Najnowsze wpisy, strona 48


paź 04 2004 zapachy
Komentarze: 1

Dziś jest dzień zwierząt, prawdę mówiąc moje fafusie niewiele na tym skorzystały. Młoda nie pozwoliła kupić im kości, bo stwierdziła, że potem je zakopują pod jej regałem i cuchnie nieprzyzwoicie. Ale specjalnie nie krzywdowały, zrobiłam im kilka dość długich spacerków.

 

Ponadto słuchałam o laureatach Nagrody Nobla. Dostali je uczeni za badanie fenomenu zapachów. To tak w nawiązaniu do tych kości.....Pomyślałam sobie, że kiedyś napiszę moją historię, tak związaną z różnymi perfumami. Pamiętam Masumi, z czasów maturalnych, polewałam się na randki i teraz, gdy jakimś cudem czuję ten zapach, a wyszedł z mody dość dawno, przypomina mi się facet, który mi się naonczas podobał , poznałam go po balu maturalnym a potem popadł w zapomnienie. Widziałam go jeszcze kiedyś, ale to było tuż przed moim ślubem. Pozostał w pamięci tylko zapach Masumi i namiętny wieczór w czasie którego zapach ten mieszał się z czeremchą.....Potem była Estee Lauder. Ulubiony zapach mojej Mamy. Kochała te ciężkie perfumy, miały nawet kolor ciemnobrązowy i były przytłaczające. Wszystkie płaszcze i futra tym pachniały....myślę o Mamie, gdy czasem doleci mnie ten zapach. Były one na tyle trwałe, że do tej pory futro, które po niej odziedziczyłam  też tak pachnie.

Na studiach miałam dużą, walcowatą butelkę perfum La Rive Gauche firmy Yves Saint Laurent, dość charakterystyczne opakowanie w niebiesko- srebrne paski. Na moim wydziale nie bardzo miało sens perfumowanie się, ale czasem jakieś imprezki, klub jazzowy...czemu nie? W międzyczasie był Swan Avona, to też lata 70, prawdziwa woda toaletowa, która nie wietrzała po godzinie....

Był w mojej karierze okres czasu w którym zajmowałam się perfumami i co nieco udało mi się o nich dowiedzieć. Bardzo były wtedy modne perfumy Anais-Anais firmy Cacharel. Istne szaleństwo. W ogóle najbardziej mi się podobają perfumy tej firmy. Potem pod koniec lat 80 szlagierem były Loulou. Nawet przywiozłam sobie butelkę i do tej przypominają mi pobyt na stypendium. W zeszłym roku w listopadzie byłam w Anglii i stałam smętnie na lotnisku Heathrow, gdzie we free shopach- półkach znajdowały się debiutujące perfumy tejże firmy pod nazwą Amour-amour. Nowy produkt, najlepszy prezent na Święta...Stałam przyglądając się, bo nie miałabym sumienia wydać na ten cel 20 funtów.....Ale pachną pięknie, polecam....flaszka około 200 zł.

 

Potem było ciężko, nie było mnie za bardzo stać. Więc, gdy bywałam za granicą zdarzało się, że zaszalałam albo też aby zrobić sobie przyjemność. I tak zapamiętałam  Gabrielę Sabatini, Kenzo, Bvlgari czy Sunflowers. Potem nastały czasy Avonu i innych tanich podróbek. Niezbyt drogie, ale i tracące szybko zapach.....Z Avonu najbardziej znane były Celebre, choć teraz ten zapach mi jakoś się znudził.

 

Nie sposób zapomnieć o Być Może. Ten komercyjny szlagier, który wszedł przebojem na rynki Bułgarii czy Rumunii, wraz z biseptolem i kremem Nivea był oparty na autentycznych holenderskich koncentratach. Ani o zielonym jabłuszku, zapachu, który zrobił furorę i jest oparty w całości na syntetykach....

 

Zawsze uważałam, że dobre perfumy muszą być drogie, nie ważne, że z punktu widzenia analityki można bardzo łatwo podrobić kompozycję zapachową. Stąd liczne teraz podróbki. Dobre surowce muszą kosztować. Co prawda niemoralne byłoby zabijanie piżmowców dla ich gruczołów lub pozyskiwanie cybetu ze specjalnej odmiany kota i teraz w dużej mierze dominują syntetyki. Więc teraz perfum praktycznie nie używam. Łatwo jest przegiąć a nie ma nic gorszego niż stare wyperfumowne pudło........

 

 

kaas : :
paź 02 2004 lumpeksowe reminiscencje
Komentarze: 4

Zrobiłam sobie dzień lumpeksowy. Jak typowy przedstawiciel branży budżetowej buszuję z upodobaniem w tego typu sklepach od dawna. Jest to pewnego rodzaju sztuka. Chyba teraz jest to już tak powszechnie przyjęte, że nie mówi się w ogóle o czymś takim jak obrzydzenie. Przyznam, że kiedyś miałam takie opory, bo moja mama, bywała często w Niemczech, przedstawiała takie sklepy jako miejsce, gdzie zaopatruje się biedota. Wówczas w czasach dobrobytu na kredyt w latach 70 i wczesnych 80 takie coś jak lumpeks jawiło się jako egzotyka. Czekam teraz tylko na wprowadzenie sprzedaży garażowych tak jak w Stanach, to całkiem niegłupi pomysł, jak na nasze realia.

 

Moja koleżanka, która nauczyła mnie chadzać po lumpeksach potrafiła ze skrzyni wybrać coś takiego, co genialnie leżało i pasowało bez zarzutu. Wyciągała jakąś szmatę i po upraniu i uprasowaniu nagle okazywało się, że jest to ciuch bombowy. Sama ubiera się szałowo, ma zawsze fajnie dobrane oprawki od okularów. Po prostu dostała z niebios dar właściwego doboru kolorów  i  umiejętności zadbania o wygląd . Zazdroszczę jej tego.

 

Dziś była przecena, po 12 złotych za kilogram. W taki dzień trzeba się naprawdę naszperać, aby trafić coś fajnego i markowego i za grosze. No i udało się- za 7 złotych trafiłam na całkiem nowiutki sweter, wełna z domieszką czegoś syntetycznego, w  kolorach brązowo- granatowym, niby zestawienie takie sobie, ale całkiem pasuje. Żadnych śladów noszenia a sądząc po napisach to chyba ze Szwecji lub innego kraju skandynawskiego. Reszta też niezła, ale już nie to- jakieś koszulki, T-shirt. Takie duperele. Razem 14 złotych.

 

Nie jestem w tym odosobniona, moja szefowa ma swoje obstawione sklepy, w jakichś dziurach  kupuje dosłownie wory ciuchów, marynarek, spodni. Zawsze jest fajnie ubrana. Znam zresztą kilka elegantek, nawet dość zamożne osoby. To prawda, trzeba mieć jakiś dar, umiejętność wybrania sobie tego co pasuje.

 

Niedawno też łaziłam po różnych takich H&M, Orsayach, Adlerach i tego typu sklepach. Tak naprawdę to główna ich klientela to mogą być niezwykle szczupłe panienki typu Barbie, bo nawet moja Młoda z 182 wzrostu nic dla siebie nie jest w stanie tam kupić. Czasem, bardzo rzadko udaje się jej coś kupić. Ale są to sytuacje sporadyczne. Też ze mną łazi i buszuje po lumpeksach.

 

Odnoszę wrażenie, że osoby takie jak ja a więc dość postawnej postury są dyskryminowane. Mimo kapitalizmu. Są skazane na ubieranie się jak paniusie czy własne ciotki. Z rozrzewnieniem wspominam czasy jak bywałam na Zachodzie w takich sklepach jak C&A czy Marks and Spencer. Przywoziłam sobie szałowe dzinsy, które nosiłam po 2-3 lata. To, co u nas jest w tych sklepach to nędzne popłuczyny. Rzeczy z tych sklepów, fajne a duże można dostać tylko w ciuchlandach.

 

Jako zarzut przeciw chodzeniu do lumpeksów powiedziałam tej koleżance, że przecież mogą być tam rzeczy po nieboszczykach. Powiedziała : przecież w nich nie zostali pochowani, no nie? Zresztą człowiek w tym kraju do wielu rzeczy się potrafił już przyzwyczaić...........

 

 

kaas : :
wrz 30 2004 codzienność
Komentarze: 3

Nie mam ostatnio czasu całkowicie na nic. Samochód wymaga przeglądu, musze z nim jechać, sprawozdanie idzie mi jak po grudzie.  Przyznam, że koncept co do pisania bloga się czasem wypala. Ale chyba żaden z kronikarzy nie prowadził swoich kronik codziennie. To też chyba jest bolączka seriali, trudno jest utrzymać podgrzaną atmosferę przy dużej ilości odcinków co tydzień, stąd dłużyzny.

 

Życie się dzieje z różnym nateżeniem w różnych okresach czasu. U mnie w tej chwili toczy się leniwie i frustrująco, żyję sobie z dnia na dzień, zero dramatyzmu. Myślami jestem przy naszej koleżance z pracy, która teraz dzień i noc siedzi w szpitalu przy łóżku bardzo chorego męża, którego szanse na przeżycie wahają się z dnia na dzień. Operacja się udała, ale ......wszyscy trzymamy kciuki za jego powrót do zdrowia.

 

Pisanie sprawozdań mnie paraliżuje, mam wyrzuty sumienia jak czas poświęcam czemu innemu. A robiąc wszystko sama mam straszną ilość zajęć z dziedziny garkuchni. Wczoraj dopiero zawekowałam powidła śliwkowe, co powinnam była zrobić kilka dni temu. B jest teraz całkiem ok. Nie powiem, że czuję się usatysfakcjonowana, bo jest to trochę wymuszone. Wtedy kiedy czułam się dość podle i samotnie, jego nie było. Teraz gdy porwał mnie wir pracy i wydarzeń to nie jest to już takim problemem. Po prostu zdaję sobie sprawę, jaki on jest, znam go i wiem, że przez swój charakter ma duże problemy z utrzymaniem związku. No i zainicjowaniem go w sposób sensowny.

 

Muszę na razie kończyć, plan mam napięty. Warsztat zaprzyjaźniony jest poza Warszawą, zaraz też muszę pojechać kupić olej Mobil 1. Zadzwonić tu i ówdzie...no i trochę wrócić do sprawozdanka......

 

kaas : :
wrz 27 2004 konkurs????
Komentarze: 2

Konkurs na blogi. Coraz częściej widuję komentarze zachęcająca do czytania takiego czy innego bloga lub wzięciu w nim udziału. W blogi.pl zwycięzcy obiecują jako nagrodę wydanie książki...hmmm...ciekawe, czy na pewno celem moim jest pisanie pod publiczkę? Chyba wcale nie chciałabym oglądać mojego bloga drukiem. Z całą też pewnością bronię się rękami i nogami, aby co poniektórzy pewnych rzeczy nie czytali. Zresztą jakie kryteria oceny przyjąć? Ładny szablon? Ja w ogóle nie używam, bo grafik ze mnie do d... a bloga traktuję jako możliwość wypisania się. Interesujące życie, namiętne przeżycia czy też głębie filozoficznych przekazów?

 

Kiedyś pisałam, że może bloga zarchiwizuję i dam do poczytania mojej wnuczce lub wnukowi o ile się takich dorobię, będzie to reportaż z czasów, gdy żyłam i działałam, dość autentyczny. Czasem lubię sprowokować jakąś dyskusję, możliwą do przeprowadzenia na poziomie bloga czy komentarzy. Czasem nawet ostrą, ale bez epitetów. No i niewątpliwie uroczą rzeczą jest poznanie, choćby na poziomie wirtualnym współblogowiczów.

 

Czasem jednak wieloletnie blogowe znajomości kończą się tym, że szereg pamiętników jest pisanych prawie, że slangiem, nieomalże kodem, nieprzejrzystym i zrozumiałym dla niewielu, ale ci, co mają  wiedzieć to wiedzą. Mnie czasem jest szkoda, bo chętnie usłyszałabym o tym, co dana osoba ma do powiedzenia, ale czasem pojawia się przez dłuższy czas tylko jedno pojedyncze zdanie i potem na przykład 15 komentarzy od tych co wiedzą i znają. Tworzy się coś w rodzaju hermetycznego dość towarzystwa wzajemnej adoracji.

 

I czasem jest też przegięcie w drugą stronę, blog jest czytany przez jakiegoś wroga, eks-faceta o usposobieniu dręczyciela czy innego oszołoma, który swoje kompleksy odreagowuje poprzez dowalanie autorowi. Często autor ma dość i bloga zamyka i jest w gruncie rzeczy szkoda......

 

Tworzy się też redakcja. Grupy tematyczne....Jakie tematy będą wałkowane : stosunki w rodzinie, szkole, życiu? Sama nie wiem jaki jest sztucznego tworzenia społeczności blogowej. Przecież to jest kompletna mieszanina ludzi- indywidualistów. Zintegrowanie ich? Właściwie to i tak takie grupy się tworzą. Całkiem spontanicznie. Czemu mają służyć próby skanalizowania tego?

 

Ja jestem raczej temu przeciwna, może warto lansować jakieś fajne blogi, nie zawsze człowiek ma czas wszystkie notki czytać, ale kudy mi tam do integracji z młodymi, jak to mówi moja córka – pokemonami, którzy na łamach bloga wałkują tematy okrutnych starych, podłej szkoły i gościa, którego się kocha a który nie zwraca uwagi. Z drugiej strony jest opcja, lansuje się sam, poddaj się ocenie swojego bloga.

 

Na pewno tego nie zrobię. Blog jest projekcją mojego życia, czasem notki są bardziej udane, czasem mniej, zależy to od dyspozycji, nastroju. Czy jakaś osoba ma oceniać jakość mojego życia czy pisania?

 

Do napisania tej notki skłonił mnie artykuł w e-zine o stolcu. Taki sobie, w gruncie rzeczy może i zabawny, ale niekoniecznie. Może chodziło o pośmianie się z „pokemonów”, które oczekiwały rad jak żyć, ale może i o co innego, czego nie załapałam. Nie wiem, czy czuję się zintegrowana z taką społecznością.......

 

kaas : :
wrz 26 2004 paw i inne sprawy
Komentarze: 2

Miałam dziś dość śmieszny poranek. Wyszłam jak zwykle około 7 rano z psami na spacer. Nagle usłyszałam na cały regulator: ty k****, nie chowaj się tchórzu, pokaż się, no....rozejrzałam się i roześmiałam. Wczoraj była na szóstym piętrze sakramencka balanga. Wyli, wrzeszczeli, pewnie jakaś osiemnastka. A dziś facet z piątego piętra zauważył na swoim balkonie pawia i w związku z tym darł się w górę. A w górze panienka z chłopaczkiem czyścili pawie gąbką, rozebrali całą zabudowę balkonu. Facet kazał im przyjść sprzątać balkon, panienka z góry była przestraszona, gotowa zaraz przyjść, ale spały ponoć jeszcze jego dzieci. Skończyło się na tym, że facet powiedział, żeby mniej pili. Incydent z pawiem się zakończył.

 

Miałam dziś prezent od aury w postaci ładnej pogody, nie bardzo wierzyłam, że będzie słońce, ale było. Więc samochodem, który jakoś rzęzi, charcze i stęka, pojechałam na ranczo. W czwartek jadę do warsztatu, znów walnie po kieszeni....Spodziewałam się że będzie pochmurno i wezmę się za sprawozdanie, ale gdzie tam. Cholera ze sprawozdaniem- choć czasu coraz mniej- ale trzeba się dotlenić. Zdrowie przede wszystkim. Wczoraj ruszyłam się na basen, jest on już od kilku lat, odległość nie przekracza 200 metrów od domu, ale ma wady. Po pierwsze jest dość drogi, jakkolwiek w soboty i niedziele cena za pół godziny wynosi 5, 40 zł. Pływa się na gwizdek. Basen jest mały i płytki. Miałam iść z moją przyjaciółką, której jednak natura zapyziałej kory domowej nie pozwoliła w sobotę wieczór wyjść z domu, więc poszłam sama.

 

Miałam zaproszenie od B, ale tak przyjechałam zmęczona, że nawet nie mam siły zadzwonić. Ostatnio jakby porobiło się lepiej. Wiem, że to jest czasowe. Jak zwykle. Ale jest dobrze, nawet nie najgorzej, możnaby rzecz. Staram się nie wyciągać pochopnych wniosków, aby znów się nie rozczarować.....

 

Jednak chyba padnę za chwilę. Moje psy już to zrobiły a Młoda się gdzieś włóczy i daj Boże aby przyszła przed północą. Walkę ze sprawozdaniem podejmę jutro. Nie ma to jak maniana......

 

kaas : :