Najnowsze wpisy, strona 68


lut 07 2004 smutek blogów.......
Komentarze: 2

Temat dla socjologa? Po co właściwie ludzie piszą blogi? Ja sama stwierdziłam, że robię to po to, aby ktoś całkiem mi obcy mógł wypowiedzieć się na temat mojego stylu pisania lub postępowania życiowego. I nigdy nie podam nikomu adresu mojego bloga bo po prostu nie jestem zainteresowana aby go ktokolwiek znajomy czytał. Dzisiaj moja Młoda spytała się, dlaczego nie chcę  jej podać tego adresu. Powiedziałam jej, że nic się o mnie nie dowie, bo to co ma wiedzieć to już wie....moje wypowiedzi pisane i umieszczane na blogu są szczere, jestem w tym wszystkim co piszę uczciwa, ale jest to w jakiś sposób przetworzone bo przecież pewne szczegóły byłyby zbędne lub pozwoliły na identyfikację. A do tego nie dążę....

 

Zastanawiam się nad tym, bo obserwuję, kto czyta moje wpisy, potem niechybnie czytam blog komentatora. Często to co inni piszą splata się na obraz dość interesującego życia i wciąga mnie to jak mydlana opera. Oczywiście nie w sensie pejoratywnym, raczej jako strumień świadomości. Ale wciąga i zaczynam przeżywać życie tej osoby......

 

Ale zainteresowała mnie pewna sprawa, pewien konflikt dwóch blogowiczów, których notki czytam z wielkim zainteresowaniem a czasem nawet komentuję. Oboje są humanistami, w przeciwieństwie do mnie, technokraty i do tego pracują w zawodzie wymagającym władania piórem w sposób biegły....

 

Przyszło mi do głowy, że przecież drogą pisania i komentowania blogów można przecież wykreować rzeczywistość, można grać na wrażliwości czytelnika a także stworzyć swój wizerunek, ewentualnie obserwować wszystko „ z drugiej strony lustra”.

 

Sieć stwarza takie możliwości i dlatego jest fascynująca dla wielu ludzi nie akceptujących siebie i nie potrafiących normalnie kontaktować się ze sobą w realu. W końcu można zainscenizować taką sytuację, że drugą osobę można wprowadzić w zakłopotanie lub przerażenie.

 

Sytuację braku umiejętności porozumienia przerabiałam kiedyś, gdy zaczęłam poznawać ludzi w sieci. Byli tacy, którzy znakomicie wykorzystywali to medium do poszerzenia swoich kontaktów, grona współpracowników...ale też znam ludzi, którzy popadli w sieciową paranoję, nie wychodząc z czatów i wirtualnych randek a jednocześnie nie potrafiąc w normalnym życiu po prostu stworzyć normalnych międzyludzkich relacji.

 

Ja jednak będę obstawała przy tym, że sieć stwarzając jakieś nienaturalne relacje jest w jakiś sposób chora i cyberprzestrzeń oraz cyber-międzyludzkie stosunki będą powodować jakieś psychiczne dolegliwości. Może to zbada Młoda, mój domowy socjolog, czego jej życzę........

 

kaas : :
lut 06 2004 baby-jędze.....
Komentarze: 4

Lubię babskie imprezy, zawsze czegoś można się dowiedzieć. Zwłaszcza o facetach. Nawet moje nobliwe i zaprzyjaźnione mężatki potrafią się rozruszać. Możemy sobie ponarzekać na fatalne życie, zbyt mało gotówki i niemrawych facetów. Ale powoli to staje się historią.....

 

Wczoraj były u mnie moje dwie przyjaciółki i wreszcie pogadałyśmy sobie od serca. Miałyśmy okazję, ale w końcu zeszło..... na tematy zawodowe, na narzekanie....czy rzeczywiście teraz już jest aż tak źle? Żadnych wypadów na narty, zero inwestycji, nie bywanie u fryzjera a co dopiero mówić o życiu kulturalnym. Coś za bardzo robi się ponuro, czy rzeczywiście niedługo nastąpi taka straszna atomizacja społeczeństwa....Zaproszenie kogokolwiek kojarzy się ze stresem, bo trzeba coś zapewnić do żarcia?

 

Każda z nas biednieje na swój sposób. Jedni znoszą to z godnością, inni przypłacają nerwami. Ja test na biedę przeżyłam trzy lata temu, kiedy okazało się, że bękart zabrał mi pół renty na dziecko a stypendium doktorskie właśnie się skończyło. Nagle okazało się, że może brakować mi na świadczenie, jedzenie czy buty. Byłam pierwsza, bo nagle zostałam sama, z jedną pensją i kupą długów. Zaczęłam wzbudzać u mojej rodziny coś w rodzaju politowania. W pierwszej chwili nawet pożyczano mi pieniądze, bez określenia terminu zwrotu. Potem zaczęto udzielać mi rad o tyle cennych  o ile nierealnych......Znielubiłam moją rodzinę, reszta niechęci kołacze się do dziś, mimo, że czasy się zmieniły.

 

Teraz zaczyna dotyczyć to wszystkich, którzy pracują w nauce. Mężowie albo są pracoholikami albo zarabiają mało. Skończyły się zlecone. Pracy w zasadzie nie ma i chyba należałoby rozwiązać uczelnie i instutyty. Bo po co bezużytecznie prowadzone badania bez szans aplikacji. Można oczywiście coś wymyślać, żyć trzeba...ale za co kupić sprzęt.

 

Dziewczynom, którym się nic w życiu nie zmieniło, nagle zabrakło forsy na nowy płaszcz czy buty. Pożyczki ongi chętnie brane są nagle trudne do spłacenia. Zakup podręczników i zeszytów to ruina. Wycieczki w zeszłym roku za granicę były ostatnie.

 

Psuje to relację z mężami, nagle okazują się nieudacznikami albo gburami. Oni też wiedzą, że u nich aby przeżyć trzeba zasuwać i zaciskać zęby. Wracają wściekli i naładowani. A w domu czeka zrzędząca jędza i bachory, które chcą nowe spodnie lub komórkę na kartę. Zero zrozumienia. A właściwie ta jędza to kiedyś kochana i cudowna istota, której teraz nie starcza....

 

Dużo, prawie w każdym towarzystwie gada się o dietach. Szukam powiązań pomiędzy nagłą chęcią wypięknienia a kryzysem. Może niektórym się wydaje, że gdy schudną to rozwiążę to ich problemy.

 

Dziewczyny, aby zapomnieć, że żyje się kiepsko i mało ciekawie objadają się a potem targają je wyrzuty sumienia, że już są tak okropnie grube........brak afirmacji życia i aprobaty ze strony bliskich dołuje je...i więcej jedzą. A potem się będą odchudzać....i tak w kółko......

 

Smętne są spotkania z moimi dziewczynami. Przydałby się jakiś ognisty i namiętny rycerz, który potrafiłby dowartościować je i pobudzić do życia. Skąd go wziąć????

 

kaas : :
lut 01 2004 halówki
Komentarze: 2

Czy wiecie co to są halówki? Ja nie wiedziałam, ale moja przyjaciółka poinformowała, że są to buty do kopania piłki używane przez małolaty w szkołach. Cechą halówek jest to, że są dość drogie i stanowią przedmiot szpanu. I do tego mają zaletę, że można w nich grać w piłkę na hali. Moja psiapsióła, istota zmaterializowana do szpiku kości dla której jedną z ulubionych rozrywek są soboty w supermarkecie z rodziną, gdy właśnie nadeszła wypłata, miała ostatnio nieprzyjemną sytuację w szkole z powodu tego, że jej synowi obniżono ocenę z zachowania między innymi za noszenie halówek na terenie szkoły.

 

Dodatkowo przyczyną obniżki był ewidentnie stwierdzony fakt wagarowania z lekcji religii.

W ogóle uciekanie z religii jest rzeczą totalnie powszechną, odkąd ją wprowadzono do szkół. Też wiele lat temu miałam kłopoty z Młodą wskutek jej permanentnych wagarów z tego przedmiotu. Dziś studiuje w szkole katolickiej, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że do niektórych księży pała niechęcią. Ale to temat do innej dyskusji...

 

Tymczasem spytałam, co nauczyciele i dyrekcja szkoły do której chodzi jej syn mają przeciw halówkom? Otóż pani dyrektor stwierdziła, że uczniowie ich nie zmieniają i przychodzą w nich do szkoły. Kiedyś przyszła do klasy i wywołała wszystkich chłopców w halówkach-a było ich kilku- i kazała im siedzieć boso do końca dnia, niezależnie od tego, czy byli w nich na dworze czy nie. Padło pytanie, czy złapała jej syna na łażeniu w niezmienionych butach- padła odpowiedź, że nie. Owszem jej syn może i zmieniał, ale inni nie zmieniają. Dlatego kara musi być globalna.

No to najlepiej kupić synowi trampki-poradziła nauczycielka- no tak, ale również w trampkach przecież może wychodzić na dwór, do tego niszczą się szybciej niż halówki-odparowała.

Cały czas nie padło najważniejsze czyli to, że może być niektórym chłopcom przykro, że inni noszą takie buty a innych na to nie stać. Zastanawiam się, czy dyrektorka jest sterroryzowana przez rodziców i nie potrafi powiedzieć wprost, nie życzę sobie noszenia drogich butów przez uczniów, wszyscy mają mieć jednakowe trampki po max 20 złotych do nabycia w najbliższym supermarkecie, tylko w dość idiotyczny sposób wyżywa się na uczniach, frustrując się, że niektórzy rodzice zarabiają lepiej.....Mimo, że nie jestem nastawiona konsumpcyjnie to w tym wypadku muszę przyznać rację mojej koleżance.....

 

Dziwi mnie postawa nauczycieli. W klasie przed laty u mojej córki prym wiodła taka pani, żona milionera, która nie pracowała i lęgły się jej ciągle pomysły zakupów do szkoły,ze składek uczniów, rzecz jasna oraz wyjazdów za granicę (był zresztą nawet wyjazd w ramach wymiany). Wtórował jej ojciec, prawnik, którzy z kolei ciągle chciał zmieniać nauczycieli, bo uważał, że nie są dość dobrzy dla jej córki (która i tak notabene nic nie skończyła oprócz liceum i teraz jest ponoć w ciąży).

 

Wiem, że nauczyciele są zdołowani swoją sytuacja materialną, ale na litość boską, ktoś musi wznieść się ponad ten konsumpcyjny idiotyzm, ale nie w taki sposób.....

 

kaas : :
sty 29 2004 życie towarzyskie i uczuciowe
Komentarze: 2

Dzisiaj zadzwonił Profesor, wreszcie go przeczekałam, zazwyczaj dzwoniłam pierwsza. I dziwna sprawa, zaczął się przede mną od razu tłumaczyć. Że czegoś nie zrobił, źle się czuł i był chory......Zawsze mnie przeraża, że faceci się czują zobligowani do tłumaczenia się przede mną. Wówczas czuję się, jak baba-chłop i od razu tracę szansę na rozwój znajomości w pożądanym kierunku. Czy z Profesorem się uda przejść na wyższe stadium znajomości...ot pytanie staje się  powoli retoryczne....

 

Wpadłam w dość idiotyczny w sumie razem układ. Bo przecież mam już kogoś bardzo konkretnego pod bokiem, kogoś, kto naprawdę się mną interesuje, lecz bez specjalnych intencji i dalszych planów. Chce mi po prostu pomóc, tak zwyczajnie i na co dzień. I ja jemu pomagam. A jednocześnie czuję, że nie znaczę dla niego aż tyle, aby zaniechał dalszych kontaktów z innymi kobietami o czym teoretycznie nie wiem, ale coś mi od czasu do czasu wpada w ucho. Nasz układ jest totalnie letni, choć nie powiem, jego obecność zapewnia mi poczucie braku samotności. Mogę liczyć na mile spędzany czas, wakacje, czasem wypad na moją działkę. Codziennie lub co dwa dni dzwonimy do siebie, jedno do drugiego i jest to z wzajemnością. Jeśli zaś mam sprawę „na gwałt” to pojawia się on zaraz. Nie mam powodu, aby cokolwiek zmieniać i aby zmienić swoje oczekiwania. Co gorsza nie wierzę, aby miało to jakoś sens. Układ mnie nie inspiruje do niczego, to nawet trudno nazwać związkiem. Ale bez niego czułabym jakiś rodzaj pustki. Nawet jak wracam po pracy to tak wieczorkiem czuję potrzebę kontaktu, nawet nie przyjazdu, wystarczy telefon.

 

Ostatnio zauważyłam, że B czasami jest wręcz zazdrosny i pewne wzmianki o Profesorze niezmiernie go irytują. Zawsze jakoś trafia na moment, kiedy nie ma mnie w domu, dzwoni i pyta, gdzie się włóczę...choć zdarza mi się to doprawdy rzadko. Nie potrafię nigdy ściągnąć dyskusji na temat „o nas” i w ogóle tego tematu nie ma. Konkluzja jest taka, że trzeba poczekać, może coś się zmieni. B jest twardym facetem, nie bawi się w sentymenty. Ale jest człowiekiem wrażliwym, kocha psy, co dla mnie jest bardzo ważne. Zawsze docenia to, co przygotuję do jedzenia. Jest zachwycony nawet usmażonym smalcem.

Jest dość zmęczony życiem i tym jak się z nim obeszło. Nie ma siły zrobić nic, aby zmienić czy poprawić teraz swój los. Wiem, że kiedyś sprawował ważne funkcje, żył dobrze i bogato...a potem coś się stało, rozwód, chyba załamanie psychiczne. Ale znalazł dość siły aby jeszcze do czegoś dążyć, pomalutku i drobnymi kroczkami. Jest człowiekiem niezwykle pracowitym i zawziętym. Ma dość determinacji, aby założony plan zrealizować.

 

Ale brak mu polotu i tej tak zwanej iskry. Ale kropla drąży studnię.....Z Profesorem to też szkoła cierpliwości....... zresztą o nim już było......

 

kaas : :
sty 28 2004 sesja????
Komentarze: 5

Czego te dni i tygodnie tak szybko lecą.....już środa a w ogóle w domu bałagan i nie ma szans aby go zlikwidować. W łazience z uporem maniaka na pralce leżą sterty ciuchów Młodej, na korytarz nanosi się błoto, w kuchni okruchy i brudne gary a zwłaszcza kubki ze smętnie zwisającymi smyczami i podeschniętą herbatą. Często na blacie stoi mleko w torebce z uporem maniaka zostawiane na wierzchu. To wszystko nazywa się sesja.

 

Wieczorami telefony, sms-y, gadu, spędzanie mnie z kompa, czasem tłumy ludzi....

 

Choinka jeszcze o dziwo stoi i wytrwa do 2 lutego. Choć sypie się niemożebnie to urok wieczornych lampek zabija nieustanną chęć jej rozebrania. Te kilka dni wytrzyma.

A mnie ciągle chce się spać, zniesmacza mnie atmosfera w pracy. Mam zaległy urlop, wezmę go w przyszłym tygodniu i doprowadzę to mieszkanie do porządku. Skończę pisaninę, obiecuję sobie, że wreszcie zajmę się życiem prywatnym.

 

Bo ostatnio zaniedbałam je, faceci mnie irytują, nigdy nie myślałam o pozostaniu samotną. Ale coraz bardziej mi się to podoba. Nie mam siły starać się dla facetów. Teraz jestem chyba zbyt zmęczona aby myśleć o nich pozytywnie. Niewiele im się w życiu udaje, marudzą przez telefon, potęgują mojego doła. Czy znów kiedyś uda mi się ulec fascynacji? Jest to coś co naprawdę chyba niezdrowego, że nie pragnę ich towarzystwa, do łóżka idę mechanicznie, jak się układa, przestałam mieć marzenia. Liczę ciągle kasę i stwierdzam, że mi brakuje....

 

Czy to dalej tak ma być??? Patrzę na mojego ojca i jego żonę, z którą wziął ślub po śmierci Mamy. Chyba się kochają, ale to takie dla mnie dziwaczne.....Byłam u nich wczoraj i wkurza mnie, że ojciec traktuje ją jak dziewczynkę. To takie dla mnie smętne, że z każdego jej osiągnięcia cieszy się jak dziecko i mi się chwali. A to B. zrobiła to, a to tamto.....teraz uczy się jeździć. Może to i dobrze, powinna, jest młodsza od ojca więc byłoby lepiej, gdyby potrafiła prowadzić samochód. Ale wczoraj wysłuchać musiałam jaka ona jest zdolna i jak jej dobrze idzie.....Straszliwy infantylizm, pomyśleć, że moja Mama była osobą z klasą, podpisywała kontrakty wielomilionowe, miała samodzielne stanowisko-a teraz mam się cieszyć, że moja macocha przejechała kawałek prosto.....Wiadomo, że ona zrobiła interes życia....nic by nie miała, gdyby nie ojciec....Dla mnie to jest coś fatalnego, oczywiście cieszę się, że ojciec ma opiekę i lubię nawet ją, bo poczciwa z niej kobieta, ale mojej Matce to nigdy nie dorośnie do pięt.....

 

Jedna rzecz była dla mnie dziś krzepiąca i optymistyczna w moim dołku....spotkałam dziś, będąc na uczelni chłopaka, znajomego doktoranta, który  walczy od kilku  lat z rakiem. Szanse ma niewiadome, gdy ludzie o nim mówią, ocierają łzy ukradkiem....Jest blady i przezroczysty, bombardowany cytostatykami i łysy. Ucieszyłam się, że po serii chemii znów wrócił do pracy.....Jest to mądry, fajny facet, który właśnie pisze pracę....czasem myślę, że chce zdążyć przed śmiercią....nie wiem ile procent szans dają mu lekarze...ale pracuje, myśli, kombinuje i stara się być dobry w tym co robi. Rozmawia się z nim normalnie, śmieje się, klepie na gadu, słowem stara się żyćjak każdy z nas.. tak bym chciała aby dobry Bóg  nie zabierał go do siebie...Panie Boże zostaw go tu, wśród nas, aby się obronił, aby był pożytek z tego, czego się nauczył, aby cieszył się życiem i górskimi wędrówkami.....

 

kaas : :