Archiwum 03 czerwca 2005


cze 03 2005 day by day.....
Komentarze: 3

Ten tydzień był dla mnie bardo trudny i naprawdę nie miałam kiedy pisać. Codzienność belgijska sprawia, że czuję się po powrocie z pracy naprawdę zmęczona a jednocześnie nie jestem w stanie nic napisać w pracy. To prawda, że głupiego robota szuka, ale jednocześnie chciałabym w maksymalnym stopniu swój pobyt tutaj wykorzystać.

Dni są bardzo powtarzalne, rano zazwyczaj wychodzę z psami a potem jadę do pracy. Nasz dzień pracy jest dość rozbity poprzez istnienie przerwy na lunch pomiędzy 12 a 2. Mamy prawo do nieobecności w tych godzinach ale możemy odpisać sobie tylko pół godziny, wliczając je w czas pracy. Resztę należy odrobić. Są również w trakcie dnia dwie przerwy herbaciane, ale zazwyczaj nie bywam, bo wtedy naprawdę nic bym nie zrobiła.

Potem około 16-17 powrót do domu, czasem zakupy. W Belgii sklepy są czynne do 18 góra, więc często wpadam jak po zapałki. W domu czekają już psy na spacer z panią, idę nad kanałek. Często obserwujemy codzienne życie kaczek. Ostatnio przymarudziła taka wielka kaczka, biała jak gęś ale trochę mniejsza. Siedzie ciągle w tym samym miejscu, trochę pływa....Niby to dzikie, ale ma swoje stałe miejsce i nikogo się nie boi. Odwiedzamy ją codziennie a psy ona generalnie olewa, śmieszna jest.

I robi się ósma- trochę telewizji, Oprah zastępuje Drzyzgę, choć to ona jest klasykiem gatunku a ja do Drzyzgi bardziej się przyzwyczaiłam. Ale wywiady Oprah są stonowane, na ogół są to dzielni ludzie, dziś było o ofiarach tsunami. Nie ma zboków, żon bijących mężów czy facetów z pejczami. Potem net i Skype, seanse kilkugodzinne czasami. I robi się noc, jeszcze jeden trochę krótszy spacer z psami i do wyra.....

I co jeszcze – próbuję się uczyć Dutcha. Idzie mi to jak krew z nosa, zamiast g wymawia się h i wszystko brzmi dość dziwnie. Powoli się przyzwyczajam i nawet cokolwiek rozumiem. Ostatnio jestem na etapie powiedzenie, że chce 300 g fijne paste. I „astublief” czyli proszę, oraz „dank u” czyli dziękuję. Mamy kurs holenderskiego w pracy i dzisiaj poszłam po dłuższej nieobecności i oczywiście siedziałam jak na tureckim kazaniu. Ale lektor jest naprawdę fajnym facetem, starszy jegomość a pamięta wszystkie imiona a ludzie tu sa z całej Europy.

Ostatnie wydarzenia z odrzuceniem Konstytucji nie odbiły się większym echem. Mimo, że jesteśmy firmą europejską to tak naprawdę w polityce nie robimy. A pewnych procesów nie da się powstrzymać. Naprawdę nikt nie wie, co będzie dalej.

Po blisko czterech miesiącach życia tutaj mam już pewne rzeczy, które lubię a które mnie wkurzają. Lubię to, że mnie nikt nie goni do roboty i nie wyżywa się, odreagowując domowe frustracje. To, że nie muszę się szczypać. To, że mam bez łaski dobry komputer i internet. To, że moją wiedzę tutaj się szanuje. Że mam fajne mieszkanie wśród drzew. A czego nie lubię- zapachu nawozu codziennie rano gdy jadę do firmy, woń doprawdy szkaradna, tej permanentnej aktywności sportowej do której się nawołuje, do tego stylu fitness. Ja wracam z pracy i mam ochotę się uwalić a nie zakładać majtki i biegać. Urzędolenia niektórych ludzi w pracy bez zrozumienia istoty rzeczy.

Brak mi ludzi- zawsze to podkreślam, że jakkolwiek próbuję stworzyć dla siebie i Młodej dom tutaj to jednak brak mi znajomych i przyjaciół. Skype to cudowne urządzenie, ale to nie to samo.

Napisałam tą notkę tak beznamiętnie, ale naprawdę nie jestem w stanie wykrzesać z siebie jakiejś fascynacji, miotania uczuciami czy też adrenaliny. Jestem totalnie wyluzowana i obojętna. Z B jest nieźle, choć tylko wirtualnie. Ostatnio śnił mi się W. Cholera zresztą wie dlaczego, przecież został całkiem wyeliminowany z mojego życiorysu..... Jednak chyba z perspektywy czasu widzę, że bardzo mi na nim kiedyś zależało, skoro wyłazi z zakamarków pamięci w nocy.

 

 

 

kaas : :