Najnowsze wpisy, strona 9


mar 23 2006 powrót?
Komentarze: 0

Trudno się piszę mi ostatnio, bo czas goni. Postanowiłam zaordynować szefowi projekt, który mnie wydaje się bardzo sensowny i ekonomicznie uzasadniony. Zapieprzam na maszynie, bo wiem, że walczę o pozostanie. Czy wygram tę walkę- nie mam pojęcia. Mój zakład jest specyficzny. Z drugiej strony wiosna – po południu po powrocie z pracy idziemy z Młodą z psami na dalekie spacery i wracamy jak robi się ciemno. Nie ma czasu za bardzo na kompa.

 

Skończyły się lekcje holenderskiego. Następny etap od 15 maja czyli pewnie już mnie nie będzie, choć zawsze czai się jakaś pewna nadzieja w podtekście. Innym się udaje a mnie ma się nie udać? A z drugiej strony- tu się wiecznie nie da. Ta firma ma taki profil- Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść.

 

Ale nie będę żałowała. Nie może być wiecznie triumfująco. Coś niecoś zarobiłam. Przez wiele lat pracy w warszawskiej firmie nie miałam tyle co tutaj w znacznie krótszym czasie. Ciągle żyję w atmosferze tymczasowości i na rozżarzonych węglach, łapię chwile, bo czas leci jak oszalały.

 

Przeraża mnie to co czytam i dowiaduję się w Wiadomościach. Załamuje mnie blog Dorci, jak system robi człowieka w konia, jak jedni mogą w krótkim czasie zarobić niewiarygodnie dużo a innym odmawia się prawa do godnej pracy i uczciwego zarobku. Dołują mnie opowieści dziewczyn w Polsce. Boję się oklapnięcia.

 

Oglądam Big Brothera po holendersku. Coś niecoś już rozumiem ale daleko mi do obcowania z tym językiem na codzień. Trudny niewiarygodnie.

A jutro zadaję sobie dawkę zdrowego snobizmu. Jadę do Amsterdamu, to dość niedaleko. Wzięłam urlop, skoro Młoda w niedziele wyjeżdża. Postanowiłyśmy zwiedzić muzeum van Gogha i Rijksmuseum. Jest teraz  wystawa -  Rembrandt i Carravagio. W związku z 400 leciem urodzin Rembrandta. Nie wiem czy kiedykolwiek te obrazy jeszcze będę miała okazję zobaczyć. B zrobiło się smutno. Obiecałam że jego też zabiorę. Jak przyjedzie w maju.....

kaas : :
mar 19 2006 nareszcie miły weekend...
Komentarze: 1

Na kilka dnie przyjechało do mnie dziecko. Zaraz zrobiło się inaczej, domowo i przyjemnie. Psy powitały Młodą z entuzjazmem, mało im ogony nie poodpadały, Wieczorem pojechałam do Antwerpii po nią, oczywiście najpierw zabłądziłam, potem nie miałam jak znaleźć miejsca do zaparkowania- a była już koło 11 w nocy. Bałam się trochę, masa Arabów, Murzynów, Marokańczyków, część pijana, część naćpana, jak to zwykle bywa w okolicach dworca centralnego. Więc powitanie nie było specjalnie wylewne, wpadłam z rozwianym włosem i mało nie objechałam Młodej, że jednak powinna była dojechać pociągiem. Spóźniłam się przez to wszystko co nieco, wiedziałam, że ona stoi i czeka. No i się denerwowałam swoją bezsilnością. Ale potem już poszło, bardzo się cieszę, że znów jest ze mną.........

Przyjechała z zimniejszego kraju, teraz tutaj jest co prawda nie mroźno, ale wilgotno. Co prawda zaczyna wychodzić słońce, ale też i poranki bywają zimne. Więc na dzień dobry w ramach aklimatyzacji dostała bólu gardła.

 

Dziś dzień minął przyjemnie, choć nie  udało się wyjechać daleko. Pojechałyśmy na dwie- trzy godzinki nieopodal granicy holenderskiej, do miejscowości Postel. Znajduje się tam czynny klasztor w którym mnisi hodują zioła i wyrabiają sery. Kupiłam kawałek sera, jest naprawdę pyszny i różni się wielce od specjałów z supermarketów. Plantacja ziół zapewne będzie wyglądała pięknie gdy przyjdzie prawdziwa wiosna. Ale najdziwniejsze, że największym wzięciem cieszyły się frytkarnie. Nie przepadam za ich frytkach smażonych na fryturze i do tego z dodatkiem majonezu. Są potwornie ciężkostrawne. A kolejki były imponujące. Stała i czekała kupa ludzi, dla których sam fakt czekania był straszną frajdą.

 

A jutro znów do wyścigu szczurów. Jak dobrze, że są te weekendy......można się wyluzować i nie myśleć o walce....

 

kaas : :
mar 12 2006 przyjaźń polsko- bułgarska
Komentarze: 1

No i wczoraj nie pojechałam do muzeum. Jakoś czuję się co nieco zmęczona presją mojej Bułgarki co do chodzenia po muzeach. Ona pragnie zaliczyć dosłownie wszystko, co ludzkość wyprodukowała w Belgii. Ja jakoś nigdy nie byłam szczególnie dobra z historii czy malarstwa. Jestem fanem muzyki raczej, może w najmniejszym stopniu operowej. Ale też byłoby szkoda abym mając okazję nie zobaczyła dorobku ludzkości na tym terenie mając być może niepowtarzalną ku temu okazję.. Poza tym, że Albena jest to upierdliwe babsko, zna się na rzeczy i wiele wie. Ma ambicję obejrzeć jak mówiłam- wszystko.

 

Wczoraj pojechaliśmy do Lier, to całkiem niedaleko Antwerpii. Właściwie teraz mogę z całą stanowczością powiedzieć, że wszystkie miasteczka w Belgii są według tego samego schematu: centrum z malowniczymi kamieniczkami, potem Grote Markt z ratuszem na środku, kanałki, wielka katedra z przykładami średniowiecznego malarstwa sakralnego pod patronem jakiegoś dziwnego katolickiego świętego- wczoraj było świętego Gummera, no i knajpy. Co do knajp to mam mieszane uczucia, bo te wszystkie w centrum są na ogół rozdęte cenowo i za nieproporcjonalne pieniądze oferują byle g. Natomiast jest to święty punkt programu Albeny- pójście na „nice coffee”.

 

 

Okazuje się, że w Brukseli podali sakramencko drogą zupę pomidorową z proszku, kudy jej do zupki z Winiar, wczoraj byłyśmy w „very nice” herbaciarni i dostałam kilka mililitrów herbaty na ogromnej tacy, z urządzeniem do zaparzania oraz z małą klepsydrą, która wskazuje ile się ma herbata moczyć, miseczką z brązowym cukrem, i kostką białego a jakże cukru też. Do tego ciasteczka regionalne, deko już nieświeże zresztą. Albena zamówiła jeszcze ciasto. Normalne coś formatu wuzetki zostało przyniesione na olbrzymim talerzu. Polane zresztą sosikiem, ze smużką likieru, truskaweczką, kawałkami kiwi i czymś jeszcze. Ponieważ powiedziała- ja płacę- nie protestowałam, w końcu benzyna a właściwie gaz był mój.

Kiedy przyszedł rachunek, zaczęła go liczyć. No i okazało się, że ciasteczko z wodotryskami wyszło po 4 €. Całość kosztowała do kupy jakieś 8,50. Honorowo ponownie zaproponowałam zwrot i odmówiła -  a za chwilę się zaczęło.

 

A czemu do cholery to ciastko takie drogie- zaczęła nadawać do kelnerki swą kulawą angielszczyzną....a bo jest takie w cenniku- przecież dałam cennik. Pani mnie oszukała- perorowała niezrażona Albena. Na blacie to ciastko po 1,80€. Zrobiło mi się głupio i próbowałam uspokajać ją. Słuchaj, powiedziałam, byłyśmy w knajpie. Gdybyś sobie to ciasteczko kupiła sama a nie przynieśli ci to zapłaciłabyś rzeczywiście rzeczone 1,80€ A tak doliczyli sobie za obsługę. Ale czemu mi nie powiedzieli. W innych knajpach jest inaczej....Cała awantura była o dwa euro.

 

Wymiękłam. Doszłam bowiem do wniosku, że nie wytłumaczę jej, że na całym świecie rżnie się w bambus cudzoziemców, że trzeba być idiotą jeśli chce się napić czegoś aby iść do knajpy w centrum starówki dowolnego miasteczka bo oni są nastawieni na dojenie- pewnie płacą gigantyczny czynsz. Wyszła kolejna cecha mojej Bułgarki- taka socjalistyczna pazerność. Jeszcze przez kilka kilometrów słyszałam- ale przecież w witrynie  to ciastko kosztowało euro osiemdziesiąt......

 

Ktoś kiedyś mi powiedział, że jestem złośliwa i nie lubię ludzi. Zapewne ta panienka co tak bąknęła- ona być może ludzi lubi, no i jak podkreślała- jest fajna bo nie ma celulitisu- już wyemigrowała, bo miała taki zamiar. Ale to jest częściowo prawda. Niektórzy ludzie działają na mnie toksycznie. Staram się być miła i sympatyczna a oni są napastliwi i agresywni. Spytałam się Albeny, co by powiedziała, aby do muzeum pojechać w niedzielę na przykład. Nie ma mowy- odpowiedziała- w niedzielę to ja wypoczywam. Wszystko robię powolutku, nigdzie się nie spieszę....dodała. Nawet nie przyszło jej do głowy spytać- a czy tobie bardziej pasuje sobota czy niedziela? Skoro jej jest lepiej jeździć w sobotę to i mnie musi być dobrze....

 

Dzis jest miła niedziela. Siedzę sobie leniwie. Nic nie muszę. Nie muszę znosić niczyich humorów. Może tylko psich, ale z tymi sobie poradzę......

 

 

kaas : :
mar 06 2006 a mialo byc o czyms innym
Komentarze: 0

Pada snieg co jakis czas. Zabralam sie za prace od rana. Dzis moja przyjaciolka z  Warszawy zasypuje mnie jakimis prezentacjami, na szczescie nie sa to tatry bo bym zaczela mordowac. Ale był Lepper a on jest również dla mnie malo zabawny. Owszem lubie dowcip polityczny, ale to było po prostu prymitywne.

Tak to jest jak się nagle objawia ze umie się przesyłać załączniki. Te moje dziewczyny to chyba się nudza jak bawia je takie głupoty…..

 

Miałam tez jednego erotomana - na początku zaczęło się calkiem sympatycznie, pod tytulem jestem Wiesiek z Krakowa, mam 49 lat, pracuje w bibliotece czy poklikasz? Odpowiedziałam ze czemu nie- rzecz jasna zwykle ignoruje ale ja się facet przedstawia….. Ale zauważyłam ze każdy fragment rozmowy kończył aha, wiec znudzilo mi się to „klikanie” i zignorowałam. W koncu wybuchnął ni stad ni zowad. Początkowo nie zrozumiałam ale okazalo się ze rzekomy bibliotekarz chciał sobie zwyczajnie poswintuszyc i ulżyć ale mu się nie udalo. Kolejny niedowartościowany i niedopieszczony, trudno. Coraz bardziej wydaje mi się ze pochodze z kraju psycholi.

 

Oczywiście przewidywałam, ze niebawem będzie się odbywala obsesja pod haslem ptasia grypa i oto mamy. Chyba już spora czesc narodu zmądrzała i widzi ze z niego robi się wala, jak zawsze, ale jak się okazuje to niekoniecznie. Kto placi za publikacje tych zdjęć zdechłych ptakow, co zajrze do Onetu to facet w kombinezonie trzymający jakiegos zdechnietego labedzia czy cos w tym stylu. Jak na ironie losu to to się wydarzylo w Toruniu a wiec ojciec Ryzyk i te.pe. Nudne jest to. Do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Podobnie jak jakies manifestacje feministek.

Prowadza tylko do eskalacji dyskusji o niczym. Bo czy warto dyskutowac czy mieć rodzine czy nie? Czy siedzieć w garach czy nie? Mieć dzieci czy powstrzymac się od tego. Czy kobiety sa dyskryminowane?. Na ogol pojawia się jakas swiatla panienka lat około 20 która wszem i wobec na forum oswiadcza ze nie będzie miala dzieci ale za to robi fakultety i zna kilka jezykow. Za chwile się odzywa oburzony ojciec rodziny z 4 dzieci, nazywa ja idiotka i rozbrzmiewa dyskusja. Kto ma racje. Przeciez wiadomo, ze dziewcze ma pierze w glowie i za 10 lat będzie z obłędem w oczach szukala meza- co prawda może być już wtedy za pozno. I będzie gadala o zegarze biologicznym. Wiadomo, ze czesc osob lubi siedzieć w garach, sama mam przyjaciółkę teraz kolo 40 co od wielu lat twierdzi ze najchętniej poszlaby na emeryture, moja warszawska szefowa z kolei lubi zasuwac nawet po godzinach bo ja adrenalina rozpiera a gospodynia jest taka sobie bo na ogol kupuje rzeczy z naszej stołówki….

 

Przeraza mnie powrot do kraju, który jest nieuchronny, wiecznie mnie tutaj nie będą trzymac…polubiłam mimo wszystko to niewpieprzanie się w czyjes zycie, to prawo do swobody gustow, wypowiedzi, takie na godzien. Martwia mnie fuzje bankow, nasza nie za ciekawa pozycja w Unii, to, ze będzie gorzej i coraz trudniej o godziwe zycie. A czas trwoni się w kraju na pierdolach, jakby one mialy jakiekolwiek znaczenie a tzw prawdziwe zycie toczy się calkiem gdzie indziej i w innych płaszczyznach.

 

A tak w ogole to notka miala być o czyms innym – o koncercie organowym w Hasselt, o sympatycznej sobocie i herbatce babskiej w niedziele w towarzystwie polsko-finsko- wloskim, o ladnej pogodzie, przerywanej atakami śnieżycy…ale jakos tak zagladanie na polskie strony mnie wpienilo…

 

kaas : :
mar 03 2006 moje baby
Komentarze: 1

Probuje z prezentacji wyluskac tresc merytoryczna a nie peany na czesc nowego instrumentu. To nie jest takie latwe bo jest to ze soba doskonale wrecz splecione. Na rozplatanie powinnam poswiecic co nieco czasu ale znow weekend zapowiada mi się dosc rozrywkowo. Moja niezawodna Bulgarka wymyśliła koncert organowy w Hasselt na jutro. Chętnie pojade, nie bylam w Hasselt za długo, raz jak jechałam do Maastricht to tylko przejeżdżałam, ale nie zwiedzałam.

 

Moja radość z wyprawy zakloca jej upierdliwosc. Chce natychmiast planowac wszystko raz ze po swojemu a dwa w razie najmniejszej niejasności natychmiast wpada w histerie. Ostatnio w Brugii nie bardzo umiala sobie poradzic z takim elektronicznym przewodnikiem. Obsluga była dosc prosta, trzeba było wciskac cyferke z numerem obiektu a potem wciskac cos w rodzaju enter. Jej cos nie wyszlo, zaczela wrzeszczec, mordowac pytaniami ciecia i pare innych przypadkowych ludzi. Ja jej pokazałam początkowo jak to dziala a potem zwialam gdzie pieprz rosnie. Kwalifikowala się wówczas według mnie w kaftan. Tak samo w Ratuszu czegos nie zrozumiala na temat jakichs freskow. Nie mam pojecia po jaka cholere bierze wersje niemiecka i wrzeszczy potem ze nie rozumie. Ucieklam, chciałam zdążyć na pociąg. Nie mogę sobie pozwolic na łażenie godzinami z uwagi na moje psy. To tez zawsze powod do gledzenia. Mowie jej, ze nie mogą być same dłużej niż 8-9 godzin, po prostu mi ich szkoda, mecza się. A zazwyczaj po 17 raczej robi się ciemno i zimno. A ona zawsze da capo al fine- ale szkoda ze nie możesz…i tak bla, bla bla…..

 

Finka jest calkiem inna. To 30 kilkuletnia babka, pochodzaca z farmy. Od młodych lat musiala sobie radzic sama- opowiadala, ze kiedys matka jej powiedziala, ze farma jest za mala aby wyżywić tyle osob i trzy rodziny nie wyzywi. Poszla wiec na studia, zaczela pracowac, spłaciła kredyt za mieszkanie ( ma niewielka kawalerke w Helsinkach). Z chlopami jej jakos slabo szlo ale dzieki swojej zaradności zaliczyla kilka posad w dosc renomowanych firmach. Wiec wie, jak to trzeba walczyc o pozycje i swoje sprawy. Dzieki niej i jej historiom, które mi opowiadala na temat jej posad i walki o nie, było mi łatwiej zaliczac te nieszczesne rozmowy z tymi ludzmi z Unii o których pisalam. Nie ma luksusu mężusia, który za nia mysli i sama za wszystko musi odpowiadac. Rodzice już dawno się przestali nia przejmowac. Wiec nie pierniczy bez sensu. Lubie jej konkretna małomówność. Ma do tego duze poczucie humoru. Codziennie chodzimy na herbate, zawsze popyszczymy na rozne sprawy i jakos lepiej się zyje. W Polsce będzie mi jej bardzo brakowalo, to chodzący zdrowy rozsadek.

 

Zastanawia mnie rozgoryczenie mojej przyjaciółki w Polsce. Cos ostatnio zrobila się cieta na mlode dziewczyny z Zakładu. Ma za zle ze szefowa je szkoli- a już znow udalo mi się pchnąć jedna z nich na studia podyplomowe. Często o niej mysle, ze ma takie jakies beznadziejne to zycie, mimo nie najgorszej sytuacji materialnej, jaka stwarza pracujący w zachodniej firmie jej maz. Zawsze jak z nia pogadam to popadam w depresje, ze musze wracac. Ta nuda codzienna, brak polotu i radości zycia i te nieustanne mrzonki o wygranej w totka sa jak flaki z olejem. Odnosze wrazenie, ze chyba dopada ja albo klimakterium albo tez ja teraz patrze na wiele spraw calkiem inaczej. Choc z racji wieku powinno dopaść mnie pierwsza. I sama nie wiem czy już tak nie jest bo w obcym jezyku trudno jest to skonfrontowac….

 

Wracam do prezentacji. Podjęłam się ja zrobic i slowa dotrzymam. Choc ciezko bo większość tych rzeczy to dla mnie sa same nowości. Jeszcze troche czasu i weekend. Pospie troche i marze o tym……

 

 

kaas : :