Archiwum 27 października 2004


paź 27 2004 czarny dzień
Komentarze: 2

Nadchodzi czasem coś takiego, co zwać można czarnym dniem, może czasem czarną godziną...nie miałam siły pisać bloga. Rocznica śmierci męża, niby co roku jest to samo. Ta sama smutna refleksja, że przecież nie musiał umierać. Tyle osób żyje, wydzierając losowi każdy dzień a on dobrowolnie uciekł z tego świata. Nie mam i nigdy nie będę miała usprawiedliwienia dla jego postępku. Zawsze co roku przed Świętem Zmarłych jest ta rocznica. I do końca tak już będzie. Moi znajomi zamówili mszę za jego duszę, nie był specjalnie wierzący, ale jakieś kilka miesięcy przed śmiercią wiele rozmawiałam z nim na temat spraw ostatecznych, bałam się i moje obawy się sprawdziły......

 

Drugi incydent, bo to co się stało, należy to zaliczyć do takiej kategorii to jest postępek W. W moich poprzednich notkach wiele pisałam o tym, jak ta znajomość była dla mnie ważna. Nawet niekoniecznie z powodu potencjalnej możliwości ukonstytuowania się związku, do tego było zbyt daleko i niewygodnie dla obu stron. On miał swoje życie gdzie indziej, ale zawsze wydawało mi się, ze jakoś, pomimo znacznej odległości inspirujemy siebie do działania...... Czasem myślałam, że nadejdzie moment, że uznamy, że jesteśmy sobie potrzebni....pisałam zresztą o tym. Mamy wiele wspólnie zrealizowanych projektów i kroiły się nowe.....

 

Zadzwoniłam wczoraj do niego do domu, chcąc omówić jedną ze spraw, którą mieliśmy przedyskutować wieczorem przez telefon. Odebrała jakaś kobieta mówiąc, że męża nie ma. Trzy razy sprawdzałam telefon, zastanawiając się, czy jestem przy zdrowych zmysłach. Po prostu nie przyszło mi to do głowy, że ten człowiek, który od czterech lat był prawie cały czas w jakimś stopniu on-line ze mną, wpadał do mnie do domu, mieszkał i  jeździliśmy razem na konferencje i spotkania, ożenił się, nie tylko nie zapraszając- czy chociażby nie wysyłając-zawiadomienia, ale w żaden sposób nie dał tego poznać po sobie. A gadaliśmy prawie codziennie. Poczułam się totalnie oszukana i ośmieszona a moja ambicja wręcz sprofanowana takim podejściem. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy nie poinformować o czymś takim kogoś, kogo uważam bodaj za współpracownika a co dopiero za przyjaciela. Czuję się ubabrana w kłamstwie, nienawidzę oszukiwania i krętactwa. Jest mi źle.

 

Zadzwoniłam dzisiaj, chcąc to potwierdzić, co usłyszałam. On w rozmowie ze mną „rżnął głupa”, w rzeczy samej nie chodziło mi nawet o to, czemu to zrobił, w końcu miał do tego pełne prawo, podobnie jak ja spotykając się z innymi ludźmi, ale ubodło mnie to, w jaki sposób o tym się dowiedziałam. Doprawdy, czemu dzieją się takie rzeczy, jestem stara, ale ciągle jednak głupia i naiwna......

 

Jestem jednak racjonalistką i cały czas miałam świadomość, że taki układ o jakim myślałam to nie ma szans. Ktoś, kto mieszkał i pracował całe życie poza Warszawą, nie przeniesie się tu na stare lata, bo po pierwsze nie będzie dla niego pracy a po drugie, jednak tu jest inne tempo życia. Nie zdoła się dostosować do warszawskiego stylu i nie chodzi mi nawet o kompleks prowincji, ale tu jednak jest inaczej..... I vice versa, nie wyobrażałabym sobie zaczynania od nowa życia na prowincji, z dala od Młodej i tego, co tu mam i kocham. Ale gdzieś tliła się we mnie irracjonalna nadzieja, że zdarzy się cud. Nie zdarzył się. On znalazł sobie kogoś na miejscu.

 

Czas nieubłaganie wymywa z pamięci mniej lub bardziej chybione związki, czasem nie pamiętam już nawet imion...ale tę znajomość będę musiała „wydelować” sama. I zrobię to, bo to jest naprawdę koniec znajomości....będzie trudno, ale gdy ktoś oszukuje w takiej sprawie to nie jest sposób, aby zaufać w innych. To też jest jeden z kierunków jakie sobie wytyczyłam, wiem, że będzie ciężko, ale naprawdę muszę ukrócić wspólne projekty. Dla mojej równowagi psychicznej.....

 

 

kaas : :