Archiwum 23 września 2005


wrz 23 2005 popoludniowe rozmowy z krajem
Komentarze: 2

Ostatnio moge pisac bloga tylko w pracy. W domu nie pozostaje wiele czasu, na zycie w ogole. Bardzo szybko mi on mija, dni się robia krótsze, obowiazkowa codzienna godzinna lub półtoragodzinna wycieczka rowerowa z psami ( moje wybiegane psy są przedmiotem podziwu znajomych Belgów, którzy obserwują jak jamnior goni szparko za rowerem).Potem zazwyczaj następuje rozmowa wieczorna z B.

 

Jakoś tak przyzwyczailiśmy się do naszych codziennych gadek. Jednym z fenomenów relacji mesko-damskich jest to, ze nie potrafią być do końca przewidywalne. Ileż razy obiecywałam, ze to nie uda się, ze nie wybaczę mu tego latania za babami, tego lata i ze zerwę ten kontakt i byłam już bardzo bliska tego. A teraz naprawdę mało mnie to obchodzi, lata sobie czy nie, niech robi, co chce-czuje się wolna, naprawdę wolna i pozbawiona jakiejkolwiek zazdrości. Baby są na miejscu. Niech walczą. Droga wolna…..

 

I okazuje się, ze codziennie w porze 18-22 siedzi w domu sam. I gadamy sobie przez kompa.

 

Mimo wszystko obchodzi mnie to jak sobie daje rade, jak będzie miał w pracy. Jego tez to interesuje i to bynajmniej nie z wyrachowania. Dlatego niezależnie od pogody i pory dnia przynajmniej raz dziennie sobie ucinamy pogawędkę. Wiem, jedno, chce żeby mu się ułożyło. I on życzy mi tego samego. On nie ma w sobie zawiści. Powiedział kiedyś- wiatr Ci wieje w plecy, oby trwało to jak najdłużej, dasz sobie rade, jesteś dobra i będą Cie chcieć tutaj. Wierze, ze naprawdę tak myśli. Bez cienia żalu czy zawiści.

 

Czasem trudno mi się gada z moimi przyjaciółkami. Wiem, ze zarabiają mało a pracują dużo. Ja nie chce sprawiać im przykrości i dranic, ale uciekałam za wszelka cenę z tego bajzlu bo już miałam serdecznie dość poniżania, fatalnych relacji międzyludzkich, zazdrości i polskiego piekła na codzien. Nie chce prawic morałów i gadać o sprawach, o których obie wiemy. I już nie chce do tego wracać bez koniecznej potrzeby….

 

Wiem jedno, ze gdyby to ode mnie zależało to nie wróciłabym tam już nigdy. Po każdej takiej rozmowie czuje jak wiele dobrego dal mi przyjazd tutaj, nawet niekoniecznie w sensie materialnym. Przestałam się bać, ze znów ktoś cos głupiego wymyśli, ze znów wydarzy się cos, co mnie rozstroi nerwowo na długi czas. Przestałam bać się każdego poniedziałku i poweekendowej histerii szefowej.

 

Każda rozmowa schodzi wcześniej czy później na temat - kiedy wrócisz? Czy uda się przedłużyć kontrakt? Wiedza doskonale, ze sprawa jest trudna i ze po prostu tego nie wiem. Już im sto razy mówiłam, ze nie wiem, ze jak się dowiem to nie omieszkam ich poinformować natychmiast. A ciągle pytanie o to wprawia mnie w irytacje, bo musze znów po raz setny opowiadać historie, ze takie rzeczy się rozstrzygają pod koniec kontraktu, ze decyzje podejmuje główny szef unitu, ze nie wiem jak on ocenia moja przydatność czy tez czy w ogole widzi mnie w zespole, ze mam czas do lutego itd.…itp.…..

 

I do rozpaczy doprowadza mnie gadanie- szefowa wierzy, ze wrócisz, nie daje sobie rady…doprawdy… nie mam na tyle demencji, abym nie pamiętała jak minimalizowała wartość mojej pracy, jak uważała, ze tak sobie ot klepie w kompie bo tylko praca laborancka się liczy….Owszem zawsze pracowałam tez przy maszynach, ale uważałam, ze rutynowe prace powinni robić technicy. Ja byłam od czego innego. I nagle okazuje się, ze to, co robiłam to było potrzebne……no taaak

 

 

 

kaas : :