Komentarze: 2
Trochę jestem zła na pogodę, w gruncie rzeczy świeci słońce, ale od czasu do czasu dowala deszcz. Poza tym wieje i łeb urywa. Nie pojechałam na działkę, jak poprzednio planowałam, więc siedzę i porządkuję papiery. Zabrałam się za ostateczne porządkowanie kompaktów, dokumentów, wypisałam zgłoszenie zmiany dowodu osobistego do Urzędu Skarbowego i wypełniłam formularze wizowe, mając nadzieję, że wkrótce będą potrzebne..... Nowy rok rozpoczęłam wywalając i archiwizując wszystko na kompie, więc dysk jest czysty jak łza i komp chodzi jak burza, zwłaszcza po wywaleniu tych filmów, które na nim rezydowały już od jakiegoś czasu. Wpisałam sobie do nowego kalendarza NIP i Pesel oraz szereg innych upierdliwych numerów, które trzeba pamiętać ( z wyłączeniem haseł i pinów rzecz jasna a jest ich coraz więcej do pamiętania...).
Drugi dzień odpoczywam przed powrotem do roboty. Rozleniwiłam się bardzo, choć nie do końca jest to prawda. Zasuwałam jak głupia, ale był to inny rodzaj zasuwania, nie wiem, czy nie straciłam zdolności koncentracji i do pracy umysłowej. Dziś również wygrzebałam z lodówki niedobitki świątecznych wędlin tudzież innych pozostałości. A więc tak właśnie zaczyna się mój powrót do normalności......
Zresztą, czy to można nazwać normalnością? Nie bardzo wierzę, aby sprawa wyjazdu sfinalizowała się do lutego. Firma miała świąteczną przerwę a i tak nie sądzę, aby tam się zabrali do pracy z kopyta. Mój pesymizm, który jak się okazuje tkwi jednak we mnie- powiada, że może coś nie wyjść z tym wyjazdem i jest to za piękne, aby było prawdziwe. Na przykład odkryłam, że na kopercie z badaniami nie napisałam „confidential” i wysłałam ją pod własnym nazwiskiem. A powinna była wyjść od lekarza. Jest to o tyle absurdalne, że wiele rzeczy wypełniać musiałam tam sama. Niby chyba powinny liczyć się wyniki badań, które mam nadspodziewanie dobre, ale cholera wie. Moja nienormalna wyobraźnia zawsze generuje jakieś koszmarne scenariusze.....A absurdy wychodzą całkiem z innych stron.
Młodą opieprzyłam za zbyt głośne granie na bębnach. W moim pokoju. Od wielu lat staram się jej przekazać, że mój pokój to nie świetlica klubowa i czasem ona o tym zdaje się zapominać. Niby jestem tolerancyjna, ale ona też musi sobie zdawać sprawę, że walenie w bębny nie jest najmilszym dźwiękiem dla innych osób w pobliżu, mogę to znosić góra pięć minut.
Nie widziałam się z B od Sylwestra i nie dzwoniliśmy do siebie. Dam mu trochę odpocząć ode mnie, bo znów zacznie coś kombinować i mnie wkurzy. I tak wyszło na Sylwestra nie najgorzej, choć czasem widziałam, że ma ochotę dowalić komuś a jest w tym mistrzem. Dobrze, że tym razem nie mnie, choć mocno mnie irytuje, gdy krytykuje moją jazdę. Uważam, że po 27 latach od zrobienia prawa jazdy nie jeżdżę najgorzej i zaiste jestem świadoma jak prowadzić auto bezpiecznie. A mędził całą drogę.....
Powoli wracają do normalności również psy. Miałam naprawdę ciężkie przejścia z petardami. Jak tylko wychodziłam to jeden z nich ( jamnior nie boi się hałasów) uciekał natychmiast do domu i nie mógł się wysikać. Za parę minut to samo. Zawsze trafił się w pobliżu gówniarz, który miał jeszcze jakieś petardy i strzelał. Na szczęście dziś już jest dużo lepiej. Nie dawałam mu środków uspokajających, siedział zamknięty w domu i jakoś przeżył. Suka sąsiadki spała dwa dni po takich środkach.
I tak od jutra znów kierat......