Najnowsze wpisy, strona 27


wrz 03 2005 Wieża Babel
Komentarze: 1

Cos się ta pogoda w Belgii pochrzaniła. Zrobiły się znów niesamowite upały, rano wisi mgła i zanosi się na deszcz. A potem różnie się dzieje....czasem pada a dziś zrobiło się nagle gorąco. Ludzie poszli na plażę, my z Młodą na zakupy a psy spać. Dziś zastanawiałam się nad językami. Młoda stwierdziła chyba nie bez racji- aby zrozumieć holenderski to trzeba mieć słuch do języków germańskich. Ja nie wiem czy go mam- nigdy nie uczyłam się niemieckiego, bo mojemu pokoleniu zostało narzucone Hande Hoch i J23 oraz zimna wojna. Ale Dutch idzie mi bardzo ciężko. Wymowa jest w wielu przypadkach całkowicie inna niż by się wydawało na logikę. Gramatykę zasadniczo rozumiem, ale najgorsze jest to, że facet wszystko tłumaczy po flamandzku i czasem nie wiem o co mu w ogóle chodzi. Może i rzeczywiście nie mam słuchu do języków germańskich.....sto lat temu uczyłam się hiszpańskiego i jak moja hiszpańska koleżanka gada z drugą to rozumiem prawie wszystko- to piękny i śpiewny język i bardzo żałowałam, że go zarzuciłam.

 

Rozmawiałam z kolega ze Szwecji, który twierdzi, że gazety już czyta, moja wiedza językowa niestety ogranicza się do przeczytania co jest w promocji. Do tego Młodej lektorka wspomniała, że bardzo duże problemy ze zrozumieniem siebie mają ludzie z różnych stron tego kraju, w końcu skądinąd małego...... Wyobraź sobie, że jedziesz do Radomia-ciągnęła- a tam nie potrafisz zrozumieć co do ciebie mówią, bo mają inny dialekt- Polski Radomski. Facet na przykład z Aarschot  ma trudności ze zrozumieniem jegomościa z Gent i tu jest normalne.

 

Praktycznie tu gdzie przebywam, w części flamandzkiej nic nie wychodzi w innym języku niż lokalny i zorientowałam się, że mają oni gdzieś fakt, że są tu instytucje europejskie, przyjeżdża dużo ludzi i na przykład mogliby im ułatwić życie. U nas ostatnio zauważyłam, że nawet w Championie na Tarchominie są dwujęzyczne rachunki, jak podpisuję płacąc kartą to informację mam również po angielsku. Tymczasem co jakiś czas przychodzą do mnie pisma w tym dzikim dialekcie – o czym zresztą pisałam- i w mojej firmie istnieje specjalny etat babki, która tłumaczy zawiłości egzystowania w tym kraju oraz dziwaczne pisma.

 

Francusko jest oficjalnie uznawany w Brukseli i tam również wszystko jest dwujęzyczne, ale w Antwerpii już nie. Ponadto w Holandii również mówi się innym językiem, choć podobny. Niby to wszystko jest wiadome, niemniej jednak dziwne wrażenie robi fakt, że jedzie się stosunkowo niedaleko a trafia się do całkiem innej strefy lingwistycznej.

 

Moja znajoma Hiszpanka, żona Szweda również ma niemałe problemy. Mieszkając w  Belgii uczy się flamandzkiego, nawet coś mówi na przykład jak musi zamówić wizytę u pediatry dla swoich dzieci. Z mężem rozmawia po hiszpańsku i angielsku, w pracy po angielsku nie wiem czy zna szwedzki, ale na pewno częściowo tak. Synek już będzie wielojęzyczny. Chodzi do szkoły europejskiej, gdzie uczą angielskiego, francuskiego, holenderskiego. Z domu wyniesie szwedzki i hiszpański.I żadnego dobrze się nie nauczy- skonstatowała ze smutkiem......

 

Wieża Babel to naprawdę była jednak kara a jej skutki można dopiero tutaj odczuć.......

 

kaas : :
wrz 01 2005 chwalą nas......
Komentarze: 3

Jest wieczór, pewnie trzeba będzie iść powoli spać. Po dzisiejszym dniu zaczynam wierzyć, że być może z moją pracą nieźle. Od pewnego czasu wydawało mi się, że to co robię nie będzie szczególnie przydatne przy profilu mojego laboratorium, ale okazuje się, że jednak mój szef austriacki ( to ten od blond kochanki) jest żywotnie zainteresowany moją pracą. Co więcej, zaproponował mi napisanie publikacji w piśmie z dobrym impakt faktorem, twierdząc, że mój raport zawierał całą masę według niego cennych informacji. Wiem jak zareagowałby mój promotor- stwierdziłby że to gówno do kwadratu, że nienaukowe i że wstyd byłoby się pod tym podpisać. Każdą publikację z moim promotorem, facetem mądrym, ale zbyt surowym wspominam prawie jak poród. Męka niesamowita....ale może i dzięki niemu nauczyłam się pisać prace- choć on uważa, że nadal nie umiem pisać. Dlatego nasza kolejna publikacja już leży w szufladzie wiele czasu, nie mam odwagi sama się do niej zabrać.....

 

Do tego szef austriacki zaproponował mi wygłoszenie seminarium aby ludziom przybliżyć te metody. Uważał, że to co wiem może wnieść wiele nowego i świeżego powiewu w pracę firmy....A to wszystko po przeczytaniu mojego raportu....Powiedział- dużo w to włożyłaś wysiłku.. Odparłam, że to co zrobiłam to czysta kompilacja a nie moje badania. Uśmiechnął się tym swoim powłóczystym uśmiechem zadowolonego z siebie samca ( teraz już wiem dlaczego ma taki uśmiech, który zwrócił moją uwagę od początku mojego pobytu tutaj...nie ma to jak facet spełniony.....).

 

My jednak jesteśmy w Polsce zaszczuci i zaszczuwamy się wzajemnie. Nigdy nie uważałam się za dobrego naukowca, co więcej, uważam, że dobrym naukowcem nie może być baba z rodziną bo nauka jest zaborcza i coś na tym cierpi. Utwierdzali mnie w tym ludzie ode mnie a z całą pewnością ludzie z uczelni, którzy notorycznie uważają pracowników instytutów za „naukawców”. Pewnie, nie siedzę w Massachussets Institute of Technology, moja firma jest raczej nastawiona praktycznie, ale doprawdy zrobiło mi się miło, że ktoś mnie tak pozytywnie ocenił, że jednak co umiem jest może i coś warte.....

 

Dość samochwalstwa, musze jednak przyznać, że naprawdę mi się dzisiaj po tej rozmowie zrobiło cieplej na sercu.......

 

kaas : :
sie 30 2005 powrot z kraju
Komentarze: 1

Wrocila Mloda i prawie zaraz sie pozarlysmy. Zreszta z premedytacja na nia wjechalam, bo wkurza mnie jej taka beznadziejna bezmyslnosc. Kazalam jej sie polozyc spac aby wypoczela po dlugiej drodze. Ona cos tam robila, pranie, jakies drobiazgi az wreszcie poszla spac. Ale oczywiscie nie wyjela klucza z zamka, tak abym mogla otworzyc bez robienia alarmu w domu. Zadzwonilam wiec i zaczal sie rejwach, psy zaczely szczekac a ona wstala i zlazla z mina obrazona i wsciekla. Taka mine obserwowalam ciagle u jej przyjaciolki, jak teraz u mnie byla a teraz byla z nia na wakacjach- leniwe i zblazowane dziewcze, smutek wali zewszad. I gdy zobaczylam jej klona w domu cos we mnie wstapilo. Do tego ona zaraz poslala tekst- trzeba kupic chleb bo nie bede jadla starego. Wystarczylo……

 

Dzis traktowalam ja ozieble i jest postep- czy mozesz kupic po drodze chleb, bo sie skonczyl….to juz co innego….

 

Mloda jest koszmarnie wplywowa. Po prostu nie moge nawet sluchac tego co gada- to wszystko sa poglady tej dziewuchy, jej przyjaciolki - chowanej w cieplarnianych warunkach, ktora ma niepracujaca matke, ojca z firma, swoj samochod, nigdy nic nie musi robic i nie musi sie o nic martwic. Ludzi traktuje lekcewazaco i z politowaniem. I Mloda zaczyna sie robic taka sama. Wiec teraz pozostanie mi czekac az zajmie sie praca i kursami i wtedy wreszcie bedzie normalna. Bo tamta jest po prostu totalnym leniem…..uwazalam ze Mloda zawsze chciala poznawac swiat, lazic po gorach i miec przyjaciol. Teraz obie smieja sie ze wszystkich i nie dziwota, ze jej dawny przyjaciel nie chce nawet jej zaprosic na swoje wesele i slub….ma dosc widocznie ironii i sarkazmu z jej strony. Gada jakies przemadrzale herezje…..hmmmmm….musze to przeczekac. One nadal mysla, ze maja 17 lat i im wszystko wolno…

 

Wczoraj byla tez krotka dyskusja o malzenstwie, w miedzyczasie…. Oczywiscie obsmiala ta instytucje, po co to komu, trzeba stuknac sobie dzieciaka, po co obowiazki z facetem. Oczywiscie sa to brednie malolata. Powiedzialam jej, ze dla niej jako mlodej kobiety taki zwiazek jest nie jest dobrodziejstwem, jest wygodny dla faceta a nie dla niej. Facet jak mu sie znudzi to pojdzie w cholere, co prawda zonkos moze zrobic to samo, ale wtedy pozostaja jednak pewne zobowiazania. Mam moze i konserwatywne poglady. Ale i swoje doswiadczenie w tej materii tez mam.

 

Postanowilam wziac na wstrzymanie i nie generowac dalszych konfliktow. Z drugiej strony nie moge sie pogodzic, ze z bystrej dziewczyny robi sie monstrum zachwycone soba, nieprzyjemne i egocentryczne a do tego przemadrzale. Dlaczego ja mam naprawiac bledy wychowawcze jakiejs pani, ktora ogolnie nudzi sie w zyciu, ma wszystko a dzieci nie zarazila zadna pasja…bo co to jest aby dwoje mlodych ludzi cale lato siedzialo w warszawskim bloku….

 

Wywalilam to z siebie, Jedyne wyjscie to szlaban na pielgrzymki do kraju, co teraz bedzie latwe do osiagniecia, bo ma kursy jezykowe codziennie. Postanowilam stanac z boku i popatrzec, nie denerwujac sie. Nie jestem w stanie za nia przezyc zycia, sama musi dojsc do tego, ze tamta jednak ma poglady dosc kontrowersyjne a na pewno nie ulatwiajace zycia……i licze, ze wczesniej czy pozniej do tego dojdzie…..

 

kaas : :
sie 28 2005 wyspa nudy
Komentarze: 1

Jestem dumna z siebie bo zlikwidowałam smroda w domu, jutro zabierają śmiecie typu puszki, butelki plastikowe więc wywaliłam worek, który jechał starszliwie bo stał od dwóch tygodni na balkonie, bo co tyle jest niebieski dzień....a co więcej zaczęły się lęgnąć plujki...tak, taaak dobrodziejstwa segregowania śmieci polegają na tym, że syf masz we własnej chałupie a nie w zsypie. Wyszorowałam podłogę na balkoniku, nie jest duży i wór z syfem zajmował połowę powierzchni.

 

Zrobiłam też pranie, można przyznać, że na przyjazd Młodej zrobiłam klar, ciekawa jestem na jak długo będzie tutaj porządek....Młoda chyba szybko się z tym upora- na razie czekam na jej przyjazd, ma być o 7 rano w Antwerpii a potem ciuchcią i ją odbieram.

Niespodziewanie zrobił się upał, nic dziwnego więc, że mój organizm głupieje, dopiero było zimno i załapał coś w rodzaju grypy belgijskiej- jeden dzień zdycha się obowiązkowo a drugiego trzeba iść do roboty..... Momentami czuję się słabo. Poszłam z psami na jeziorko i zasnęłam na kocu. Nie wiem czy to zdrowo, zobaczymy jutro.

 

Ponieważ dla towarzystwa Cygan dał się powiesić to wczoraj dziewczyny wyciągnęły mnie do kina. Pobyt miałam dość zepsuty, bo ciągle miałam wrażenie, że zostawiłam włączoną kuchenkę. Film nazywał się Island i jest grany w Polsce. Przeczytałam przed pójściem recenzję w Onecie- dla zainteresowanych http://film.onet.pl/10818,33597,1,recenzje.html i wyglądało na to ,że nie jest to zły film.

 

Początek wydawał się żywcem wzięty z Seksmisji, z tą różnicą, że Seksmisja była dowcipna i lekka. Tu z całą powagą i lekkością  młota pneumatycznego reżyser wprowadzał nastrój grozy i zniewolenia, problem w tym, że od samego początku było wiadomo, że dwójka głównych bohaterów po pierwsze stamtąd zwieje a po drugie pójdzie do łóżka a po trzecie zlikwiduje sadystyczną firmę hodującą ludzi na trupy, organy i inne takie rzeczy- bo w gruncie rzeczy o to chodziło w przesłaniu..... Oczywiście po drodze czekała ją kupa przygód i doznań nieprzyjemnych- wkraplanie głównemu bohaterowi metalowych robaczków, które same wchodziły do oka a potem miał je wysikać- i zrobił to zresztą - było dość ohydne. Potem zaczęła się gonitwa, która trwała przez praktycznie resztę filmu.

 

Absolutna wtórność, robiona według schematu powielanego wielokrotnie.... Obliczona na gusta małolatów, które kochają jak trup ściele się gęsto, szybkie pościgi samochodowe i uproszczony watek etyczno-moralny. Dobry strach przeżywałam za czasów Hitchcocka jak mewy atakowały, dobre ucieczki były w Jamiesie Bondzie ze świetnym Rogerem Moorem, który wsiadał na rower, który w międzyczasie stawał się samochodem, amfibią i łodzią podwodną a studium osobowości przeżywałam oglądając Bergmanna. Nie, nie tylko starych mistrzów oglądam – „Szczury w supermarkecie” Kevina Smitha czy twórczość Tarantino są znakomite.....Dlaczego kręci się taki shit? Odpowiedź jest oczywiście trywialna. Dla forsy.

 

Niestety skłoniło mnie to dość smętnych rozważań. Skąd się biorą debile w sieci? Począwszy od pokemonów na blogach, agresywnych gówniarzy na gadu- banuję od razu jak widzę, jak zaczepiający głęboką sentencją "cze" ma poniżej 20, a skończywszy na dyskutantach w Onecie, zwłaszcza na tematy polityczne....Dyskusja na temat obchodów rocznicy wydarzeń sierpniowych żenująca i doprawdy wstyd. Dlaczego ten admin nie filtruje tego prymitywu. Gówniarze generują bezsensowne dyskusje, wkurzają trochę starszych i bardziej doświadczonych i robią się notoryczne pyskówy i jedni drugich obrażają.....Ich agresja bierze się właśnie z takich pościgów, bójek...niby wszyscy to wiedzą, ale nikt nic nie robi w tej materii.....

 

Po wyjściu z kina koleżanka z Polski roześmiała się w głos, że jak mogła dać się nabrać na takiego kasztana, Finka skonstatnowała- stupid a ja pędem poleciałam do domu węsząc po drodze czy aby gdzieś nie czuć pożaru...jednak tym razem miałam farta.....kuchenka była wyłaczona....

 

 

 

kaas : :
sie 27 2005 sobota w euro
Komentarze: 2

W sobotę jak to zwykle bywa, ganiam po sklepach. W gruncie rzeczy stwierdziłam, że wcale  nie jest tu drożej niekiedy niż w Polsce. Zastanawiam się, że jak wydam jakies 40 euro to jest żarcia na cały tydzień, łącznie ze zgrzewkami picia i mięsem z promocji. Bo warunek jest aby tutaj żyć tanio to kupować w promocjach. A jak wydawałam 160 zł to niekoniecznie starczało na żarcie....

 

Dziś kupiłam łopatkę w cenie około 4 € za kg, oczywiście w promocji. Nie wiem czy na dzisiejsze ceny krajowe to tanio czy drogo. Wyszło z tego 10 równo pokrojonych kotletów w styropianowym kontenerku –tylko wziąć i podsmażyć. Jest tutaj wiele dań gotowych w cenie 2-3€, mrozonych czy do mikrofalówki i można się tym autentycznie najeść. Choć jestem przeciwnikiem „plastikowego” żarcia i lubię gotować sama to czasem czymś takim się posługuję- dziś odgotowałam pierożki tortellini za 1,75€ pół kilo, starczyło aż nadto.....Jestem sama i nie widzę powodu aby robić za garkotłuka dla samej siebie......

 

Druga rzecz to ciuchy. Dla mnie to odkrycie, że wreszcie mogę coś kupić co mi się podoba. I zauważyłam, że jak w moim ulubionym sklepie M&S dobrze wyczekam to ceny spadają z 34 € do 5. Tak właśnie dziś udało mi się nabyć tunikę, na którą zaginałam parol od jakiegoś czasu....dostałam również białą dzinsową spódnicę i bluzkę w kolorze wściekłego ale złamanego różu- za wszystko zapłaciłam 12€, razem ok. 60 złotych, Nie wierzę aby ubrać się za tyle w kraju, chyba że w lumpeksie. U nas jak są przeceny to owszem tanio się sprzedaje, ale rozmiary w zasadzie mikroskopijne...nie dla mnie......

 

No i trzecie moje hobby- Kringel ze starociami. Mam ostatnio fazę na różne ozdóbki – kupiłam sobie talerz z jachtem retro, kubeczki ze śmiesznymi napisami i koszyczek. Namierzam się na angielski zabytkowy talerz robiony w jakiejś manufakturze...ale wszystko w swoim czasie.....Razem zapłaciłam 2,75€, poniżej 12 zł.....a radości co nie miara......

 

W takie dni cieszę się, że jestem tutaj....nie ganiam jak wściekła z obłędem w oczach po supermarketach...zakupy się robi szybko i przyjemnie. Natomiast pogoda znów płata figle.....zbierają się chmury, łeb pęka- wczoraj przysłała na skrzynkę dziewczyna taki dowcip o pogodzie belgijskiej- że są dwie pory roku- długa z krótkimi opadami i krotka, gdy opady są długie....a Pan Bóg dał Belgii deszcz po to aby mieli o czym rozmawiać- bo w gruncie rzeczy są oni ludźmi małomównymi.....

 

kaas : :