Archiwum październik 2004, strona 2


paź 04 2004 zapachy
Komentarze: 1

Dziś jest dzień zwierząt, prawdę mówiąc moje fafusie niewiele na tym skorzystały. Młoda nie pozwoliła kupić im kości, bo stwierdziła, że potem je zakopują pod jej regałem i cuchnie nieprzyzwoicie. Ale specjalnie nie krzywdowały, zrobiłam im kilka dość długich spacerków.

 

Ponadto słuchałam o laureatach Nagrody Nobla. Dostali je uczeni za badanie fenomenu zapachów. To tak w nawiązaniu do tych kości.....Pomyślałam sobie, że kiedyś napiszę moją historię, tak związaną z różnymi perfumami. Pamiętam Masumi, z czasów maturalnych, polewałam się na randki i teraz, gdy jakimś cudem czuję ten zapach, a wyszedł z mody dość dawno, przypomina mi się facet, który mi się naonczas podobał , poznałam go po balu maturalnym a potem popadł w zapomnienie. Widziałam go jeszcze kiedyś, ale to było tuż przed moim ślubem. Pozostał w pamięci tylko zapach Masumi i namiętny wieczór w czasie którego zapach ten mieszał się z czeremchą.....Potem była Estee Lauder. Ulubiony zapach mojej Mamy. Kochała te ciężkie perfumy, miały nawet kolor ciemnobrązowy i były przytłaczające. Wszystkie płaszcze i futra tym pachniały....myślę o Mamie, gdy czasem doleci mnie ten zapach. Były one na tyle trwałe, że do tej pory futro, które po niej odziedziczyłam  też tak pachnie.

Na studiach miałam dużą, walcowatą butelkę perfum La Rive Gauche firmy Yves Saint Laurent, dość charakterystyczne opakowanie w niebiesko- srebrne paski. Na moim wydziale nie bardzo miało sens perfumowanie się, ale czasem jakieś imprezki, klub jazzowy...czemu nie? W międzyczasie był Swan Avona, to też lata 70, prawdziwa woda toaletowa, która nie wietrzała po godzinie....

Był w mojej karierze okres czasu w którym zajmowałam się perfumami i co nieco udało mi się o nich dowiedzieć. Bardzo były wtedy modne perfumy Anais-Anais firmy Cacharel. Istne szaleństwo. W ogóle najbardziej mi się podobają perfumy tej firmy. Potem pod koniec lat 80 szlagierem były Loulou. Nawet przywiozłam sobie butelkę i do tej przypominają mi pobyt na stypendium. W zeszłym roku w listopadzie byłam w Anglii i stałam smętnie na lotnisku Heathrow, gdzie we free shopach- półkach znajdowały się debiutujące perfumy tejże firmy pod nazwą Amour-amour. Nowy produkt, najlepszy prezent na Święta...Stałam przyglądając się, bo nie miałabym sumienia wydać na ten cel 20 funtów.....Ale pachną pięknie, polecam....flaszka około 200 zł.

 

Potem było ciężko, nie było mnie za bardzo stać. Więc, gdy bywałam za granicą zdarzało się, że zaszalałam albo też aby zrobić sobie przyjemność. I tak zapamiętałam  Gabrielę Sabatini, Kenzo, Bvlgari czy Sunflowers. Potem nastały czasy Avonu i innych tanich podróbek. Niezbyt drogie, ale i tracące szybko zapach.....Z Avonu najbardziej znane były Celebre, choć teraz ten zapach mi jakoś się znudził.

 

Nie sposób zapomnieć o Być Może. Ten komercyjny szlagier, który wszedł przebojem na rynki Bułgarii czy Rumunii, wraz z biseptolem i kremem Nivea był oparty na autentycznych holenderskich koncentratach. Ani o zielonym jabłuszku, zapachu, który zrobił furorę i jest oparty w całości na syntetykach....

 

Zawsze uważałam, że dobre perfumy muszą być drogie, nie ważne, że z punktu widzenia analityki można bardzo łatwo podrobić kompozycję zapachową. Stąd liczne teraz podróbki. Dobre surowce muszą kosztować. Co prawda niemoralne byłoby zabijanie piżmowców dla ich gruczołów lub pozyskiwanie cybetu ze specjalnej odmiany kota i teraz w dużej mierze dominują syntetyki. Więc teraz perfum praktycznie nie używam. Łatwo jest przegiąć a nie ma nic gorszego niż stare wyperfumowne pudło........

 

 

kaas : :
paź 02 2004 lumpeksowe reminiscencje
Komentarze: 4

Zrobiłam sobie dzień lumpeksowy. Jak typowy przedstawiciel branży budżetowej buszuję z upodobaniem w tego typu sklepach od dawna. Jest to pewnego rodzaju sztuka. Chyba teraz jest to już tak powszechnie przyjęte, że nie mówi się w ogóle o czymś takim jak obrzydzenie. Przyznam, że kiedyś miałam takie opory, bo moja mama, bywała często w Niemczech, przedstawiała takie sklepy jako miejsce, gdzie zaopatruje się biedota. Wówczas w czasach dobrobytu na kredyt w latach 70 i wczesnych 80 takie coś jak lumpeks jawiło się jako egzotyka. Czekam teraz tylko na wprowadzenie sprzedaży garażowych tak jak w Stanach, to całkiem niegłupi pomysł, jak na nasze realia.

 

Moja koleżanka, która nauczyła mnie chadzać po lumpeksach potrafiła ze skrzyni wybrać coś takiego, co genialnie leżało i pasowało bez zarzutu. Wyciągała jakąś szmatę i po upraniu i uprasowaniu nagle okazywało się, że jest to ciuch bombowy. Sama ubiera się szałowo, ma zawsze fajnie dobrane oprawki od okularów. Po prostu dostała z niebios dar właściwego doboru kolorów  i  umiejętności zadbania o wygląd . Zazdroszczę jej tego.

 

Dziś była przecena, po 12 złotych za kilogram. W taki dzień trzeba się naprawdę naszperać, aby trafić coś fajnego i markowego i za grosze. No i udało się- za 7 złotych trafiłam na całkiem nowiutki sweter, wełna z domieszką czegoś syntetycznego, w  kolorach brązowo- granatowym, niby zestawienie takie sobie, ale całkiem pasuje. Żadnych śladów noszenia a sądząc po napisach to chyba ze Szwecji lub innego kraju skandynawskiego. Reszta też niezła, ale już nie to- jakieś koszulki, T-shirt. Takie duperele. Razem 14 złotych.

 

Nie jestem w tym odosobniona, moja szefowa ma swoje obstawione sklepy, w jakichś dziurach  kupuje dosłownie wory ciuchów, marynarek, spodni. Zawsze jest fajnie ubrana. Znam zresztą kilka elegantek, nawet dość zamożne osoby. To prawda, trzeba mieć jakiś dar, umiejętność wybrania sobie tego co pasuje.

 

Niedawno też łaziłam po różnych takich H&M, Orsayach, Adlerach i tego typu sklepach. Tak naprawdę to główna ich klientela to mogą być niezwykle szczupłe panienki typu Barbie, bo nawet moja Młoda z 182 wzrostu nic dla siebie nie jest w stanie tam kupić. Czasem, bardzo rzadko udaje się jej coś kupić. Ale są to sytuacje sporadyczne. Też ze mną łazi i buszuje po lumpeksach.

 

Odnoszę wrażenie, że osoby takie jak ja a więc dość postawnej postury są dyskryminowane. Mimo kapitalizmu. Są skazane na ubieranie się jak paniusie czy własne ciotki. Z rozrzewnieniem wspominam czasy jak bywałam na Zachodzie w takich sklepach jak C&A czy Marks and Spencer. Przywoziłam sobie szałowe dzinsy, które nosiłam po 2-3 lata. To, co u nas jest w tych sklepach to nędzne popłuczyny. Rzeczy z tych sklepów, fajne a duże można dostać tylko w ciuchlandach.

 

Jako zarzut przeciw chodzeniu do lumpeksów powiedziałam tej koleżance, że przecież mogą być tam rzeczy po nieboszczykach. Powiedziała : przecież w nich nie zostali pochowani, no nie? Zresztą człowiek w tym kraju do wielu rzeczy się potrafił już przyzwyczaić...........

 

 

kaas : :