Archiwum 21 lipca 2004


lip 21 2004 ostatni akord lipca
Komentarze: 2

Zaraz znów jadę- ostatnie dni  urlopu lipcowego, nie wiem na ile uda się złapać jeszcze trochę pogody. Na razie jest fantastycznie ciepło i sądzę, że z Młodą i psami pobuszujemy nad wodą. Nie mogę się jakoś sprawnie zebrać, wczoraj jak ostatnia kuchta sprzątałam, szyłam i prasowałam całą górę ciuchów, chyba jeszcze z początków czerwca. Coraz bardziej dochodzę do perfekcji w sztuce wszywania łat. Wczoraj reanimowałam kilka par portek, jakieś koszulki i wszywałam suwaki w torbę. A dziś jadę do letniej rezydencji.

 

B się odezwał i nawet nie spodziewałam się, że odezwie się tak szybko. Wydawało mi się, że ma mnie dość. Też ma kupę spraw do załatwienia. Ja odpoczywam od niego i wszystkich facetów świata. I od firmy. Z tego co słyszałam od mojej przyjaciółki to w firmie dalej trwa bezładna bieganina i nic konstruktywnego się nie dzieje. Czekam aż szefowa pójdzie na urlop i wtedy wrócę.....nie jestem odporna na jej histerie, szkoda by było stracić tego, co zyskałam wypoczywając.

 

Wczoraj słuchałam szantów i jakoś tak przypomniały mi się miłe chwile w tawernie w Węgorzewie. To znakomite miejsce, bo nie każdy tam dociera w przeciwieństwie do Mikołajek. Ale i tak nie lubię stacjonowania w nocy w portach, zawsze tam jest hałas i nie ma krzaczków.

 

Przedwczoraj byłam na spotkaniu ludzi z roku. W gruncie rzeczy wiele osób jakoś zatrzymało się na pewnym etapie rozwoju, patrzyli na mnie jak na oszołoma gdy powiedziałam, że wróciłam właśnie z żagli. Rzecz jasna nie wspominałam z kim, choć ludzie chyba wiedzą o moim przypadku. Dziewczyny w gruncie rzeczy się niewiele zmieniły, rzecz jasna starość to nie radość, niektóre solidnie podtyły. Gospodyni kiedyś osoba szczupła, ma grubego męża i pulchne córki- widać jednak, że rodzina jest fajna i żyją szczęśliwie. Pracuje na uczelni, nie miała jakiś wstrząsów, żyją normalnie. Ponad połowa ludzi buszowała w Stanach lub byli tam ich mężowie. Nawet im specjalnie nie odbiło. Pewnie żyją ponad przeciętną, narty w Alpach, lato na Karaibach. Ja teraz na to inaczej patrzę, pewnie dobrze jest żyć, ale w ciągu minuty życie człowieka może zmienić się diametralnie. Wystarczy parocentymetrowy guz lub wiarołomny nagle małżonek......

 

Robi się coraz cieplej, mam już kupę rzeczy do zapakowania do samochodu. Muszę jeszcze zrobić dobrze kwiatkom i dać im nawozu.....więc kończę. Wrócę na blogi w niedziele, ale wreszcie już na dłużej......

 

kaas : :