Komentarze: 3
Wyjazd krakowsko- śląski się udał. Dawno nie łaziłam po krakowskiej Starówce, Plantach, Wawelu jak japońska turystka, tylko bez aparatu. Po seminarium łaziliśmy z W a pogoda była piękna i ciepła. Nic więc dziwnego, że chandry i frustracje odeszły w niepamięć. Delektowaliśmy się świeżą zielenią i słonecznym Krakowem, ciesząc się, że oto znów udało się zrobić sobie krótką przerwę w życiorysie.
Dość drogie porobiły się bilety na ekspres. Do Krakowa ekspres inter-city kosztował ponad 80 zł, podobnie dziś płaciłam z Katowic. Gdyby tak jeździć co tydzień to zapewne czekałoby mnie niechybne bankructwo. Nie mogę mieć faceta z daleka. Chyba, że bogatego.....
Odwiedziliśmy naszych znajomych z którymi nas łączą wspaniałe przeżycia turystyczno-konferencyjne. Wieczór był wesoły, stuknęło kilka flaszek. Chyba mi było to jednak bardzo potrzebne. Mają fajny domek i rano obudziło mnie gruchanie gołębi. Taka była cisza, że to gruchanie było słyszalne na tyle, że nie mogłam spać.
Niemniej jednak z pewną radością wróciłam do Wawki. Kraków jest nie mój, podziwiam tamtejszą atmosferę, ludzi na Rynku, studentów idących na piwo, ale czuję, że ja jednak jestem bardziej warszawska. Może i jest tu zaplute towarzycho, ale jakoś przywykłam.
Dawno nie przejeżdżałam również przez miasteczka śląskie. Wyludniają się i stare domy niszczeją. Trochę się zaczynają robić jakby zapadłe. Oczywiście ta konkluzja nie ma cech uogólnienia, ale takie wrażenie pozostaje, wiele blokowych post-gierkowskich osiedli i sporo poniemieckiej już niszczejącej zabudowy.
Powspominaliśmy sobie z W różne sytuacje, przyznam jednak, że wolę jak on jest u mnie. Czuję się jakoś lepiej, tam u niego jestem bardziej skrępowana.....Niebawem planujemy znów się spotkać, mam znów pomysły wspólnej pracy. Znakomicie się inspirujemy. Szkoda, że tylko zawodowo. Ale cóż, bo w tym cały jest ambaras.......