Komentarze: 1
Jestem dziś w średnim nastroju. Egzamin okazał się tak absurdalny, że z jednej strony żałuję, że poszłam, bo czuję przez skórę się zrobiona w konia. Z drugiej to było ciekawe doświadczenie socjologiczne. Dla tego warto było podejść. Egzamin rozpoczął się o godzinie 9 rano. Musiałam wstać o świcie czyli koło 5 rano aby dojechać do Brukselki na tą nieszczęsną 9. Nie przepadam za tym miastem. Panuje w nim chaos i kakofonia. Jest tu wszystko dwujęzyczne, napisy w metrze. Jak facet zapowiada pociąg to oczywiście robi to po francusku i flamandzku. A więc powtarza to dwa razy. Pociągi często przyjeżdżają, więc panuje na dworcu czy w metrze nieustanny jazgot. Napisy w autobusach przelatują na okrągło też w obu językach. Wszędzie niesamowity ruch i szybkość. Korki jak cholera. Nigdy nie chciałabym tu mieszkać.
Dojechałam metrem do Heysel, miejsca gdzie jest sławny skądinąd stadion i budynki ekspozycji EXPO. W jednym z nich odbywał się ten egzamin. Olbrzymia hala przypominająca co najmniej dwa Auchany, wszędzie krzesła podzielone na sektory. Nagłośnienie. Kible w postaci dwóch kontenerów do których stała potworna kolejka. Spotkałam przy nich dziewczyny z Polski, startowały w innej kategorii. Mówiły, że będą celowac. Niewiele wiedzą ale próbują. A nuż się uda.
Wreszcie zaczęło się. Informacja, że nie można mieć komórki ani kalkulatora. Paszport na wierzch. Rozdali testy. Pierwsze wątpliwości, czy to co intuicja podpowiada jest słuszne. Czasu jest bardzo mało, pytań 80 , około 1 minutę na jedno. Niektóre powodowały śmiech pusty zaś inne irytowały, będąc z dziedziny z którą miałam do czynienia jakieś 30 lat temu. W niektórych przypadkach strzelałam. Normalnie, jak w testach. Wiem, że część mam dobrze, część nie. Sprawdziłam potem w necie odpowiedzi na niektóre pytania.
Drugi etap odbywał się po 15 minutowej przerwie. To był hardkor. Przynajmniej dla mnie. Ja mam taką naturę, że wolno liczę. Po prostu ten typ tak ma. Jak kupuję coś w sklepie to powoli przeliczam ile mogę wydać, jak na wsi kupuję ser czy jajka to zawsze liczę kilkakrotnie w pamięci. Zadania nie były matematycznie trudne. Obliczanie procentów, odejmowanie i inne działania, które zazwyczaj robi się na kalkulatorze. Szkopuł w tym, że trzeba było robić to na liczbach ośmiocyfrowych. Czasu na to było bardzo mało.Pomiędzy zadaniami były teksty angielskie na zrozumienie tekstu w postaci odpowiedzi na pytania. Na każde liczenie była minuta. Nie zdążyłam. W pewnym momencie odgwizdali, że zostało 15 minut. Już nie mogłam się skupić. Koniec, strzelam. Niech to szlag.
Trzeci etap był długi. Trzygodzinny. Teoretycznie pewnie mogłam iść już do domu i olać, bo w zasadzie miałam sprawę z głowy. Trzeci test jest czytany jak się przejdzie przez pierwsze. I tu niespodzianka- pytania jakby skrojone na moją miarę. Napisałam dwa zwięzłe projekty, jeden był kopią tego, co prowadziłam w Polsce. Nie wiem, czy ktoś to w ogóle przeczyta. Ten etap poszedł mi dobrze.....
Wyszłam zdegustowana, ale nie byłem w tym sama. Ludzie byli raczej niezadowoleni. Każdy z innego powodu. Dla mnie barierą stało się to liczenie. Czy jestem wobec tego debilem mało inteligentnym? Tak wysłałam B, który zaniepokojony przesłał mi sms-a? Uśmiał się.
Wracałam z tej Brukseli z ciężką głową, Doprawdy zrobiłam co mogłam. Zarówno kolega z Węgier, znajoma Belgijka byli raczej w humorach minorowych. Odstrzał będzie straszny.
Znów te szczekanie na dworcu centralnym i wreszcie dojechałam do mojej dziury. Dziś w ramach odreagowania przesadzałam kwiatki. Moja group leader zdawała dwa razy i uważa to za loterię. Każda próba jest jakąś walką z samym sobą i wyzwaniem- nie zawsze ma się farta. Ale jedno wiem, że my jako demoludy aby tu się ustawić musimy wiedzieć to i tyle co zasiedziali tutaj od wieków. Testy były takie same. Stawia nas to w pozycji zasadniczo gorszej......Chcieliście Unii no to ją macie.....Choć teraz mamy ten przywilej, że możemy próbować. Marne to pocieszenie......