Archiwum czerwiec 2005


cze 26 2005 Woodstock koło chałupy
Komentarze: 0

Woodstock kilka kilometrów od domu- tego nigdy nie spodziewałam się, że przeżyję...a jednak, nieopodal mojego domu trwa jeszcze festiwal Graspop ( dla zainteresowanych www.graspop.be ). Imponująca impreza, głównie dla zwolenników metalu. Ale ciekawe, ze ja- a nie jest to niewątpliwie muzyka mojego pokolenia – znalazłam i coś dla siebie. Młoda jest pod wrażeniem, teraz pojechała na rowerze posłuchać koncertu- chyba ma grać Iron Maiden. Kapele grają już trzeci dzień praktycznie non stop- kończą około 1-2 w nocy a zaczynają koło 10.

Ale co jest charakterystyczne, że w okolicy wszystko jest absolutnie pod kontrola- żadnych rozróbek, może i ćpają trawę, chodzą dziwolągi po mieście po zakupy, ale nie wszczynają awantur. Fakt, jakieś oszołomy kąpią się w jeziorku czy kanale, ale nie ma żadnych ekscesów, mieszkam z drugiej strony od miejsca gdzie odbywa się koncert i nad jeziorem słychać wszystko doskonale.Co prawda podziwiam ludzi, którzy siedzą obok sceny-cały dzień w takim hałasie to można dostać obłędu.....

 


Odkryłam grupę Within Temptations. Szłam z psami na spacer, kiedy usłyszałam śpiewającą babkę, może trochę w stylu Kate Bush. Było to wszystko bardzo nastrojowe- koło godziny 10, takie zestawienie-zachodzące słońce i jej piosenki. Trudno to oddać piórem – Mother Earth- jeden z jej utworów, chyba z 2000 w tej scenerii brzmiał imponująco. Dowiedziałam się, że ta grupa niderlandzka jest również dość popularna w Polsce i w lipcu będzie wydanie jej pierwszego albumu przez firmę Sony.

Wczoraj kupiłam sobie aparacik i być może uda mi się dołączyć do grona fotografujących blogowiczów

kaas : :
cze 19 2005 wracać????
Komentarze: 1

Niewiele się u mnie dzieje więc nie piszę. Wracam zmęczona po całych dniach zasuwania w pracy. Znalazłam mój temat który wiąże się z moją specjalnością. Dostałam od szefa propozycję przygotowania prezentacji z mojej działki i napisania projektu. To w gruncie rzeczy dość duży plus i postęp. Staram się nie wypaść z roli i zrobić najlepiej co potrafię, więc siedzę i klepię. Praca non stop w obcym języku wykańcza, wracam i padam na pysk.....Ale przyznam, że sprawia mi to ogromną satysfakcję. W piątek miałam rozmowę z szefem. Nie wahał się określać mnie mianem- jesteś specjalistą. Czułam się bardzo dumna i doceniona. To tak niewiele kosztuje a daje taki niesamowity napęd do pracy.

 

B wyjechał naprawiać sprzęt- wybieram się na Mazury w drugiej połowie lipca, na samą myśl się cieszę. Kocham Mazury i nie ma czegoś podobnego w Europie. Chyba, że rejsy morskie, ale to już całkiem inna bajka....

 

Dzwoniłam do mojej warszawskiej szefowej, zrobiłam jej niespodziankę. Była zaskoczona i gadało się nam dość miło. Ale po tej rozmowie doszłam do wniosku, że powoli mój powrót tam traci jakikolwiek sens. Wyrżnęła jakiekolwiek elementy pracy badawczej a wprowadziła zapieprz na zlecenie I gdyby jeszcze do tego szły za tym większe pieniądze to jeszcze miałoby jakiś sens. Pewnie, na coś takiego jak praca naukowa Polska nie bardzo może sobie pozwolić. Ale jak mam klepać analizy na zlecenie jak laborantka i zarabiać grosze to nie bardzo widzę siebie w tej roli.

 

Coraz częściej odczuwam konieczność uczynienia wszystkiego aby do tej firmy nie wracać, niezależnie jak długo będę tutaj na kontrakcie. Niestety szefowa premiuje teraz osoby uległe i wiernopoddańcze, gdy się mnie już pozbyła to teraz wprowadza swoje porządki a sama ciągle gdzieś jeździ i szkoli się, planuje wyjazdy zagraniczne a dziewczyny klepią w kółko to samo i same nie wiedzą w jak niewolniczym systemie musza pracować- zero rozwoju i szans na przyszłość oraz nieuctwo językowe-ale niewiedza jest czasem błogosławiona.  I czasem je postraszy.....

 

Wczoraj rozmawiałam z koleżanką i dowiedziałam się, że jeden z naszych znajomych po 50 po wielu latach pracy w banku ją stracił. Coraz więcej mam bezrobotnych znajomych....i to nie jakichś menelików, ale ludzi doświadczonych i fachowców..... co tu się wyrabia????

 

Co do ustawienia się tutaj- temat jest wszechobecny i bardzo drażliwy. W gruncie rzeczy każdy wie, że praca tutaj na stałe ustawia na całe życie. Co prawda nie wiadomo jak będzie jak walnie Unia, bo wcześniej czy później do tego dojdzie....ale póki co....

Nie mówi się o tym głośno bo nie wypada, zresztą podstawowym kryterium dostania etatu jest zdanie egzaminu na urzędnika. A jest trudny. Bez tego można pozostać tylko pracownikiem czasowym a kryteria przedłużania pobytu są tutaj niejasne i tak do końca nikt nie może być pewien, że zostanie.

 

Jest tutaj też trochę młodych dziewczyn z Polski. Często są to osoby bardzo pracowite i przebojowe, niektóre są ze wsi. Poznałam kilka takich. Są niesamowicie ambitne. Za pozostanie tutaj oddałyby wszystko- ciało, duszę i co tam jeszcze..... Ich przepotężna chęć załapania się przybiera czasem formy karykaturalne- od „zapominania” języka i chęci przebywania wyłącznie w towarzystwie cudzoziemców do przemożnej chęci ożenku. Dziś rozmawiałam z jedną z nich. Od jakiegoś czasu zagaduje mnie i dziś całkiem normalnie rozmawiała ze mną o swojej rodzinie, wsi i psie, którego ma. Widać że za nimi tęskni. Jej początkowa koncepcja udawania cudzoziemki nie powiodła się, jest sama- z jednej strony rodacy założyli własne „kółko różańcowe” w którym dla niej nie ma miejsca a cudzoziemcy są fajni, ale tylko w pracy......

 

Dzisiaj jest potwornie gorąco. Upał sięga powyżej 30 stopni i zastanawiam się, jak dalece ich prognozy pogody są trafne- jeszcze w piątek wychodziłam w długich spodniach i kurtce a dzisiaj sama nie wiem co jeszcze dałoby się zdjąć.....niedługo i chyba lato zawita tutaj.....

kaas : :
cze 08 2005 w pracu spoko......
Komentarze: 1

Zalozyli mi w pokoju w pracy glosnik, co oczywiscie przypomnialo mi czasy kolchoznikow- nie wylaczajacych sie glosnikow w Rosji i Slowacji. Urzadzenia te znajdowaly sie w domach lub na ulicach i nie mozna bylo ich wylaczyc. Pamietam moje wakacje na Krymie w latach 90 I mieszkalam wowczas u takiej babki, ktora w kuchni miala taki glosnik. Za cholere nie mozna bylo tego wylaczyc, radio gralo na okraglo, choc mozna bylo je sciszyc do minimum. I to powraca w wersji hifi w firmie europejskiej.

Na szczescie tylko gadaja “attention, a- test” lub zapowiadaja cwiczenia przeciwpozarowe. Od czasow jak mowia 11 pazdziernika priorytetem jest bezpieczenstwo. I niestety zauwazylam, ze niebezpiecznie to pragnienie zapewnienia bezpieczenstwa oscyluje w strone kontroli oraz inwigilacji.

Dzisiaj rowniez bylam na kursie flamandzkiego zwanego niderlandzkim. Dla slowianina- a chodze tutaj z takim facetem z Rosji- ten jezyk jest nie do przejscia. Za chinskiego boga nic nie kapuje. Rzeczywiscie niemieckojezyczni oraz szwedzi sobie z tym jakos radza. Facet stara sie uczyc metoda ciaglego mowienia po flamandzku, to jakas nowa metoda, ale ja nie znajac konstrukcji zdan a wymowa to prawdziwe kuriozum, nie potrafie na razie sobie z tym dac rady. Mam co prawda TV, na razie kumam tylko reklamy. No i czasem wiadomosci.

Pagoda jest dosc ciepla, ale nie jest goraco. Przeciwnie, raczej panuje lekki chlodek, mimo slonca. Chodze codziennie nad kanalek przywitac sie z moimi ulubionymi ptaszkami- z czapla ze sluzy oraz kaczko-gesia. Przeniosla sie ona zreszta na druga strone kanalu, tam jest mniej ludzi…..doswedl tez czarny kot, ktory olewa sobie mojego jamniora dokladnie, ale przed drugim zwiewa….

Jest juz czwarta, najchetniej bym sobie poszla, ale rano nie jestem w stanie sie zwlec wczesniej niz na 8.20 do roboty. Wiec niestety musze osiem godzin posiedziec. Skonczylam poprawke po poprawce. Mam czasem problem, tu w powszechnym uzyciu jest klawiatura azerty i liternictwo belgijskie, czasem mi sie cos przelacza. Nie wiem czemu Belgowie uparli sie na pisanie literek z shiftem, inne polozenie liter m, q, a i w. Nie mam pojecia czy jest to bardziej anatomiczne…..

Mloda wyjechala, zdaje egzaminy w Polsce. Brak mi jej – jednoczesnie mam niewiarygodny porzadek w domu. Odkad pojechala to wszystko to , co wysprzatalam jest czyste. Psy tylko troche klakow nanosza ale to jest normalne….

Jak zwykle gadam z B i powoli planujemy wyjazd. Na razie tylko to nam pozostalo…..

 

 

kaas : :
cze 05 2005 bożek konsumpcji
Komentarze: 2

Jak zwykle w Belgii leje. To podobno stan chroniczny. Deszcz pada dzisiaj z małymi przerwami od rana i oczywiście nie udało mi się nic z moich planów zrealizować. Nawet psy nie mają ochoty ganiać po mokrej trawie. Wczoraj było podobnie, ale wczoraj był dzień zakupów. A te można robić w czasie deszczu.

Robienie zakupów w sobotę stało się swoistym rytuałem i zawsze ogarniają mnie przeróżne uczucia. Na ogół jest to refleksja czy daną rzecz powinnam w ogóle kupować i ciągle walczy nagle odzyskana radość z możliwości kupienia czegokolwiek z chęcią oszczędzania. Wczoraj dyskutowałam z Młodą na temat wygenerowanych potrzeb konsumpcyjnych ludzi z Zachodu. Ludziom wciska się kit, że bez tego nie da się przeżyć i jest to niezbędne do życia jak powietrze. Uznałam, że wygenerowaną potrzebą konsumpcyjną numer jeden są małe jogurty w mikroskopijnych opakowaniach, numer dwa Benecol a numer trzy są wkładki higieniczne. Małe jogurty w mini opakowaniach mają kultury bakterii powodujące wzrost sił witalnych, są drogie i w zasadzie kupuje się na ogół sześciopak. I o to chodzi. Nie wiem czym one są lepsze od jogurtów w wielkich opakowaniach. Czy tam są inne bakterie, śmiem wątpić. Ale dla ludzi zachodu dbających o swoje ciało- bo jest to niewątpliwy bożek- jogurty w maleńkich opakowaniach to jest samo zdrowie. Podobnie jak Benecol, który jest taką samą margaryną jak każda inna czyli utwardzanym syntetycznie olejem roślinnym, który jest płynny z natury i nie zawiera cholesterolu bo taka jego uroda. Najbardziej ordynarna margaryna nie zawiera cholesterolu. Ale z całą pewnością zawiera ślady katalizatora, którym często jest szkodliwy nikiel.

Produktem numer trzy mianowanym przeze mnie są wkładki higieniczne. Wmawia się dziewczynom, że powinno je się nosić, jakkolwiek uważam, może dlatego że jestem starej daty, że może lepiej zmieniać częściej majtki, najlepiej nosić bawełniane niż kłaść na tyłek coś będące ohydnym syntetykiem. Zgadzam się, że w okolicznościach szczególnych, gdzie z utrzymaniem higieny może być problem to jest dobre rozwiązanie, ale uważam, że codzienne stosowanie tego to przesada.

Dalsze miejsca zajmują napoje energetyzujące. Produkuje się je w kolorze niebieskim. Ostatnio nabyłam sobie coś takiego w Aldim, być może napój oryginalny rzeczywiście pobudza, bo po tym niebieskim świństwie nie czułam wcale przypływu energii. Co więcej ponieważ właśnie nadchodziła pora deszczowa, miałam ochotę się byczyć a nie pracować. Jedną z fajniejszych rzeczy, które widziałam również ostatnio był zestaw do karaoke. W dawnych czasach śpiewało się po kilku głębszych i nie było potrzeby nagłaśniania tego, bo i tak sąsiedzi jak byli niemili to wyzwali milicję. A teraz Europa naśladuje Japończyków, śpiewa się do mikrofonu i do tego funkcjonuje cały zestaw kolumn głośnikowych, zapewne hifi.

Ogólnie uważam, że z jednej strony to dobrze, że ludzie tutaj, pracując po 37,5 godzin mają więcej czasu na życie i rozrywki. Stąd te sporty i coraz bardziej wysublimowane potrzeby konsumpcyjne. To również nieprawda, że nasze społeczeństwo woli chlać pod budą z piwem zamiast biegać czy jeździć na rowerku. My jesteśmy po prostu za biedni na taki luz. My musimy się użerać w pracy ze sfrustrowanym szefem lub gonić szczury o ile szefa w ogóle się ma. Dreptanie w dresiku wokół blokowiska jest paranoją a tu ma rację bytu. Jazda na rowerze między tirami grozi śmiercią i kalectwem......

Kiedyś Młoda mi powiedziała-przestań porównywać Polskę z Belgią i udowadniać, że w Belgii jest lepiej. Ja nie potrafię nie porównywać, ciagle próbuję udowadniać też sobie, że jesteśmy tacy sami jak oni i tylko niesprzyjający zbieg okoliczności takie nam miejsce wyznaczył jakie mamy. Jesteśmy w jednej Europie, teoretycznie mamy szansę tu mieszkać, gdzie jest bogato i zarabiać ich wyższe pensje. Możemy też starać się zostawać urzędnikami unijnymi zdając stosowne egzaminy na równi z innymi nacjami. Mamy mieć wolność wyboru, poruszania się. Nie musimy być emigrantami. Czasem jestem dumna, że nie dajemy się nabierać na taki konsumpcyjny „shit”, przynajmniej ta bardziej rozsądna część społeczeństwa, mimo, że nam to imputują na okrągło. I że jesteśmy społeczeństwem myślacym.

Ale z drugiej strony jak przeczytałam dzisiaj o bestialskim mordowaniu kormoranów przez troglodytów to ogarnęło mnie obrzydzenie. I początek żenującej kampanii wyborczej i pożal się Boże kandydatów......

 

 

kaas : :
cze 04 2005 sportowa sobota....
Komentarze: 4

Widzę, czytając różne blogi, że diametralnie zmienia się sposób pisania osoby zaangażowanej uczuciowo. Brakuje mi tego i wstyd przyznać, że nie zanosi się na to, abym nawet próbowała zmienić ten stan rzeczy. Jednak u człowieka istnieje jakaś hierarchia potrzeb. Być może w kraju była nią potrzeba uczucia, uznania i opiekuńczości. Nie potrafię nawet próbować startować do związku z cudzoziemcem. Belgów traktuję nieledwie jak zielone ludziki, równie dobrze mogliby mieć czułki na głowie. Gadają w niezrozumiałym dla mnie narzeczu. Nawet jakby mnie chcieli podrywać to nie wiem o co by im chodziło, bo mili są zawsze i do każdego.

Podstawą według mnie dobrego związku jest istnienie całej sfery niewerbalnych systemów porozumiewania się a gadka z obcym to klepanie wszystkiego kawa na ławę. Zmęczyłoby mnie to.

Zero normalnego życia towarzyskiego. Ci ludzie spotykają się tylko po o to aby uprawiać razem sport. Nie jestem duszą sportową, na rowerze jeżdżę dla przyjemności a tu jest masa jakichś klubów kolarskich, gdzie faceci i babki w elastycznych majtkach i koszulkach zapieprzają już od 6 rano. Jeżdżę czasem pograć w kręgle ale przegrywam z masą Włochów, którzy są młodzi i zapewne u siebie w kraju pykają w to nałogowo. Do tego codziennie wyłażą typy biegające wzdłuż kanałku i sapiące a potem gimnastykujące się przy ścianie. Ja aktywność ruchową zaspokajam w Polsce na działce i nie bawi mnie ganianie w majtkach i adidasach wokół bloku. Są u nas w firmie oszołomy, które w przerwie na lunch latają w gaciach wokół firmy a potem abarot ubierają się w garnitury.

Ja lubię żeglarstwo a tu pozostaje morze ( może kiedyś....) albo kanały. Czegoś takiego jak Mazury to tu nie ma....

Teraz ogarnęła mnie potrzeba zaistnienia a właściwie stworzenia sobie frontu do dalszej pracy tutaj. Staram się wykazywać zawodowo, uruchomiłam stojącą od 5 lat aparaturę i mam ochotę zaproponować projekt badawczy. Pracuje się tu dobrze, bo jakikolwiek pomysł jest witany z entuzjazmem i aprobatą i nikt nie piętrzy trudności, Jak chcesz coś zrobić to z całą pewnością nie będą przeszkadzać. A czasem nawet chcą pomóc. Nie ma taplania w bagnie oraz plot. Co oczywiście nie oznacza, że jest tu raj. Po prostu nikt nie dręczy, nie mobbuje i nie próbuje zniszczyć. Zawsze twierdziłam, że ludzi powinno się zatrudniać i rozliczać na określonych zasadach, od początku jasnych.

Jakkolwiek nie ma pupilstwa to jednak istnieje jakieś lobby narodowościowe w dużej mierze oparte na stereotypach. Kiedyś pisałam, że np. Włosi i Hiszpanie mają mniejsze szanse awansu niż Niemcy.

Dzisiaj są jakieś zawody i pewnie pójdę kibicować mojej Francesce, która gra w „petanque”. Diabli wiedzą jak to się nazywa po polsku, nawet nie wiem gdzie rzuca się te metalowe kule. Pojawiły się one wczoraj w ALDI-m i pierwszy raz w życiu je widziałam. Są ciężkie. Jak wrócę to może opiszę jak się zabawa udała.

A powracając do sfery uczuciowej.....nie wiem na ile zwerfikuje się mój układ z B. Aktualnie jest oparty na całkowitej dobrowolności, każde z nas może po prostu zamknąć Skype lub nie odbierać połączenia. On może iść na baby i teraz nawet nie mam szans tego sprawdzić. A jednak codziennie gadamy ze sobą. Jest to całkiem naturalne, że gdzieś koło 6 wieczorem, któreś z nas zagląda. Wiemy kto co kiedy robi. Nie odczuwam zazdrości, bo po prostu nie mam wpływu na to, że może sobie kogoś znaleźć a mnie przecież jeszcze jednak sporo czasu nie będzie...... I to jest chyba maksimum tego, co można osiągnąć w sferze uczuciowej na dzień dzisiejszy w moim przypadku.....

 

kaas : :