Archiwum październik 2004, strona 1


paź 15 2004 praca jak marzenie..
Komentarze: 1

Obdzwoniłam towarzystwo, B szykuje swój samochód do sezonu zimowego, tata siedzi w domu i zaprosił mnie, jak chcę pojechać po pigwy to jutro mogę. Wieczór zapowiada się teraz naukowo, byłam z psami i deszcz mi zakłócił trochę plan łażenia. A więc siadam do kompa.

 

Dzisiaj poprztykałam się z szefową, na szczęście niegroźnie. Jej histeryczny sposób bycia i ciągłe podgrzewanie atmosfery powoduje, że w zakładzie bywa nieprzyjemnie. Ja staram się dystansować od tej atmosfery, co ją wkurza. Ona po prostu nie potrafi mnie zastraszyć, w żadnym stopniu nie jestem od niej zależna...Widzę jak baby uciekają w popłochu z pokoju herbatkowego, gdy ona się zbliża. Ona po prostu nie jest w stanie mi nic nakazać. Znam swoją wartość i powtarzam jej, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi, mam dość dobre układy w dyrekcji i nie partycypuję w maglu. Zbyt mało za to mi płacą. Preferuję święty spokój za cenę nie bywania w jaskini lwa czyli w biurowcu i uczestniczeniu w walce o coś co można nazwać władzą- władzą to de facto nie jest...może namiastką.

 

Ale dziś mnie wkurzyła. Ona ma taką wizję, że cały zakład tańczy jak ona zagra. I wydaje jej się, że jeśli ona zawaliła robotę to ja będę teraz stawała na głowie, aby ona zachowała twarz. Postawiła na niewłaściwego konia i dziewczyna prowadząca temat ją wykiwała na maksa. Tera przyszła chwila prawdy....A ja owszem, staram się udzielać w tym temacie, ale raczej w formie dyskusji, konsultacji, co należy zrobić. Bo od roboty jest taka jedna młoda, robi to, co trzeba dość solidnie. Potrzeba jej wsparcia, bo nie wszystko czuje i rozumie z powodu braku doświadczenia. W pracy manualnej daje sobie jakoś radę. Więc ją wspieram, mówię jak przygotować materiał do badań. Ale w garach nie będę się chlapała.

 

To nie chlapanie się w garach to nie jest ani bunt ani protest. To po prostu fakt, że w mojej robocie mnie nikt nie wyręcza. Bo nie potrafi. Bo nie zna języka. Więc nie widzę powodu, abym miała wyręczać kogokolwiek. Siedzę czasem do wieczora i kombinuję, czytam publikacje. A taka jedna z druga w domu już odcina się od roboty kompletnie. Relaks to relaks, nic nie musi robić co ma związek z pracą. A ja muszę. Ok., ale coś za coś. No i użyłam mojego demagogicznego, ale jakże skutecznego argumentu i powiedziałam  szefowej ; słuchaj, ja mam swoją działkę, staram się jej pilnować, staram się dotrzymywać terminów, nie mam sklerozy, aby nie wiedzieć jak to było z tym projektem i nie zamierzam nadstawiać tyłka do bicia. Projekt robiła twoja pieprzona faworytka, która zrobiła cię w konia. Teraz nie szukaj jelenia, nie po to robiłam doktorat aby grzebać w garach.

 

Argument podziałał, używam go w ostateczności i zawsze powala. W gruncie rzeczy nie należę do osób chwalących się a i w garach grzebię, jak mam na to ochotę. Ja sobie cenię pewien profesjonalizm. Niezależnie od tego na jakim stanowisku to się odbywa. Kariera zawodowa odbywa się w etapach. Kiedyś terminowałam i mnie opieprzali, teraz to ja jestem od opieprzania, taka jest kolej rzeczy. A nie do pracy laboranckiej. I nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.

 

Jest w MTV taka audycja pod tytułem „odpicuj mi brykę”, bardzo mi się ona podoba. Jeśli ktoś nie wie to polega ona na tym, że jegomościowi, młodemu i niezamożnemu chłopakowi czy dziewczynie posiadającemu rozpadającego się rzęcha ekipa West Coast Custom ( to taka firma remontowa z USA, ta audycja to super reklama dla niej) przerabia go za friko na super szpanerski wóz. I najlepsza jest w tym właśnie ta ekipa remontowa. Stereotyp blacharza samochodowego w Polsce to facet cwany, kuty na cztery nogi, który zedrze ostatni grosz za zaszpachlowanie purchla. A tam na tej stacji chłopaki jak malowanie, zabawni i wyluzowani raperzy, którzy z kupy szmelcu robią cacuszko. Do tego widać jak ich to bawi, dołączają różne gadżety typu lodówka czy fontanna albo żelazko na parę jako wyposażenie samochodu. I tak właśnie widzę profesjonalizm, znakomitą robotę, każdy robi to, na czym się zna z polotem i ikrą. I do tego to lubi to co robi. Może zawsze o tym pogadać. Wie, co się dzieje i co w trawie piszczy.....I chciałabym też tak podchodzić do pracy, ale się nie da. Trzeba robić za kogoś, kto potajemnie odwalił lipę, słuchać rozhisteryzowanej szefowej, uciekać w popłochu z herbatkowego i wchodzić tam potajemnie, słuchać jak firma pada a w wielu pokojach ględzi się cały dzień i mało kto potrafi używać komputera a korzystanie z arkusza kalkulacyjnego jest nieledwie wiedzą tajemną ......

 

 

kaas : :
paź 14 2004 zapominanie
Komentarze: 0

Dziś chyba po raz pierwszy pomyślałam, że jutro są imieniny mojej promotorowej a nie jego urodziny, urodziny mojego zmarłego w październiku przed laty męża. Czy to świadczy, że powoli przychodzi zapomnienie? Dziś tak sobie o tym myślałam, o przemijaniu i zapominaniu.

 

Na cmentarz chodzę teraz rzadko. Byłam ostatnio w sierpniu, jakoś tak wpadłam w jakąś sobotę  czy inny ciepły dzień, gdy wyszłam z psami na dłuższy spacer. Teoretycznie nie wolno chodzić z psami na cmentarz, ale to jest taki quasi- wiejski cmentarzyk, gdzie to nie razi  i czasem tam ludzie, idąc na spacer z psem przychodzą, aby zapalić świeczki.

 

I pamiętam ten inny październikowy dzień, gdy z rana dostałam ten telefon, który wstrząsnął moim życiem, wizytę w prokuraturze i stwierdzenie, nie pani jedna w tej sprawie, dziś rzuciła się z trzynastego piętra dziewczynka...ale jednak zapominam, choć nie wierzyłam, że będzie to kiedykolwiek możliwe, żebym zapomniała.

 

Myślałam też, czy ból potrafi przeminąć. A więc jednak nie potrafi. Zawsze znajdzie się moment, że coś głęboko ukryte w zakamarkach pamięci wylezie na wierzch i zaboli. Owszem można żyć z tym, co więcej, żyć twórczo i mieć chwile radości, nie zakłócone strasznymi wspomnieniami. Ale to życie musi być inne, trzeba zmienić wszystko, ustawienie mebli, harmonogram dnia. I mieć świadomość, że nic już nie będzie takie jak dawniej. To ostatnie jest niby proste, ale bardzo trudne w realizacji. A najtrudniej jest się otworzyć na zmiany, całkowite i nieodwracalne, mieć świadomość, że spotka się znów ludzi, którzy mogą zranić, żyć w tym samym domu, gdzie kiedyś było dobrze, że nie ma kredytu zaufania i można niejednego kopniaka zarobić.

 

Jedną rzecz zmieniłam, fakt, że wiem, mam pełną świadomość, że może się wydarzyć dosłownie wszystko. A drugie, że trzeba być przygotowanym na zmiany. Nawet z dnia na dzień. Mogę z dnia na dzień stracić pracę, zdrowie, życie. Zawsze człowiek w stabilnej sytuacji życiowej ma takie poczucie, że jest jakaś siła, która  go chroni i oszczędzi przed najgorszym. Nie ma takiej siły......Teraz. gdy obserwuję moje koleżanki, które drepcą w kółko i martwią się sprawami, że nie stać ich na drobiazgi, budzą reakcje jedynie politowania. One wręcz potwornie boją się jakichkolwiek zmian. A nasze czasy wymagają mobilności i poczucia tego, że nagle trzeba będzie robić coś zupełnie innego. Jestem chyba bardzo radykalna, wiem, że niektórych w pracy to irytuje. Moi nowi znajomi, z netu czy po przejściach dobrze mnie rozumieją. A ja pytam się moich dziewczyn : czy ktoś wam obiecał, że będziecie pracować zawsze tak samo i w ten sam sposób? Że będzie w komputerach tylko  system operacyjny windows 3.11 lub 95? I nie trzeba będzie modyfikować programów czy uczyć się czegoś nowego? Że będzie stabilna i mało odpowiedzialna praca, a po 8 godzinach do domciu, garów i mężusia? I czy tacy ludzie będą jeszcze potrzebni w pracy? Że w wieku około 50 trzeba będzie się wielu rzeczy uczyć od nowa?

 

Może i się zagalopowałam. Ciężkie przeżycia nie dają patentu na mądrość. Może trochę bardziej pozwalają się nie bać. Dalej popełnia się pewne błędy życiowe. Lecz mniej się jakby boi ich konsekwencji , łatwiej znów się wyprostować i iść dalej....

 

 

 

 

 

kaas : :
paź 13 2004 brak weny
Komentarze: 2

Młoda wlazła przed kompa i roześmiała się- czyżbyś nie miała weny twórczej? Tak, jakoś nie za bardzo mi idzie ostatnio pisanie. Jak mam wenę to nie mam czasu albo odwrotnie. Chciałam napisać o mrozie, trochę ze stresem trzymam na balkonie kwiaty, w tym olbrzymią jukkę ale zazwyczaj kwiatki zabieram w połowie listopada. Mają znaczne nasłonecznienie, lepsze niż w domu- mam pokoje południowo wschodnie, tej jednostronne mieszkania to porażka....po południu jest  zazwyczaj  u mnie ciemno.

 

Robię jabłka, przecier na szarlotkę, mam jeszcze na balkonie co najmniej dwie skrzynki a jeszcze jest od metra pod drzewami. W ostatni weekend nie byłam na działce, co prawda pojechał ojciec i nazbierał kilka worów, ale to pikuś w porównaniu z tym ile ich jeszcze tam wisi na drzewach...chcąc nie chcąc musze robić przetwory. Cała moja natura buntuje się przeciw marnotrawstwu....więc zamieniam się w wiewiórkę lub inne zapobiegliwe zwierzę, gromadzące zapasy na zimę.

 

Coś mnie próbuje powalić, czuję jak mnie boli łeb. Gdy siedzę w domu to jako tako, choć dość kiepsko się siedzi przed monitorem. Ale mam mizerne szanse na posiedzenie. Nie byłam w pracy, ale dziś pojechałam z B wymienić opony do mojego samochodu. Potem odwiedziłam kumpla i wróciłam około 13. Oczywiście z bolącym łbem a głupio o tej porze roku chodzić w czapce....

 

U mnie jak w serialu, nie dzieje się nic takiego i trup się gęsto nie ściele. Nikogo nie porwali ani nie wymuszają okupu. Zero szaleństw uczuciowych. Kupa roboty i mało pieniędzy. Grzyby przestały rosnąć. W jak zwykle miał coś przysłać i nie przysłał. Słowem standard. Zero wydarzeń ...ale może to traktować  jako sukces?

 

 

kaas : :
paź 09 2004 prztykacz
Komentarze: 2

Dziś miałam dzień techniczny, zamieniłam się w domowego faceta. Pojechałam do Castoramy i bynajmniej nie w takim charakterze jak ten głupi i pretensjonalny babsztyl z reklamy o urządzaniu mieszkania, który o tu ma właśnie umywalkę a tam szafę i od razu urządza sobie mieszkania za pieniądze fajtłapy męża- bo czy normalny facet jest w stanie znieść taką idiotkę w domu?

 

Ja byłam po prztykacz, gips, listwę przypodłogową w kolorze dąb sękaty i tego typu akcesoria. Prztykacz nazywa się zgoła inaczej a nazwa jest nie do zapamiętania, nigdy w życiu nie poprosiłabym w sklepie o to, co było napisane na opakowaniu....W przypadku uszczelek producent wpadł na genialny pomysł, aby pakować uszczelki do torebki i dać zdjęcie i wtedy wiadomo było czy to do kranu czy też rurek- złączek.

 

Co do poziomu informacji wszystkich bije IKEA. Kupiłam dziś jakiś śmieszny wieszaczek a instrukcja była na kilka stron, jak to montować i podejrzewam, że było to przejrzyste nawet dla totalnego abnegata technicznego. Był nawet rysunek w którym kierunku należy kręcić śrubokrętem. Ogólnie styl IKEI trawię średnio, bo na te przaśne czasem  meble trzeba mieć metraże. I do tego są sakramencko drogie, biorąc pod uwagę, że połowa z nich wygląda jak meble ogrodowe. Ale też nie ulega kwestii, że różne ich wyroby są  pomysłowe,  wszelkiego typu wieszaczki, półeczki czy nawet gałki do mebli. Lubię kupować ich pachnidła w woreczkach z folii.

 

Ogólnie stwierdziłam, że chodzi mi się bardzo miło po sklepach, bo po pierwsze nie poganiała mnie Młoda, po drugie miałam trochę rzeczy do kupienia i zajmowałam się polowaniem i lokalizowaniem wszystkiego na półkach a przy okazji odkrywałam rzeczy dziwne a użyteczne, takich, których istnienia nie domyśliłabym się.

 

No i rzecz jasna co przez cały  robiłam? Wkręcałam listwy, reanimowałam wraz z moim tatą kilka emerytowanych lampek, założyliśmy prztykacz. Naszedł mnie bowiem dzień, gdy nie odczuwam zwisu totalnego na widok odpadniętego wieszaka, nie działającego żyrandola czy też latającej klamki. Na ogół poziom abnegacji mam dość spory, w zeszły m tygodniu mnie prawie w domu nie było. Ale raz w roku mi się tak trafia. I wtedy ściągam tatę, czasem innego przedstawiciela płci odmiennej. Działamy. Jutro jeszcze pozostanie mi gipsowanie......A teraz dobrej nocy strudzonym sobotnią domową harówą z którymi czuję się dziś szczególnie solidarna......

 

kaas : :
paź 06 2004 kanie
Komentarze: 5

Nie za bardzo miałam czas pisać, niestety komp ma to do siebie, że siedzenie przy nim męczy....dziś miałam miły dzień, bo pojechałam na grzyby. Od dawna o tym marzyłam, coś ostatnio grzybów w ogóle nie było, albo za sucho albo za zimne noce.....ogólnie na wiele godzin łażenia, najlepsi znani mi fachowcy znajdywali po dwa kozaczki.....

 

Dziś spotkała mnie miła niespodzianka, ponad dwa kilogramów kani....Uwielbiam smażone jak kotlety schabowe, w panierce. Pojechaliśmy z B, z którym stosunki zrobiły się coraz lepsze ostatnio.....aż jestem pełna podziwu, bo doprawdy nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy póki co.....Pogoda była przepiękna, nie październikowa, liście w całej feerii barw, żółcie, czerwienie. Co nieco jeszcze zieleni. Świder szumiał, na niektórych drzewach było widać ślady działalności bobrów.

 

Sama zastanawiam się nad nagłym fenomenem tej poprawy wzajemnych relacji. Od pewnego czasu jest bardzo miło, aż do przesady. Oczywiście jego charakter nie zmienił się ani na jotę. Jest równie uparty i nieznośny, ale chyba uświadomił sobie, że jednak nie ma w moim działaniu niczego przeciw niemu. Ja też staram się nie oczekiwać zbyt wiele ani spodziewać się jakiś deklaracji. Po prostu żyję dalej tak jak zawsze, nie mam zamiaru czegokolwiek zmieniać. Bo gdy zbyt wiele zaczynam sobie obiecywać i planować niewiele z tego wychodzi.

 

Wczoraj miałam spotkanie z Pawusiem, po raz pierwszy od dwóch lat. Sylwetkę Pawusia przedstawiłam nie tak dawno w którejś z dawniejszych notek. A więc był jak zawsze elegancki i pachnący, typ, który się nie starzeje. Szarmancki do bólu. Żywa reklama solarium. Trochę obawiałam się tej randki. Przestaliśmy się spotykać w dość smętnych okolicznościach. Miałam żal do niego. Ale wzniósł się na wyżyny dyplomacji i w ogóle nie było mowy o „tym bywszym”. Wspominaliśmy tylko rzeczy dobre i przyjemne. Jednak nie ma to jak upływ czasu. W gruncie rzeczy nie miałam sobie nic do zarzucenia, to on był nie fair. Teraz kogoś ma i jest zadowolony. Ale instynkt łowcy pozostał, to typ zdeklarowanego poligamisty......

 

Czas, to on wyjaśnia i weryfikuje to co dzieje się naprawdę. Nie zrywam na ogół związków nagle, w kłótni i w emocjach. Po jakimś czasie powracają  bowiem kontakty na innych płaszczyznach i często okazuje się, że w innej przestrzeni możemy funkcjonować całkiem nieźle. Czasem sobie zadaję pytanie, dlaczego ja tak mam, że najfajniejsze stosunki z facetami mam, jeśli nas nie wiąże już nic w sensie męsko- damskim??????

 

Idę smażyć kanie......  

 

kaas : :