Archiwum wrzesień 2005, strona 3


wrz 03 2005 Wieża Babel
Komentarze: 1

Cos się ta pogoda w Belgii pochrzaniła. Zrobiły się znów niesamowite upały, rano wisi mgła i zanosi się na deszcz. A potem różnie się dzieje....czasem pada a dziś zrobiło się nagle gorąco. Ludzie poszli na plażę, my z Młodą na zakupy a psy spać. Dziś zastanawiałam się nad językami. Młoda stwierdziła chyba nie bez racji- aby zrozumieć holenderski to trzeba mieć słuch do języków germańskich. Ja nie wiem czy go mam- nigdy nie uczyłam się niemieckiego, bo mojemu pokoleniu zostało narzucone Hande Hoch i J23 oraz zimna wojna. Ale Dutch idzie mi bardzo ciężko. Wymowa jest w wielu przypadkach całkowicie inna niż by się wydawało na logikę. Gramatykę zasadniczo rozumiem, ale najgorsze jest to, że facet wszystko tłumaczy po flamandzku i czasem nie wiem o co mu w ogóle chodzi. Może i rzeczywiście nie mam słuchu do języków germańskich.....sto lat temu uczyłam się hiszpańskiego i jak moja hiszpańska koleżanka gada z drugą to rozumiem prawie wszystko- to piękny i śpiewny język i bardzo żałowałam, że go zarzuciłam.

 

Rozmawiałam z kolega ze Szwecji, który twierdzi, że gazety już czyta, moja wiedza językowa niestety ogranicza się do przeczytania co jest w promocji. Do tego Młodej lektorka wspomniała, że bardzo duże problemy ze zrozumieniem siebie mają ludzie z różnych stron tego kraju, w końcu skądinąd małego...... Wyobraź sobie, że jedziesz do Radomia-ciągnęła- a tam nie potrafisz zrozumieć co do ciebie mówią, bo mają inny dialekt- Polski Radomski. Facet na przykład z Aarschot  ma trudności ze zrozumieniem jegomościa z Gent i tu jest normalne.

 

Praktycznie tu gdzie przebywam, w części flamandzkiej nic nie wychodzi w innym języku niż lokalny i zorientowałam się, że mają oni gdzieś fakt, że są tu instytucje europejskie, przyjeżdża dużo ludzi i na przykład mogliby im ułatwić życie. U nas ostatnio zauważyłam, że nawet w Championie na Tarchominie są dwujęzyczne rachunki, jak podpisuję płacąc kartą to informację mam również po angielsku. Tymczasem co jakiś czas przychodzą do mnie pisma w tym dzikim dialekcie – o czym zresztą pisałam- i w mojej firmie istnieje specjalny etat babki, która tłumaczy zawiłości egzystowania w tym kraju oraz dziwaczne pisma.

 

Francusko jest oficjalnie uznawany w Brukseli i tam również wszystko jest dwujęzyczne, ale w Antwerpii już nie. Ponadto w Holandii również mówi się innym językiem, choć podobny. Niby to wszystko jest wiadome, niemniej jednak dziwne wrażenie robi fakt, że jedzie się stosunkowo niedaleko a trafia się do całkiem innej strefy lingwistycznej.

 

Moja znajoma Hiszpanka, żona Szweda również ma niemałe problemy. Mieszkając w  Belgii uczy się flamandzkiego, nawet coś mówi na przykład jak musi zamówić wizytę u pediatry dla swoich dzieci. Z mężem rozmawia po hiszpańsku i angielsku, w pracy po angielsku nie wiem czy zna szwedzki, ale na pewno częściowo tak. Synek już będzie wielojęzyczny. Chodzi do szkoły europejskiej, gdzie uczą angielskiego, francuskiego, holenderskiego. Z domu wyniesie szwedzki i hiszpański.I żadnego dobrze się nie nauczy- skonstatowała ze smutkiem......

 

Wieża Babel to naprawdę była jednak kara a jej skutki można dopiero tutaj odczuć.......

 

kaas : :
wrz 01 2005 chwalą nas......
Komentarze: 3

Jest wieczór, pewnie trzeba będzie iść powoli spać. Po dzisiejszym dniu zaczynam wierzyć, że być może z moją pracą nieźle. Od pewnego czasu wydawało mi się, że to co robię nie będzie szczególnie przydatne przy profilu mojego laboratorium, ale okazuje się, że jednak mój szef austriacki ( to ten od blond kochanki) jest żywotnie zainteresowany moją pracą. Co więcej, zaproponował mi napisanie publikacji w piśmie z dobrym impakt faktorem, twierdząc, że mój raport zawierał całą masę według niego cennych informacji. Wiem jak zareagowałby mój promotor- stwierdziłby że to gówno do kwadratu, że nienaukowe i że wstyd byłoby się pod tym podpisać. Każdą publikację z moim promotorem, facetem mądrym, ale zbyt surowym wspominam prawie jak poród. Męka niesamowita....ale może i dzięki niemu nauczyłam się pisać prace- choć on uważa, że nadal nie umiem pisać. Dlatego nasza kolejna publikacja już leży w szufladzie wiele czasu, nie mam odwagi sama się do niej zabrać.....

 

Do tego szef austriacki zaproponował mi wygłoszenie seminarium aby ludziom przybliżyć te metody. Uważał, że to co wiem może wnieść wiele nowego i świeżego powiewu w pracę firmy....A to wszystko po przeczytaniu mojego raportu....Powiedział- dużo w to włożyłaś wysiłku.. Odparłam, że to co zrobiłam to czysta kompilacja a nie moje badania. Uśmiechnął się tym swoim powłóczystym uśmiechem zadowolonego z siebie samca ( teraz już wiem dlaczego ma taki uśmiech, który zwrócił moją uwagę od początku mojego pobytu tutaj...nie ma to jak facet spełniony.....).

 

My jednak jesteśmy w Polsce zaszczuci i zaszczuwamy się wzajemnie. Nigdy nie uważałam się za dobrego naukowca, co więcej, uważam, że dobrym naukowcem nie może być baba z rodziną bo nauka jest zaborcza i coś na tym cierpi. Utwierdzali mnie w tym ludzie ode mnie a z całą pewnością ludzie z uczelni, którzy notorycznie uważają pracowników instytutów za „naukawców”. Pewnie, nie siedzę w Massachussets Institute of Technology, moja firma jest raczej nastawiona praktycznie, ale doprawdy zrobiło mi się miło, że ktoś mnie tak pozytywnie ocenił, że jednak co umiem jest może i coś warte.....

 

Dość samochwalstwa, musze jednak przyznać, że naprawdę mi się dzisiaj po tej rozmowie zrobiło cieplej na sercu.......

 

kaas : :