moim jedynym marzeniem był kibelek pokładowy, kanały w deszczu, kaszanka na Mamrach....i zaskakujący Ryn. Na jednym rejsie jechał z nami pies. Na początku się bał, potem jak rasowy marynarz siadał na budzie, gdzie wyłożyłam mu śpiwór i kontemplował jeziora z góry. Drugi rok w zeszłym też był udany.....zresztą B jest właściwie znakomitym instruktorem bardzo się podciągnęłam w tym rzemiośle. Co prawda były i minusy. Znienawidziłam paszteciki w folii, taki małe okrągłe z pomidorem i wielkopolskie, cztery dni siedzieliśmy pod jakimś mostem, bo wiało niemożebnie.....

B był znakomity w przeciwieństwie do tego co czasem prezentuje tu w mieście. Gdzieś podziała się i wyparowała tam jego złość na świat i nieudane życie. Jest człowiekiem stworzonym do lata  a zima jest dla niego dopustem bożym.........tacy też są....

 

 

kaas : :
lut 23 2004 romans mojej koleżanki....
Komentarze: 3

Dawno nie pisałam, choć ciągle staram się choć na chwilę dojść do kompa. Ale albo łazi w okolicy Młoda., albo też wali mi się robota na łeb i na szyję. Sezon w nauce odmierzają okresy albo pisania o granty albo ich rozliczania. Dzisiaj i najbliższe kilka dni to będzie okres przejściowy. Bo właśnie złożyłam jedno sprawozdanie a zaraz będzie pisanie o następny. Wiec mogę pobuszować w sieci i napisać o związkach z młodszymi facetami .Ostatnio jestem pod wrażeniem mojej nieco starszej koleżanki, która próbuje związać się z facetem o dychę młodszym, do tego obiektem moich niegdysiejszych westchnień.

 

Kiedyś, gdy go poznałam to zadziałał on na mnie jak łyk z ożywczego źródła. Ale jakoś dość szybko zorientowałam się że jednak w takim układzie nawet silny facet wcześniej czy później zaczyna dostrzegać „mamuśkę”.

 

Nie miał zbyt wiele pojęcia o czymś takim jak związek, utożsamiając związek z tym, że powinnam się cieszyć, że go widzę. Więc nie uważał za stosowne się z niektórych rzeczy wytłumaczyć a wręcz nie przychodziło mu do głowy, że mogę na przykład się o niego martwić.

 

Był...i jest z innego miasta, typowy porywający wirtualny romans. Ale interesy go często zapędzały w moje strony i wtedy był u mnie. Ostentacyjnie wpadał i właściwie powinnam oddać mu sprawiedliwość, bardzo się wtedy mną zajmował i troszczył. Potem wyjeżdżał...i znów go nie było. Potem znów przyjeżdżał. I tak kilka miesięcy. W pewnym momencie przed wizytą u mnie wpadał w całkiem inne miejsce....nawet mi zaczął o tym opowiadać. Coraz mniej się krępował i nawet nie miał zamiaru mieć jakichkolwiek wyrzutów z tego powodu. Przeciwnie, była wieczorami do niego masa telefonów z różnych miejsc......

 

Coś kiedyś we mnie pękło. Nie rezygnował z kontaktów ze mną, nadal był pełen atencji, przyjeżdżał. Ale też coraz więcej było telefonów, kontaktów na gadu z jakimiś kobietami. W końcu uznałam, że to doprawdy irytujące, że toleruję taki stan rzeczy. Przeszliśmy na stopę kumplowską i teraz z upodobaniem gadaliśmy o jego coraz to nowych panienkach i chichotaliśmy oboje. On lubi mnie chyba zresztą do tej pory . Zawsze starałam się, aby czuł się dobrze w moim domu. Do tej pory się spotykamy. Miło gdy emocje wyparują pozostać przyjaciółmi.....

 

Ale kogoś poznał i chyba ona jest –przynajmniej na razie- kimś ważnym dla niego. Zaczęli z bardzo uduchowionej płaszczyzny. Poznałam ją, jest fajną i ciepłą babką z fantazją i polotem. Prowadzi własne interesy. Ale w życiu miewała różnie.

 

Teraz przyjeżdża do niej. Wpada i jest fantastyczny. Wnosi w jej życie wiele  romantyzmu. Ale już widzę, jak zaczyna się bać. Bać zaangażowania i odpowiedzialności. Ona powoli wsiąka choć stara się przed tym bronić, bagatelizując pewne sprawy. Ja zawsze byłam solidarna z kobietami więc ją staram się uświadamiać, ale i wspierać. I obawiam się, że pewnie w pewnym momencie przed wyjazdem odwiedzi któregoś dnia inną ...początkowo niegroźnie, potem......

Ale wierzę, że ona jest na tyle silna, że będzie wiedziała, jeśli coś nie wypali to powie po prostu stop....

A jeśli wypali....to ...życzę jej tego...i to byłby początek innej bajki

kaas : :
lut 21 2004 praca....
Komentarze: 3

Chciałam dziś opieprzyć i to solidnie W za to, że znów nie przysłał w terminie swojej działki roboty. Przyznam, że ręce mi opadają bo gdyby swoją dolę przesłał, robota byłaby już wykonana i oddana. Napalona wykręciłam jego numer, odebrał i sprawiał wrażenie dość zażenowanego. Nie potrafię w stosunku do takich ludzi być bezwzględna, więc moja złość gdzieś się rozpłynęła. Tym bardziej, że powiedział.: przepraszam, ja jestem taki wolny......

 

Zastanawiam się czy przypadkiem znów nie wchodzę w rolę kwoki, która skrzydłami otacza i nie pozwala na wyjście na jaw jakichkolwiek niedoróbek. Zależy mi, żeby W się jakoś odbił, bo wiem jak bardzo nie wierzy w siebie i jak jest mu trudno się pogodzić z własnymi przeżyciami . Mam taką idiotyczną cechę, że zawsze staram się jakoś ludzi usprawiedliwiać, tłumaczyć, dawać im szansę...to chyba jest również część mojego braku asertywności. Wierzę, że będzie to się spotykało z tym samym w stosunku do mnie...ale niestety to są złudzenia. Czasem aż nie rzuca, gdy widzę, jak ci, na których mi szczególnie zależy zachowują się wobec mnie. Gdy jestem im w jakikolwiek sposób potrzebna to potrafią mnie wykopać z podziemi , dzwonią na komórkę, szukają w gadu....a jak ja ich potrzebuje....to zależy......

Myślę, że udało mi się wiele zrobić dla W, byłabym niesprawiedliwa, gdybym uważała go za sobka i egoistę, bo gdy już jest u mnie to jest fajny, uroczy i ok. Dlatego to jeszcze trwa i wciąż myślimy , że dalej warto się kontaktować, myśleć o dalszych wspólnych projektach. Bo mimo wszystko to jest też ważne, by umieć się kontaktować. Pewnie, moje plany sięgają dalej, ale.....ale czy możemy wiedzieć co dla nas jest szykowane tam gdzieś na górze........

 

Jedna rzecz mnie ostatnio przybiła, jeden z moich sąsiadów stracił pracę. Jego żona czasem mnie spotyka na spacerach z psami, zwierzaki latają a my ot tak sobie gadamy....I jest to taka fajna, sensowna kochająca się rodzina. Mają oboje około 50. Oboje pracowali całe życie w jednej firmie, w dużej fabryce. Nie pasują więc do naszego rodzimego kapitalizmu, będąc na stanowiskach nierobotniczych siedzieli sobie w dziale projektowania i w laboratorium.

 

Rozpad naszego przemysłu daje takim ludziom w kość, nie jest ich winą, że pracując prawie całe zawodowe życie w jednej firmie nie wyrobili sobie ducha zmian i mobilności. Fabryka ich żywiła, dała kredyty na mieszkanie, talon na samochód. W swojej dziedzinie stali się fachowcami, ale produkcja nie jest teraz nikomu potrzeba. A przecież co prawda na świecie się zwalnia ludzi, lecz można sobie coś próbować  zaraz załatwić. A i lojalność  wobec firmy jest ważna i premiowana.

 

Zastanawiam się teraz jak sobie oboje poradzą w tych złych i podłych czasach  w których najlepiej około pięćdziesiątki strzelić sobie w łeb aby nie korzystać ze służby zdrowia, nie zabierać miejsc pracy młodym i wykształconym...no i obowiązkowo nie próbować nawet doczekiwać emerytury.......

 

kaas : :
lut 20 2004 bałagan
Komentarze: 2

Moja szefowa wymyśliła coś, co bardzo jest fajne i poprawia humor. Jest to baba do sprzątania w piątek. Kiedy, jak mówi wraca do chałupy to wita ją zapach Ajax active czy innego Briza na terakocie wyglansowanej na lustro, brak syfa w zlewie i puste wiadro. Pewnie powinna zagonić swoje dziecko, ale jej córka w ogólności rzadko się przejmuje życiem domowym. Podobnie zresztą jak Młoda. W ogóle zauważyłam u niej tendencję do wzrostu ilości rozmów telefonicznych, choć ogólnie jest sknera i zawsze to ona mnie  goni znad kabla. Nigdy nie gadała przez telefon i teraz jej się na stare lata porobiło....J))Ale nie zaobserwowałam tendencji do sprzątania.

 

Jedną z rzeczy, która mnie wpienia w piątek po pracy jest to, że z większą intensywnością widzę kłaki na dywanie pochodzące od moich fafików, zlew jakby śmierdział inaczej niż zwykle i do tego kwiatki nie podlane. Zaczynam się brać za robotę i myślę o tej babie szefowej, która za 70 złotych robi jej klar. Co prawda ja mam skromne dwupokojowe  M-3 o powierzchni 50 metrów a szefowa ma domek jednorodzinny i do tego zapłakałabym się, gdybym musiała zapłacić babie tyle kasy....więc tylko sobie mogę popisać.....

 

Dziś baby zaczęły mówić o przesileniu wiosennym, bo są śpiące i łeb je boli. W mojej pracy ciągle szerzą się jakieś dolegliwości, szalone migreny, senność, bóle głowy, jesienne i wiosenne depresje...czyżbym była na nie odporna?

Zawsze sobie myślę, że mając męża, nawet superwałkonia to taka kobieta może jakoś go zagospodarować, pogonić...a ja niestety jestem pod tym względem biedna, że dodatkowo muszę sprzątać, jak ma przyjść lub przyjechać jakiś facet. Niby nikt się na jutro nie zaanonsował, ale od czasu do czasu dobrze jest mieć czyste podłogi.......wiec mam plan dnia na jutro.....

 

Chyba dzisiaj marudzę, jestem naprawdę po prostu wykończona tą sprawozdawczością. Czuję pustkę wokół siebie, nic mnie nie rusza, co prawda mnie nic nie boli, ale naprawdę oczy mi się zamykają same. Żaden nie dzwonił, i może to i dobrze. Siedzę sobie tu pisząc spokojnie różne bzdety. A obok nie stoi tapczanik. I widzę, że moje fafusie już tam wlazły......chyba je zaraz pogonię.......

 

kaas : :