Najnowsze wpisy, strona 52


sie 18 2004 komentarz komentarzy
Komentarze: 10

Cieszę się, że udaje mi się przeczytać bardzo interesujące komentarze od ludzi, z którymi niejako widuję się wirtualnie codziennie, na blogu, czytając ich notki. Jak widzę wielu z nich jest znajomymi z realu.

 

Moim zdaniem kolosalną zaletą bloga jest to, że można w jakimś sensie „dowalać”, nawet jeśli to służy tylko poprawie nastroju i wykrzyczeć to, co uwiera i boli. A gdy  widać, że może ktoś to nawet przeczyta to tym większa frajda

 

Nie wiem, czy uogólniam, tak jak zarzuca mi to Kruk, ale tak naprawdę to próbuję, będąc przedstawicielem nauk ścisłych (bo chyba większość piszących tu to humaniści), znaleźć jakieś ogólne prawa rządzące życiem- czy tylko moim, sama nie wiem. Ludzie są różni, to oczywiste, ale pewne sytuacje życiowe lubią się powtarzać, pewne schematy są odtwarzane w różnych wariantach. Teoretycznie czasem łatwo jest komuś udzielać rad ale człowiek nagle staje bezradny, gdy pewna sytuacja dotknie go osobiście.

 

Sprawy męsko-damskie są jakimś napędem życia, ktoś, kto neguje ich znaczenie albo kłamie albo też nie jest do końca szczery. Źle jest jeśli przesłaniają horyzonty, ale ich brak zaiste rzutuje na psychikę. Przekonałam się o tym wielokrotnie.

 

Na co dzień uchodzę za osobę raczej dość zaradną życiowo i nie lubię przyznawać się do porażek. A te jak u każdego czasem się pojawiają. I wtedy chcę zdefiniować przyczynę porażki, próbuję dociec jej źródła. Może po to, aby sobie jakoś z tym poradzić. Aby się nie uzależniać nadmiernie i ciągnąc to ponad siłę....... I myślę, że jest mi łatwiej żyć, gdy sama sobie wszystko wykrzyczę, że nie mogę poddać się na blogu.

 

Może nie do końca rozumiem wszystkie notki w blogu Kruka. Wydaje mi się, że Kruk chciałby, aby wiele rzeczy czytelnik przeczytał między wierszami. Ale jedno jest bardzo charakterystyczne, czasem wręcz irytujące, to nad wyraz pozytywne traktowanie ludzi w myśl hasła „kochajmy się”. Wydaje mi się, że nie chce się nikomu narazić, pewne rzeczy dyplomatycznie przemilcza... Jego notki czytam z zainteresowaniem, lecz nie do końca się z nimi zgadzam, bo człowieka naprawdę czasem trafia i nie chce być zbyt uprzejmy.

 

Chyba za każdym razem zaskakuje mnie, że w jakiś sposób muszę koegzystować z tym, z czym nie potrafię się zgodzić a nie jestem w stanie zmienić. Pewne rzeczy wydają się być zaskakujące i wręcz nielogiczne....To nieprawda Fanaberko, że tak do końca każdy sam określa sobie kryteria, co dla niego powinno być dobre. W ten sposób dla alkoholika najlepszą rzeczą na świecie jest flaszka. Obserwuję takich ludzi jak B, którzy w gruncie rzeczy starają się dojść do własnego szczęścia z pogwałceniem tzw. ogólnie przyjętych zasad z których najbardziej prostą jest taka, że człowiek powinien żyć tak aby jemu było dobrze i z nim było dobrze. I de facto pozostają oni nieszczęśliwi. Wówczas zaczynam się zastanawiać, czy coś potrafię i mogę dla nich zrobić, będąc w jakiś sposób z nimi związana. I często niestety dialog się rwie. A w praktyce, czy życie człowieka skonfliktowanego ze światem, z poczuciem przegranej a przez to złośliwego, który próbuje odreagować kopiąc innych może być dobre? Nie roszczę sobie praw do naprawy życia kogokolwiek, ale nie uważam, żebym nie miała prawa zwrócić na pewne rzeczy uwagi i uświadomić moje obserwacje, że przecież można inaczej a może to da lepszy efekt. Tolerancja nie jest przyzwoleniem na wszystko. I wiem, że czasami w imię właśnie własnych kryteriów wartości przy braku możliwości wyznawania ich przez drugą osobę należy czasem zrezygnować.

 

Nie oznacza to konfliktu, owszem jak znam życie, to będziemy dzwonić do siebie, czasem się spotykać, choć przyznam, że może byłoby lepiej jak najrzadziej…..Jeśli Kruku potrafiłeś pogodzić się z uczuciową porażką i wznieść się ponad to jest z jednej strony znakomite, ale też nie do końca. Jest oszukiwaniem samego siebie, że możliwe jest lubienie się, tolerowanie pewnie tak, ale nawet lubienie to za duże słowo.  

 

To prawda, że jak człowiek dostanie kopa to próbuje się zastanawiać, dlaczego się to stało. Tak, masz rację Martyniu, że zaczyna pojawiać się strach, że znów może być „powtórka z rozrywki”.....

 

To, czym kieruje się w życiu Martynia, czyli uczuciem i empatią, jest piękne. Ale ja próbuję w sobie takie podejście zabić, bo tak naprawdę zawsze wcześniej czy później zawodzi to na manowce. Rzeczywistość wykreowana przez emocje jest całkiem inna niż rzeczywistość obiektywna.

Ale mimo wszystko stara się nie stracić poczucia realizmu…takie odnoszę wrażenie. Jej blog jest ekspresją tego, na co w życiu tak naprawdę to nie może sobie pozwolić……i to podziwiam, bo mój jest raczej jakimś Hyde Parkiem a w mniejszym stopniu Cudownym Ogrodem…..

 

No i jeszcze młode dziewczyny, cieszę się z ich obecności na moim blogu….to naprawdę wspaniałe, że jest to pewien rodzaj platformy pokoleniowej. Staram się liczyć z młodzieżą i jej zdaniem, jeśli teraz te uwagi wydają się Wam wydumane to jednak kiedyś z czasem zobaczycie jak bardzo razy w życiu i fatalne wydarzenia zmieniają ludzi……

 

Pozwoliłam sobie na takie komentowanie komentarzy…..wyjątkowo, ale ich ilość i rzeczowość zrobiły na mnie wrażenie……

 

 

kaas : :
sie 17 2004 lamus
Komentarze: 6

Dziś będę porządkowała w pracy kwiatki, jest nas w dziale całe cztery, nie ma specjalnie zleceń, jest cisza i spokój. Szefowa siedzi w swoim pokoju i jest jakby mniej wojownicza. Może dlatego, że wszystkie herbatkowe kury są na urlopie i nie ma z kim pomargolić. Mnie to osobiście odpowiada. Czasem ich ględzenie a jej agresja mnie męczy.

Mam potrzebę przemeblowania czegoś, zawsze taka mi się rodzi wtedy, gdy skądś wracam a zwłaszcza z urlopu. Ale jednak to nie jest takie proste, w pracy należałoby wyrzucić stare graty, które mają co najmniej po 30 lat i są obleśne. I wcale nie są antykami. Ale ostatnio jakoś firma cienko przędzie i zapewne chęć zmiany wystroju mojego labu poczytano by za jakąś ekstrawagancję.

Na zmianę wystroju w moim pokoju nie mam środków, rzecz nie podlega dyskusji. Przyznam, że z dużą chęcią wyeksmitowałabym regał, niby ma dopiero 10 lat, pseudo dąb rustikal, ale jest mocno old fashioned.

Zastanawiałam się nad komentarzami Deja-vu, tak to prawda do tanga trzeba dwojga….ale czy naprawdę w wieku młodym traktujemy miłość jak inwestycję? Sama wiem po sobie, że gdy poznałam mojego przyszłego męża, miałam wizje jak to razem będziemy w stanie przewrócić do góry nogami świat. Nie zastanawiałam się nad tym, ile mogę zyskać, czy mój związek zapewni mi dobre i dostatnie życie. Widziałam jak moi rodzice starali się żyć po partnersku, czasem siedzieli w długach a czasem było lepiej. Mama chorowała, straciła słuch a mimo to pracowała a ojciec jej zawsze pomagał, jak było trzeba to stawał przy garach i robił zrazy. I taka możliwość polegania na sobie i porozumienie było dla mnie motywem zawierania związku- na dobre i złe. Myślałam o ciągłości pokoleń, o tym jak moja mama opiekowała się babcią w strasznej chorobie, jak opiekowała się nami a ojciec tkwił przy niej. Ja też jestem winna ojcu szacunek i opiekę. Choć teraz ma żonę i może nie jest to tak w tej chwili istotne. Rodzice bezwarunkowo mogli na siebie liczyć, choć charaktery mieli diametralnie różne i czasem kłócili się dość ostro.

Pewnie gdybym nie była wychowana w tak harmonijnej rodzinie, większą uwagę zwracałabym na pewne rzeczy, które do mnie dotarły znacznie później. Bardzo szokujące było dla mnie potwornie materialistyczne podejście do życia mojej teściowej, która zdradzana nieustannie i poniewierana przez męża miała dobre w sensie materialnym życie przez jego diety dolarowe. Akceptowała poroniony związek swojej córki z dużo starszym facetem, bo widziała, że jego matka ma ileś tam butelek mleka złota- związek z hukiem rozpadł się po krótkim czasie od zawarcia ślubu. Teść swój dom traktował jak hotel, miało być uprane, zrobione. Zdarzało się, że teściowa piekła ciasto dla kochanki teścia.

Wydawało mi się, że mój mąż jest daleki od podzielania punktu widzenia moich teściów. Ale jednak geny zwyciężyły………małżeństwo moje, mimo że przez wiele lat harmonijne, po wielu latach okazało się wielką życiową porażką. Nie mniej jednak nie zmieniam swojego punktu widzenia na sprawę związków i relacji, jeśli są one podszyte kalkulacją, materializmem, wykorzystywaniem i poniżaniem i zdradą to budzi to mój sprzeciw i niechęć.

Może dlatego w każdym moim związku lub nazwijmy to pseudozwiązku, próbuję odtworzyć te relacje, jakie miały miejsce w mojej rodzinie. Oboje rodzice byli różni, mama znacznie bardziej przebojowa, ojciec za to bardziej skrupulatny i oszczędny. Ale istniały jakieś priorytety i wspólnota działań dla dobra ogółu. Ich wzajemne relacje nie miały nic wspólnego z cukierkowatością i wyznaniami miłosnymi a przejawiały się w postaci czynów. Dlatego doceniam pewne gesty całkiem wymierne, natomiast pobożne życzenia z złudzenia staram się weryfikować.

Teraz, po latach widzę, że kochanie kogoś, tylko dlatego, że istnieje jest możliwe, ale tylko częściowo i to w młodości. Później pełni się w związku jakąś rolę. Rolę na przykład dekoracji domu, kucharki, sprzątaczki, księgowej i jest ona doceniana lub nie w zależności od priorytetów, jakie w domu szanownego pana były wyznawane. Problemem moim zapewne było między innymi to, że moja teściowa była po podstawówce i pełniła rolę kury domowej i służącej dla wszystkich domowników a ja od samego początku pracowałam i nigdy nie miałam zamiaru być podnóżkiem dla męża. Aby temu sprostać, starałam się nauczyć gotować. Dla niego ciągle wszystko było niedobre, ale teraz często zdarza mi się słyszeć, że jestem w tym świetna. Również w wielu sprawach natury organizacyjnej byłam po prostu od niego lepsza. Pewnie był tego świadom, był człowiekiem inteligentnym, ale miał on dość skuteczną taktykę aby wmówić mi, że nie nadaję się do wielu rzeczy. Faceci są we wpędzaniu w kompleksy naprawdę doskonali.

Prawdę mówiąc uważam, że u faceta ważna jest elastyczność myślenia i dostosowania się do aktualnej sytuacji. Jeśli to potrafi to z całą pewnością nie będzie sam. Stąd te teorie o facetach jak telefonach komórkowych- zajęci lub poza zasięgiem. Bo jeśli potrafi myśleć elastycznie to zrobi wszystko, aby dostosować się do nowej sytuacji.

Problemem B jest to, że będąc w gruncie rzeczy dobrym i wrażliwym człowiekiem, jest nerwusem, cholerykiem, potwornym malkontentem i widzi same czarne scenariusze. Wszystko powinno być zaplanowane co do minuty, żadnej dowolności. Nie potrafi chociażby spróbować zmienić swojego życia na lepsze. Uważa, że mądrości życiowe, które wygłasza są bezwzględnymi prawdami objawionymi i nie dopuszcza do tego, że ktoś może ma inne prawdy życiowe, które wyznaje i niekoniecznie są one bez sensu. Gdy kogoś się poznaje przez dwa lata to dużo się o nim wie. W życiu wiele miał różnych sytuacji, dla mnie niejasnych. Stąd pewnie wiele naleciałości i wypaczeń.

Zawsze jednak musi być jakaś zmienna w życiorysie. Skoro on ma układ taki, jaki sobie stworzył to co próbuje zmieniać? –jak to co, kobiety! Jest ich dostatek w sieci i poza siecią i próbuje sobie dopasowywać je do swoich poglądów. Ale w konsekwencji to nic nie daje. I błędne koło toczy się dalej.

Myślę, że naprawdę nie ma znaczenia to, jak dalej się to potoczy. B ma pewne miejsce w moim życiu i zawsze będę doceniać to, co dla mnie zrobił. Zawsze tak robię, gdy odkładam faceta do lamusa- kolekcjonuję i archiwizuję jego zasługi.


kaas : :
sie 16 2004 rejs wysoce kształcący
Komentarze: 2

 

No i znów jestem w cywilizacji, mam na ręku zegarek, naładowaną komórkę i nie śpię na dechach z karimatą. Znów wróciłam znad jezior, ten rejs był chyba najlepszy z dotychczasowych, pod względem żeglarskim. Sądzę, że dostatecznie opanowałam sztukę sterowania, że w zasadzie pomoc faceta jest mi potrzebna przy różnych pracach siłowych a warianty pływania, rodzaj wiatru i halsy mam w małym palcu. Jest to znakomita zasługa B, który zabrał mnie tym razem w ostatni tegoroczny rejs. Dziś wciągaliśmy łajbę na brzeg i robiłam to z ogromnym żalem. Pogoda bowiem była pyszna, sporo wiatru i słońce. No ale to i tak dla mnie był bonus od losu, że mogłam jeszcze od zeszłego piątku popływać ponad tydzień. Więc jednak okazało się, że nie mam konkurencji, nie wiem dokładnie z jakiego powodu. Przestałam jednak określać tę sytuację w kategoriach emocjonalnych. Jeśli wybiera sobie jakieś pindy a z nimi potem nie jedzie to jego sprawa. Żeglarstwo jest dla twardych ludzi a nie wyfiokowanych laluni.

Zresztą sytuacja na tym froncie się nieco zmieniła. Nasze relacje są odwrotnie proporcjonalne do stopnia zgrania jako załogi. Powoli dochodzę do wniosku, że nie potrafię przebić pewnego muru, on chce dalej chrzanić swoje życie i niech je sobie chrzani. Jego nieudolność przy rozwiązywaniu pewnych spraw mnie wkurza a on tak naprawdę pogrywa jak ostatnia oferma 

 

Ale dobrze się razem pływa, oboje potrafimy miotać przekleństwa jak szewc a potem sobie wspaniałomyślnie wybaczać. Z drugiej strony potrafi być naprawdę opiekuńczy, niestety takiż stara się być w stosunku do swojej eks. Bo czym innym wytłumaczyć fakt, że ciągle nadzoruje i aktywnie uczestniczy w przebudowie domu w którym i tak nie będzie nigdy mieszkał? Że żyje jak odyniec- odnoszę coraz częściej wrażenie, że jeśli nawet poznaje panienki w sieci to i tak z tego nie wynika, bo nie może wynikać dla nikogo. Która zaakceptuje taki brak decyzyjności jaki on prezentuje? Znam go już trzeci rok i ciągle widzę, że kitwasi się z tą eks, niby żrą się do granic bólu, ale ani ona ani on nie potrafią sobie życia normalnie ułożyć. Skoro wzięli rozwód to po jaką cholerę im wspólny pies, którego trzeba pilnować. Po kiego wała ona, niby mieszkając gdzie indziej i tak do niego wpada. Dlaczego ona nie znajdzie sobie jakiegoś innego faceta i da mu spokój.

 

Odpowiedź jest prosta- ona boi się samotnej starości. Lepszy taki kawałek faceta jak B niż zero samca. Więc najprawdopodobniej go od czasu do czasu pokokietuje. On w gruncie rzeczy jest dobrym facetem i chyba można go przerobić jak plastelinę. Więc dodatkowo doi go finansowo albo wrabia w pewne roboty dla swojej korzyści. Sądzę, że nawet być może uznała ten rozwód za błąd życiowy, bo nie ma żadnych konstruktywnych rozwiązań dla siebie. A on się nie potrafi wyplątać i powiedzieć zdecydowanie „nie”. Dlatego odreagowuje na mnie, być może również na innych babkach. Stąd agresja i kłótnie.

 

Myślę, że to co widzę zaakceptowałam i przestałam mieć złudzenia, że kiedykolwiek będzie inaczej. Przekonwertowałam mój stosunek do B na stopę przyjacielsko – towarzyską. Czuję, że mi z tym jest lepiej. Nie będę się więcej zastanawiać, czy ma on kogoś czy nie. Chętnie pojadę z nim popływać jak mnie zaprosi. A zrobi to na pewno, bo naprawdę stanowimy dobry tandem. Odetnę się od spraw związanych z jego domem i eks małżonką, niech robi co chce.

 

Myślę o tym ile przepłynęliśmy...naprawdę był to fantastyczny rejs....i jaki kształcący.....

 

kaas : :
sie 05 2004 wyjazd....i smutno jakoś
Komentarze: 3

O mało co nie spóźnił się na pociąg......gadaliśmy o bzdurach, o wielu sprawach mniej lub bardziej ważnych. Jak to jest, że spotykamy się i za każdym razem nie mamy siebie dość? Nie, nie w tym sensie, przeciwnie, dla mnie zagadką nie do rozwikłania, przynajmniej na obecnym etapie jest, dlaczego on tak bardzo unika wszelkich podtekstów. Dziś był dość wyluzowany, odnoszę wrażenie, że przy mnie czuje się coraz swobodniej. Mamy tak wiele wspólnych pomysłów i odżywamy spotykając się. Poczułam, że trzy minuty po odjeździe pociągu już mi go brakuje, potem minęła czwarta minuta, poszłam smętnie do zaparkowanego przy Dworcu Centralnym samochodu, wlokąc się noga za nogą.

 

On, widziałam, że w pociągu usiadł przerażony, taki zawsze akuratny a o mało co nie spóźnił się na pociąg. Jak to się mogło stać.....Rzecz zapewne nie mieszcząca się w kryteriach pojmowania ludzi takich jak on, przyzwoitych, nieśmiałych i kulturalnych.

 

Patrzę na zegarek i widzę, że chyba już dojechał do domu. Ma jutro parę spraw a ja jutro jadę z B na żagle. Rozpiera mnie radość, że W istnieje, że mamy znów nowe pomysły, że teraz pewnie dość szybko się zobaczymy. Nie będę się wyżywać na biednym B. Chcę popływać.

 

Najgorsze jest to, że to zamiera. W, gdy rzadko się widujemy, zapomina po prostu o mnie. Ma tam swoje sprawy, o których zresztą mi dziś opowiadał. Dzieli się ze mną swoim życiem. Ale jego życie jest tam, gdzie mieszka. A tam nie ma dla mnie miejsca.......zresztą co bym tam robiła.....Tu jest dom i Młoda a także psy. Garstka przyjaciół. Rodzina. Tam byłoby wszędzie daleko i nie byłoby pracy. I on pewnie tam nie chciałby mnie, bo woli przyjeżdżać tu, do mnie.......A i nie ma pracy dla niego tu....mówi, że jest za stary, tam ma pozycję, w pewnym wieku trudno zaczynać od nowa......

 

Więc spotykamy się, raz rzadziej a raz częściej, zależy. Potem, jak odjeżdża robi mi się smutno, bo wiem, że nigdy z nikim już nie będę miała takiej nici porozumienia jak z nim. A potem zapominam. I jest jak zwykle, czyli tak jak to opisuję na co dzień w moim blogu. On powraca znów do formy wirtualno-telefonicznej........

 

 

 

kaas : :
sie 03 2004 Polak Węgier.......
Komentarze: 1

Jestem zmęczona, od dwóch dni mam taką masę roboty, że nawet nie mam jak wysmażyć notki. Wiele się nawet nie dzieje, ale po prostu mam tak koszmarną ilość roboty, że już nie daję rady. Chyba straciłam odporność na stres, brak pieniędzy i nadmiar pracy i czuję, że lada dzień wybuchnie coś we mnie.

Tak to jest, że zawsze sobie obiecuję, że napiszę notkę zaraz po przyjściu do pracy. Nic z tego, prawie natychmiast pojawia się jakiś telefon, mam ich około 20- 30 2 sprawach konkretnych. Zaczynam się wciągać w robotę i niestety z bloga nici. Nawet nie włączam gadu, bo nie wyrabiam.

Jak to jest, że pracy jest coraz więcej a forsy mniej? Ilość informacji do przejrzenia i przetworzenia się zwiększa....

Od wczoraj mamy na stanie na dwa miesiące praktykanta z Węgier. Młody student przyjechał w ramach współpracy z Politechniką. Najweselsze jest to, że w pierwszej chwili okazało się, że w firmie nie ma żadnego dokumentu w którym byłoby wspomniane, że ma ona zapłacić studentowi. W pewnym momencie nastąpiła konsternacja. Dyrekcja tak na mnie patrzyła jakbym sama zadecydowała, że będę mu płaciła, bo jestem odpowiedzialna za praktyki. Na szczęście znalazłam faks, podpisany przez czynniki decyzyjne i ulżyło mi. Biedaka w deszcz wysłałam po dokumenty. Wrócił i jest zaskoczony jakie u nas panują stosunki i biurokracja. Ale dogaduje się świetnie z panienkami ze swojego pokolenia, jako opiekunkę wyznaczyłam mu taką fajną młodą dziewczynę. Sądzę, że współpraca będzie się im układała.

 

W pracy jest chyba dość przyjemnie, bo na urlop poszły najbardziej rozhisteryzowane baby w tym szefowa. Jest cicho i spokojnie. Robimy swoje. Dogadujemy się i nie ma tych chorych ambicji i obsesji, które tak wyłażą. W ogóle uważam, że robiąc w nauce trzeba nad sobą pracować. Nasze młode mają wszystko przed sobą, chcą czegoś się więcej dowiedzieć, pójść na studia podyplomowe. Mają albo świeżego męża albo w niedalekiej perspektywie ślub. Trochę będzie przykro, gdyż lada miesiąc zaczną się rozmnażać. Może nawet po tych wakacjach.....

Brak jęczących i sfrustrowanych bab przemawia do mnie na korzyść wcześniejszego wysyłania ich na emeryturę. Jeśli nie mają nawyku rozwijania się to tragicznie stoją w miejscu a potem sfrustrowane hodują jakieś pretensje do świata, że są niedoceniane.

 

W końcu też jestem w wieku starczym. Ale staram się być na bieżąco.  I kosztuje mnie to kupę nerwów...Miało być znów o seksie, ale naprawdę nie mam dziś siły. Jeśli dzień jutro nie zacznie się od 20 telefonów to może uda mi się coś wyartykułować......zawsze lubiłam ten temat.....

 

 

kaas : :