Najnowsze wpisy, strona 70


sty 20 2004 a więc wyjechał...ale nie na długo........
Komentarze: 1

Zawsze po wizycie Profesora odczuwam takie zażenowanie, ten człowiek jest perfekcyjny pod względem inteligencji, szarmancki i delikatny. Zaraz jak tylko wyjeżdża odczuwam pustkę i brakuje mi go. Brakuje mi tego człowieka z klasą. Wiele nas łączy, on podobnie jak ja sam wychowuje dziecko, bo jego żona nie żyje. Nie mam prawa opowiadać jego historii życia, bo mnie nie upoważnił, dodam, że jest on za tę śmierć w dużym stopniu odpowiedzialny, choć było to takie zrządzenie losu, kwestia przypadku i krótkiej chwili. Wyrzuty sumienia spustoszyły jego psychikę, ma on ciągłe poczucie winy i własnej niedoskonałości, więc się stresuje, kiedy mu cokolwiek zaczyna wychodzić w życiu. Ja takiego poczucia winy nie mam uważając, że to ja zostałam skrzywdzona. Przyznam, że w naszych przypadkach los nas potraktował po macoszemu, gdyż nasze związki były udane.

Nasza wzajemna obecność w życiu zmieniła w nim bardzo wiele. Wykonujemy ten sam zawód i zaowocowało to wspaniałą i owocną współpracą. Możemy gadać godzinami i nigdy się nie znudzimy, razem podróżujemy służbowo.

Jednej rzeczy przez tych kilka lat nie udało się osiągnąć-żebym była dla niego czymś więcej niż przyjaciółką. Czysta krystaliczna przyjaźń, wręcz marzę, że kiedyś zamieni się to w coś innego....byliśmy w wielu miejscach na świecie w tak romantycznych okolicznościach, że tylko można sobie pomarzyć. Ale nigdy nie udało się przełamać pewnej bariery, jakiegoś tabu.......

Jestem osobą raczej otwartą-inaczej pewnie nie pisałabym tego bloga. Oczekuję tego samego od ludzi. Lubię nadawać otwartym tekstem, przeżywać porywy uniesienia, kochać się i czerpać z tego radość. Ascetyczny związek dusz z Profesorem z jednej strony zadaje mi ból, nie czuję się pożądana, ale z drugiej strony wiem, że jestem mu potrzebna i chyba jest mu ze mną dobrze. Bo może się choć trochę otworzyć i wyjść ze skorupy, możemy dyskutować o naszych planach współpracy, która ma znamiona czegoś trwałego. Możemy myśleć, że coś się może zmieni na lepsze a razem jest myśleć łatwiej.....

Mieszkamy od siebie ponad 300 km. To zapewne jest przyczyna, że każde z nas posiada swój świat, świat człowieka dojrzałego i czasem zmęczonego. Oboje mamy na co dzień gonitwę za zwykłymi sprawami.

Moja Młoda twierdzi, że pewnie gdyby nasz związek został zainicjowany to zniszczyłabym go swoją dominacją. On się chyba tego boi a widując się raz na jakiś czas ma ten bezpieczny dystans. Chyba ma w tym. co mówi rację.....

Ale ja siedzę dziś i tęsknię za naszymi dwudniowymi rozmowami, zwierzeniami i opowieściami o sprawach różnych. I cieszę się, że znów go niebawem zobaczę, bo musi znów tu przyjechać...... Za kilka dni......

 

kaas : :
sty 18 2004 jutro więc będzie więcej
Komentarze: 3

Znów miałam tyle roboty, że dopiero teraz skończyłam. Jutro przyjeżdża do mnie ktoś bardzo dla mnie ważny......może uda się coś napisać....do tego coś słabo działa blog.....kiepsko ogólnie, ale nie beznadziejnie

kaas : :
sty 17 2004 Ameryka......ameryka
Komentarze: 2

Ameryka...zawsze gdy zadzwoni moja przyjaciółka, która jest od dość dawna w Stanach to zaczynam ustawiać sobie właściwe proporcje na temat czym jest szczęście. Dla mnie zawsze szczęście było wyjazdem stąd jak najdalej. Moja praca naukowa tutaj jest nic nie warta a przynajmniej w wymiarze finansowym. Małżeństwo zdechło a mąż się zabił, córka marzy też o wyjeździe bo po co ma być bezrobotna....Ale jak to jest z tym szczęściem naprawdę?

 

Gdy rozmawiam z przyjaciółką słyszę ją jakby była obok a jest wiele tysięcy kilometrów.....więc opowiada mi jak i ile za co płaci, co robi w mieszkaniu, ile płaci za internet czy telefon. Płaci mało. A jednocześnie mąż mieszka daleko, bo nie mogą razem znaleźć pracy w jednym mieście, córka studiuje i dobrze jej idzie, ale też jest daleko, w sumie razem takie jest życie dla większości Amerykanów....ona ma już zieloną kartę. W ogóle żyje dość podobnie tylko inna jest skala jej problemów. Musi ciułać urlop, aby odwiedzić mamę, która jest sama i nie może być z nią blisko na codzień, ma odpowiedzialną pracę. I ma kompleks, że pewnie wszyscy w Polsce oczekują, że może znajdzie im pracę, wyśle forsę, pomoże....a nie bardzo potrafi....tam pracują na czarno Meksykanie, mają swoje enklawy, co wśród nich robiłby Polak....

Jej wybór nie był prosty, ale w końcu okazał się słuszny. Ma gdzie mieszkać i nie zabija się o przeżycie do pierwszego. Na razie jest zdrowa i ma pracę. Pracuje na drugie pokolenie.....tak naprawdę to nie wiem, czy jest szcześliwa....

 

Pewnie byłabym mitomanką, gdybym przedstawiała jakieś zalety pozostawania tutaj kontra amerykańskie luksusy, ale.....tu jestem u siebie i jak mi się nie podoba to mogę wywalić to w mojej firmie, że mogą mi skoczyć. Mogę mieć skwaszony wyraz twarzy i prezentować political incorrectness. Mogę w każdej chwili pójść na grób wiarołomnego i postawić świeczkę, odsuwając wieniec od jego kochanki, zawsze okazały i drogi bo stłumienie wyrzutów sumienia kosztuje....mogę idąc do łóżka posługiwać się moją ojczystą mową. Wiem, że gdy zabraknie mi siły mogę pojechać na grób Mamy i przypomnieć sobie jakie rady dałaby mi na daną okoliczność a gdy zabraknie mi forsy to ojciec pożyczy na miesiąc bo sam spłaca raty.....Też chodzę do banku, czasem bank dzwoni do mnie . Młoda też studiuje a i pracuje, bo musi za coś chodzić na piwo i dołożyć do budżetu przed następną wypłatą....

Żal mi tylko:

Ze klimat jest paskudny, pół roku wrednej temperatury

Ze chałupa dość nieduża a większej nie będzie

Że debet i deficyt budżetowy na okrągło

Że rządzą łobuzy, ale Bush też łobuz

 

Przyznam, lubię podróżować i chciałabym kiedyś może tam nawet pojechać, nawet przyciskając odciski palców i dać się sfotografować. Czy naprawdę chciałabym tam jednak mieszkać? Sama nie wiem.....

 

Boże wielki, przed chwilą przeczytałam, że Niemen zmarł....znów koniec czegoś z mojej młodości?

 

 

kaas : :
sty 16 2004 czterdziestki, które nie ryczą
Komentarze: 2

Dziś spotykam się na babskim party w pubie. Robię to nader rzadko ale ponieważ dziś pogoda jest względnie ciepła, to zdecydowałam się pójść. Ciekawi ludzie się trafiają, choć muzyka tam jest dość głośna, to jednak lubię spotkać się czasem z całkiem innymi ludźmi niż na co dzień. Ostatnio jestem dość mało zmobilizowana do rzeczy wielkich, razi mnie małostkowość ludzka, zawiść  i intryganctwo wszechobecne w mojej firmie, dość ciężka sytuacja firmy, męczące problemy dnia codziennego głównie związane z forsą, czyli jej brakiem. Więc małe piwko nie zaszkodzi.

 

Dziewczyny są z innego świata.....na ogół dobrze sytuowane i dość zadbane, brak im jednak serdecznych związków międzyludzkich. Brak im facetów, bo są same, po rozwodach, i nauczyły się żyć i dbać o własne interesy. Wrażliwość idzie w kąt, trzeba być twardą. I potem trudno jest być czułym, a panowie lubią być adorowani i dopieszczani. Czy w takim społeczeństwie jak dzisiejsze nasze to musi to tak wyglądać? Moje czterdziesto-pięćdziesięciolatki zastanawiają się co można zrobić aby móc żyć z kimś, kto pomoże i wesprze, kto zastapi nieudacznika, z którym przyszło im się rozwieść. Wiedzą, że nie mogą zatrzymać czasu i nie mogą na wiele liczyć. Ich dorosłe już praktycznie dzieci nadal potrzebują zrozumienia, pomocy i choć mają swoje życie lubią się zajmować życiem matki. Trochę je utrudnić....stworzyć trochę problemów....

 

Czasem my bezmężne gadamy sobie, że facet jest potrzebny jako hydraulik i mechanik a najlepiej gdyby dawał forsę i od razu poszedł sobie...to też jest jakaś forma terapii i radzenia sobie z byciem samą. A czasem to i prawda, bo znosić typa, który cały czas myśli o jednym i najlepiej innej jest frustrujące. Media kreują model życia starego satyra z młódką, związki tyleż interesujące co czasem nie satysfakcjonujące. Bo wcześniej czy później te rogi wyjdą na wierzch.....Ogólnie młodość jest the best....ale kiedyś się kończy.....

 

Jestem zdania, że rozwód jest ruiną ale jest lepszą rzeczą niż dręczenie się w imię wyższych wartości, w imię dobra dziecka które wcale nie ma lepiej, gdy rodzice się żrą ze sobą. Czterdziestki, które znam wyszły z tego założenia. Więc mogą pójść sobie w piątek na piwo... a że brakuje w tym mężczyzny? A gdy go miały to czy mogły wtedy gdzieś wyjść? Czy miałyby lepiej? Trudna odpowiedź......

 

kaas : :
sty 15 2004 moje dawne osiedle
Komentarze: 2

Nostalgia ...dziś po przynajmniej roku z powrotem dotarłam na moje dawne osiedle. Na piechotę, zazwyczaj tam zajeżdżam samochodem, prosto pod dom ojca.....a kiedyś i Mamy...

Przeszłam się po zaśnieżonych uliczkach, tu są już chyba starsi dozorcy i nie ma komu tego odśnieżać, ani ochrzaniać, gdy ślisko, to nie jest to miejsce, gdzie ja mieszkam teraz, zaraz awantura jak odrobina śniegu się pojawi.....

Niewiele się tam zmienia, prawdę mówiąc nic. Od czasu śmierci Mamy stoi ten sam sklepik mięsny, prywatna budka z czerwonymi firankami w kratkę, obok kiosk w który Mama kupowała gazetki „sraczowe”, tak nazywałyśmy plotkarskie czasopisma, które dla zabicia czasu na emeryturze kupowała ....Patrzyłam w wiele okien moich dawnych koleżanek, które się stamtąd wyprowadziły i zastanawiałam się czy ich rodzice jeszcze żyją, czasem były wymienione okna i całkiem nowy wystrój a czasem całkiem ciemno.....

Świerki, które sadzono, gdy chodziłam do podstawówki są duże ale cherlawe. Na niektórych są powieszone lampki. Na tym osiedlu nie dręczy się kotów, plącze się ich dość sporo i są dość wypasione.

Moje mieszkanie to już nie moje. Ostatecznie przez pięć lat można się przyzwyczaić do tego, że tam nie ma już miejsca dla mnie. Chociaż od niedawna jestem współwłaścicielką tego mieszkania to niewiele teraz mnie z nim łączy. Ojciec ze swoją żoną wynajmują dwa pokoje panienkom, aby pilnowały ich dobytku, gdy siedzą przez lato na wsi. Taka wiejska sterylna czystość w nim panuje, taki kontrast-bo zawsze był tam, gdy żyła jeszcze Mama, twórczy nieład i bałagan. Mama coś wiecznie szyła i przerabiała, miała ciągle mnóstwo pomysłów i realizowała je bezustannie. Ciągle robiła dla Młodej jakieś kreacje, stroje na bale w przedszkolu, sama jej szyła kieckę do komunii....była osobą radosną i twórczą.....

Moja macocha całe życie ciężko pracowała fizycznie, dojeżdżała kawał drogi, miała męża pijaka i dwoje dzieci. Potem owdowiała. Żyła biednie, to co ma teraz to luksus. Docenia to co dostała od losu w prezencie. Ja też ją doceniam, nawet lubię, jest poczciwa i opiekuje się ojcem, dzięki czemu ma on sporo werwy i energii życiowej. Zawsze wychodziłam z założenia, że Mamie to życia nie wróci a czemu ma być nieszczęśliwy resztę życia?

Na co dzień nie myślę o Mamie, to jest coś ulotnego, sama mam dość ciężkie i stresujące życie. Nie ma jej przy mnie, wierzę jednak, że w jakiś przewrotny sposób nade mną czuwa abym nie upadła. Ale mam też życie dobre, mądrą i rozsądną córkę (tak, tak, jak to przeczytasz, bo wiem, że choć ukrywam ten blog przed Tobą to tam kiedyś wleziesz.....), facetów dzięki którym potrafię się jeszcze oderwać i wznieść, pracę którą lubię.....to wszystko dzięki Niej, ona mi mówiła jak żyć aby żyć dobrze....

 

kaas : :