Najnowsze wpisy, strona 54


lip 10 2004 przerwa w urlopie
Komentarze: 1

Przerwa w Mazurach, przyjechałam dzisiaj bo B musiał jutro być w pracy. Jestem co nieco wypoczęta. Ale bez przesady. Brak pogody na łajbie trochę stresuje, ręce mam lekko popuchnięte od trzymania szotów, dopiero dziś się porządnie wykąpałam w ciepłej wodzie. Wczoraj padał deszcz, była burza z piorunami. Na Tałtach wiał jakiś cholerny silny wiatr, który podarł nam grota. Silnik, staruszek przynajmniej dwudziestoletni, odmówił posłuszeństwa i wylądowaliśmy w jakiejś dziurze. Nie było żadnej komunikacji donikąd miejscowa ludność wyjechała zapewne do Niemiec, poza dwoma gospodarstwami same dacze, zresztą bardzo eleganckie. Tylko walnąć się spać i czekać na przyjazd PKS za dwa dni (w sobotę w ogóle nie chodzi). I okazało się, że w jednym z tych gospodarstw mieszka niewiasta, która nawet ręcznie świetnie potrafi łatać żagle. Zainteresowanym polecam adres. W trzy godziny zszyła podartego grota i mogliśmy popłynąć dalej. Nie ma to jak zbieg okoliczności....

Ogólnie z sympatią obserwuję rozwój kapitalizmu na Mazurach, zwiększającą się bazę turystyczną i coraz ładniejsze miasteczka. W niektórych knajpkach za całkiem nieduże pieniądze można zjeść dobre żarcie. Wczoraj zjedliśmy kotleta z kurczaka i frytki, wszystko wyśmienicie podane i udekorowane, niewiele ponad dychę.

 

Tradycyjne miejsca pracy na Mazurach uległy anihilacji. Padły fabryki płyt w Rucianem, raczej z powodu złego zarządzania niż barbarzyńskiej polityki. Bywszy kierowca, obecnie parkingowy na parkingu z łodziami opowiadał, jak zamiast naprawdę modernizować zakład i inwestować w maszyny, pieniądze przejadały gangi racjonalizatorów, Znam to zjawisko z moich dawnych miejsc pracy. Gangi dyrektorów i technologów składali wątpliwej jakości wnioski, no powiedzmy racjonalizatorskie typu nowy kształt długopisu, a potem generowano efekty i wypłacano czasem gigantyczne wynagrodzenia. Ale to inna bajka. Wróćmy na Mazury. Płyty nie dorównywały jakością i wypadły po prostu z rynku. Potem zakład sprzedano komuśtam z kraju zachodniego, co obiecywał złote góry a doprowadził zakład do upadku.

 

Co bardziej przedsiębiorczy zaczęli zakładać pensjonaty, zagospodarowywać nabrzeża, slipować łodzie i otwierać knajpy. Fakt, że ruch turystyczny jest kapryśny a konkurencja duża i żre się między sobą. Ale dzięki temu jest gdzieś przybić, zjeść, zostawić samochód- w sferze usług jest to naprawdę korzystne. Sporą część klienteli knajpek stanowią emerytowani Niemcy, plączący się po Mazurach i zamożni żeglarze.

 

W Mikołajkach zadziwiają mnie właściciele sławojek, które naprawdę są czyściutkie i są sprzątane po każdym wejściu klienta, prysznice też są czyste. To niezły biznes, w lasku owszem można buszować po krzaczkach, ale w mieście nie da rady, klient będzie zawsze.

 

No i część obyczajowa- z B dogadujemy się znakomicie, pomimo zadry, jaka tkwi we mnie. Wyraża się ona czasem jadowitą ironią, mocno mnie wkurzają czasem jego teksty. Ale jedno nas łączy, pływanie sprawia nam obojgu niekłamaną przyjemność. Godzinami możemy o tym gadać. Pomimo naszych dość gwałtownych charakterów, życie na łajbie płynie całkiem pozytywnie. Czasem mnie to samą zaskakuje, przebywamy ze sobą na okrągło 24 h na dobę, często w warunkach ekstremalnych a przecież się nie kłócimy prawie w ogóle. Zastanawiam się jak to jest, B jest dobrym sternikiem, bardzo mi odpowiada jego naprawdę profesjonalizm, łódź jest jego roboty, wszystko tam pasuje - z drugiej strony w Wawie jest totalnie niekompatybilny. Nie wiem, czym to należy wytłumaczyć.....

 

 

 

kaas : :
lip 04 2004 ahoj przygodo
Komentarze: 4

Lipcowa niedziela, ruch na blogach żaden. Miałam dziś jechać na Mazury, ale z różnych przyczyn technicznych nie wyszło. Po wczorajszej harówie działkowej dziś ogarnął mnie leń. Chodzę po domu, próbuję się za coś wziąć, nawet przygotować się do jutrzejszej podróży. Mam mieszane uczucia, bo pogoda jest jednak niezbyt odpowiednia. Boję się, że będzie zimno w budzie. Fajnie jest wskakiwać do wody jak jest ciepło a tu temperatura wody chyba niska jak diabli. Ale jadę, spróbuję, może się poprawi.......

 

Jestem rozgoryczona kłótnią z Młodą. To prawda, wracała całą noc osobowym, tak studenci teraz jeżdżą. Bolała ją głowa, ogólnie nie czuje się najlepiej. Ale ja przecież też miałam swoje problemy w tym tygodniu. Wczoraj na działce naprawdę się spracowałam, kosząc trawę- a bynajmniej nie jest to strzyżony trawniczek jak na osiedlu, tylko karczowisko a gdzieniegdzie panoszą się pokrzywy. Do tego malowałam płot i targałam taczki z ziemią, aby wyrównywać podjazd pod górę. Procesowałam się. Ale w końcu wracała z wyprawy a ja jednak siedziałam w domu i chodziłam do roboty. Mam w tym wypadku większe prawo do wyrozumiałości.

 

Napisałam do W. Nie mogę się do niego dodzwonić. Pewnie gdzieś wyjechał i zostawił komórkę w domu jak ma w zwyczaju. Mieliśmy się spotkać w tym tygodniu. Wybrałam jednak w tym wypadku żagle z B.

 

Jadę na żagle, tak postanowiłam. Nie ma to żadnego podtekstu męsko damskiego. B się ostatnio nawet stara a ja – cóż, nie mając już złudzeń co do perspektyw, traktuję go uprzejmie i miło. I nic więcej, żadnych burz z piorunami. Zawsze się gdzieś te emocje kończą. Martwi mnie to, że w moim przypadku skończyły się wszędzie i na całej linii. Ale nie potrafię tolerować oszukiwania. Wolę prawdę, choćby była nie wiem jak przykra. Porozpacza człowiek ale potem ma psychiczny luz. Pomyślałam sobie, że jeśli ma ochotę być wirtualnym erotomanem to z całą pewnością skończy sam zapomniany. Jak wielu takich typów, którzy kiedyś przegięli- znam takich. A ja nie będę sobie z tego powodu niszczyła zdrowia.

 

A żeglowanie lubię. Sądzę, że stanowimy dość dobrą i zgraną załogę. Nie marudzę więcej niż norma przewiduje. Nie jestem pańcią, mogę chodzić w krzaki i znosić zimno. Mogę trzymać ster cały dzień i mnie to bawi. Jedna rzecz mnie irytuje to deszcz. Nie ma gorszej rzeczy na pokładzie niż mokre bety, które nie mają gdzie wyschnąć. Mogiła ciemna. Do tego sztormiak na ogół puszcza w szwach lub człowiek poci się i robi mokry od środka.

 

Nie wiem jak długo będę, trochę się boję zimna. Ale z przyjemnością myślę o Rucianem, Mikołajkach czy Rynie. To pewna forma nałogu. Trzeci rok tam jeżdżę, nie licząc czasów studenckich a gdybym któregoś lata nie pojechała to byłoby mi przykro.

W międzyczasie sporo się zrobiło na łodzi. Przedtem cztery lata stała na brzegu. Teraz B uważa widocznie, że może zrobić z niej wabik. Ale w zeszłym roku poniósł fiasko. Dopiero w drugiej połowie lata było fajnie, gdy popłynęliśmy razem. W tym roku zaczyna sezon ze mną – zobaczymy z kim skończy. W piątek musi być w Wawie, więc wracamy na weekend.

 

A więc do piątku i ahoj przygodo..........

 

kaas : :
lip 04 2004 po sprawie
Komentarze: 1

Wymiar sprawiedliwości w naszym kraju zajmuje się pierdołami na koszt podatnika, do takiej konkluzji doszłam po mojej piątkowej rozprawie. Nie miałam czasu napisać nic do bloga, bo zaraz pojechałam do roboty a potem na rancho. Więc ciekawym sprawy z księgową z Legionowa donoszę :

Otóż warto się procesować. Dzięki temu zapłacę o 200 złotych mniej aniżeli proponowano mi w wersji tzw. wyroku nakazowego, czyli zamiast 550 zapłacę 350 zł. Niby to niewiele ale jednak, piechotą nie chodzi.

 

Nie mającym konfliktów z prawem – a na to nie ma co liczyć, że będzie tak całe życie, choćby mój przypadek- wyjaśniam, że wyrok nakazowy generuje sąd na posiedzeniu bez udziału stron, ba nawet bez poinformowania strony. I przysyła pismo, że zasądzono tyle a tyle.  Z całą stanowczością radzę natychmiast napisać tzw sprzeciw, ale musi on dojść w ciągu tygodnia do sądu, bo inaczej wyrok nakazowy się uprawomocni. Wtedy sprawa jest rozpatrywana w trybie zwykłym. Sądu nie należy się bać. Moją sprawę prowadziła młodziutka dziewuszka, bardzo sieriozna, ale i sympatyczna, chyba niewiele starsza od mojej Młodej.

 

Ponadto jest wtedy jeszcze jedna furtka- można się przyznać do winy i samemu sobie wyznaczyć karę. I nie tylko dotyczy to tylko takich wykroczeń jak wjazd babie w d.... ale również morderstw, handlu narkotykami i innych tego typu spraw. Głośne były procesy bossów mafijnych, którzy sobie zażyczyli chyba ze trzy lata (albo 6, dokładnie nie pamiętam) a sąd na to przystał. Sama przez chwilę miałam taką pokusę. Pójść, przyznać się i zażądać pouczenia albo nagany. Ale byłaby to chyba bezczelność. Tak myślałam wtedy. Teraz tak nie myślę. Tak powinnam była zrobić.

 

Księgowa przyszła z treską na głowie chyba z pół metra i szpilkach. Umalowana do bólu, taka pindowata. Ja przyszłam w klapkach i drelichowej bluzie. Miałam robić za biedną.

 

Księgowa zaczęła opowiadać, jakie to straty poniosła, ma podniesiony zderzak, rozwalony cały nowy samochód, e.t.c. Nie przeczytała jednak protokołu policji, gdzie stało jak wół napisane : zadrapanie lakieru na tylnym zderzaku. Tak się złożyło, że czytałam ten protokół i wytknęłam to babie, jak zaczęła labidzić. Ponadto nie pojechała zrobić oględzin eksperta z firmy ubezpieczeniowej, choć mogła to zrobić w lutym. Obawiam się, że chyba teraz na oględziny szkody ze stycznia w lipcu to trochę za późno-choć przyznam, że prawo u nas jest na tyle porąbane, że i to pewnie jest możliwe. Nie wiem co na to firma ubezpieczeniowa. Ale chyba pilnują aby ich nie robiono w konia.

 

Paragraf 19 kodeksu drogowego właściwie zawsze winę przypisuje temu, co jedzie z tyłu, nie ma innej opcji. Bo albo zaczynają udowadniać, że jechałeś za szybko albo że nie zachowałeś odległości. Wyczerpuje to wszelkie sytuacje drogowe. Za szybko może być 5 km/h a odpowiednia odległość może być od 2 cm do kilometrów. Nie ma danych liczbowych, z którymi można polemizować.

 

Jeśli baba, która kiepsko jeździ nagle bez wyraźnego powodu stanie i zdechnie jej samochód przed twoim nosem to i tak wina jest twoja. W pierwszym odruchu tak właśnie myślałam. Sądziłam, że dam babie jakąś kasę, którą ona oszacuje – w gotówce, wszyscy kierowcy na ogół tak robią, aby nie mieszać policji i pzu-a mąż jej chlapnie lakierem, lub nie a ona kasę schowa. Jak zaczęła drzeć się to mnie po prostu wkurzyła. Zaczęła się pieniaczyć. I de facto nic tym nie zyskała. Pieniądze dostanie Skarb Państwa. Jeśli pójdą na premię dla młodej sędziny to jestem za.

 

 Fanaberko, Twój limeryk jest piękny i adekwatny do sytuacji. Jesli nie czytaliście to przeczytajcie na notce z kluchami:))))

 

kaas : :
lip 01 2004 prowincja ciąg dalszy
Komentarze: 8

Kiedy jestem zmęczona odczuwam jakieś dręczące mnie obawy. O wszystko. Zauważyłam, że nie powinnam przeglądać wówczas stanu konta ani myśleć o jakichś strategicznych decyzjach. Bo rano będę patrzyła na to inaczej.

Sprawa sądowa o pietruszkę mnie wykańcza psychicznie, choć jest to walka o nic. Przypominam, że chodzi o wjechanie w styczniu w kufer baby, która nagle i niespodziewanie jadąc pod górę zatrzymała się w korku i nie dałam rady wyhamować, bo stanęła mi pod nosem. Z jednej strony to oczywiste, że ja w nią stuknęłam a nie ona we mnie, lecz był to moment, podejrzewam, ze ona się zatrzymała puszczając sprzęgło czy nie zaciągając hamulca ręcznego nagle i niespodziewanie. Kwalifikacja prawna czynu była taka, że jechałam z prędkością nie zapewniającą panowania nad pojazdem. Był to oczywiście absurd. Wlokłam się w korku jak żółw i o żadnym niepanowaniu nie mogło być mowy. Nic się nie stało ani jej ani samochodowi. Babsztyl jest z Legionowa a więc mściwy (z góry przepraszam nie mściwych Legionowian, ja takich osobiście nie znam, niestety). Przeczytałam jej zeznania będące stekiem nielogiczności. Jak zarysowanie może być efektem zderzenia? Owszem, może być wgniecenie, pęknięcie, ale przecież nie było przesunięcia. Skąd wie, jaką mam sylwetkę i jak wyglądam skoro zeznała, że przejechałam nie zatrzymawszy się i nie wysiadłam z samochodu- to kolejna nielogiczność i bzdura. Twierdzi, że mnie by rozpoznała. G... prawda.. Napisałam elaborat, nie będę nim zanudzać a o przebiegu pożal się boże sprawy (chyba dlatego, że nic się nie stało, baba nie zgłosiła się do dziś dnia do ubezpieczyciela a mogła to zrobić już w lutym bo dostała pismo z policji uprawniające ją do tego.....). Baba jest z zawodu główną księgową i z tego powodu jest cwana.

 

Legionowo to miejscowość specyficzna. Za czasów dawnych było to jedno z nielicznych miejsc, gdzie mogli się osiedlać ludzie z całej Polski łapiąc coś w rodzaju meldunku warszawskiego. I tu od razu zaznaczam, nie jestem wrogiem ludzi ze wsi. Mam wielu wiejskich znajomych, nie tylko z terenu mojego rancha ale również z innych regionów, Ale w wielu ludziach ze wsi jest taki rodzaj pazerności, nieżyczliwości i cwaniactwa, który odrzuca na kilometr. Do tego pazerność totalna na dobra materialne, ludzi zazwyczaj do tej pory biednych.....Ludzie z Legionowa w dużej mierze pracowali i pracują w policji i ówczesnej bezpiece, co dało im dostęp do wielu reglamentowanych dla społeczeństwa dóbr. Nie musieli specjalnie się wysilać aby mieć to, co przeciętny człowiek, nie mający dostępu do sklepów za żółtymi firankami miał dostęp. Do tego dochodziły darmowe prawie wczasy. I do tego mieli coś niezwykle cennego – bliski dostęp do Warszawy.

 

Pewna część rodziny mojego męża, ludzi prostych z mazowieckiej wsi mieszka w Legionowie. Parają się jakimś handlem, drobnym geszeftem i totalnie się nienawidzą .Bracia i siostry nie odwiedzają się latami Kiedy umarła matka jednego z nich prawie pozabijali się o spadek. Bo rodzice pozostali w swoich wsiach. I pozostała ziemia do podziału. Nikt tak nie rżnie mieszczuchów na tych wsiach jak oni. Przyjeżdżają nawet do wsi, gdzie jest moje rancho i zawsze są odwaleni zgodnie z najnowszą modą stadionową. W samochodach przejeżdżających przez wieś huczy na cały regulator disco polo a do Legionowa wracają obładowani kratkami z jajami i ćwiartką świniaka w bagażniku.

 

Kontynuując dlaczego nie lubię Warszawy to jest to jeden z powodów. Prowincja to nie Poznań czy Piotrków. To są okolice wielkich miast z mieszkańcami będącymi najbardziej przebojowym i cwanym elementem wiejskim. U mnie pracuje taka kobieta, którą natychmiast bym zwolniła, aby ustąpiła miejsce jakiejś naprawdę pracowitej dziewczynie. Towarzysko stara się być ok., jakkolwiek jeśli może naskarżyć i przyświnić to robi to bez wahania, zwłaszcza w stosunku do koleżanek o słabszej pozycji. Silniejszych się boi. Kiedyś próbowała  nakablować na mnie, ale szefowa mi doniosła o tym. Od tej pory staram się traktować ją z rezerwą. Do tego babsztyl jest totalnie leniwy- jej sposób pracy przypomina strajk włoski, robi wolno i długo zasłaniając się tym, że jest dokładna, do tego się drze, że jest zapracowana.......

 

Może ktoś odebrać moje dzisiejsze dywagacje jako wściekłość na babę, która mnie włóczy po sądach za nieistotną sprawę. Legionowa nie lubię od dawna. Nie znoszę prymitywu jaka cechuje dawną ubecję. Mam na rancho kawałek ziemi, w którym partycypują ludzie z Legionowa ( z tej rodzinki) i za chińskiego boga nie można się z nimi dogadać, aby sprawę prawnie uregulować, choć wartość ziemi nie przekracza 2-3 tysięcy złotych a spadkobierców jest mnóstwo. Rzecz jasna żaden tam nie przyjeżdza, ale wszyscy spodziewają się jakiejś nadzwyczajnej spłaty, choć cena ziemi tam nie przekracza 5 zł za metr kwadratowy.

 

Aby była równowaga w ocenie ludzi z Legionowa, to znam również ze strony rodziny męża ludzi na poziomie, małżeństwo nauczycielskie, mają troje dzieci i są naprawdę kulturalni i sympatyczni. Mimo upływu lat, choć na co dzień się nie kontaktujemy, przesyłają mi życzenia lub dzwonią. Dzieci są fajne. Ale oni nie mają nic wspólnego z wojskiem i bezpieką co stanowi wyjątek potwierdzający regułę......

 

 

kaas : :
cze 29 2004 prowincja
Komentarze: 3

Poznań, kolejne miasto polskie, które odwiedziłam dzisiaj. Zauważyłam, jeżdżąc nie tak dawno, że one wszystkie czyli Katowice, Kraków, Gdańsk są tak dalece różne od Warszawy. Zawsze, gdy przyjeżdżam do innego miasta  nachodzi mnie chęć, aby chociaż przez chwilę, na kilka miesięcy czy kilka lat wyprowadzić się z Warszawy.

Jestem warszawianką od lat ponad 30 z okładem, choć urodziłam się na Wybrzeżu. Jest to niewątpliwie miasto wygodne do życia. Wszystko tu jest na miejscu. Ale brak jest takiego indywidualnego klimatu miasta, jaki panuje w innych regionach kraju. Oczywiście to prawda, że wszystko trzeba było odbudowywać od nowa, nie ma zbyt wielu starych kamienic a te na Pradze zamieszkują w wielu wypadkach lumpy. Na przykład poznańskie stare budynki mieszkalne w centrum mają wiele uroku. Jeżdżąc po miastach śląskich, mijając obiekty przemysłowe czasem trafia się w całkiem sympatyczne enklawy zieleni. Że nie wspomnę o Krakowie.

 

Nie wiem, czy słusznie zauważyłam, że w innych miastach łatwiej znaleźć sklepy z materiałami po przystępnych cenach, z butami czy ciuchami dla małolatów w takich cenach, że nie trzeba trzymać się za kieszeń za mocno. W Warszawie sklepy w Centrum typu Chmielna i Nowy Świat mają ceny zabójcze. Alternatywą są supermarkety. W drogich sklepach taksują cię wzrokiem od góry do dołu i od razu szacują, czy zachcesz kupić czy nie. Nie jest to zbyt przyjemne. W  Poznaniu właściciel małego sklepiku pokazywał swój towar i zachwalał z dumą. Podobnie było w Częstochowie.

 

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek dojdzie do tego, tak jak na Zachodzie, że zniknie pojęcie prowincji. Człowiek będzie mógł się osiedlić tam, gdzie będzie miał pracę. Weźmie kredyt, kupi dom. W sklepach i marketach będzie to samo.

 

Zauważam coraz częściej, że nauka w mniejszych ośrodkach również będzie miała niebawem większe szanse. Oni maja też stałe łącze i mogą również ściągać te same publikacje co ośrodki stołeczne. Nierzadko też mają dostęp do znakomitej aparatury. Internet lada moment zrewolucjonizuje uprawianie nauki, będzie ją można uprawiać w Pcimiu Dolnym na zbliżonym poziomie, mając dostęp do netu i wykupione abonamenty na bazy danych.

 

Nie wiem tylko czy z mentalności tego narodu zniknie uwłaczające pojęcie prowincjonalności. Warszawka jest bardzo cwana.. Wiem, jak w tzw. środowisku są traktowane prace wykonywane na tzw. prowincji. Nie zawsze są gorsze. Ale na ogół gorzej oceniane.

Pomimo, że jestem z Warszawy bardzo mnie razi zachowanie wielu warszawiaków, zwłaszcza na przykład na Mazurach. Są hałaśliwi i obrzydliwi. Kiedyś w Słowacji na rynku w Liptowskim Mikulaszu natknęłam się na Polaków. Byli wulgarni, w sposób niewybredny kpili ze Słowaków. Nie spodziewali się pewnie, że ktoś rozumie co mówią. Rzecz jasna byli ze stolicy.....

 

Zanosi się w tym tygodni również na gonitwę. Do tego dochodzi konieczność wyłącznej opieki nad bydlakami. One ciągle chciałyby aby je drapać. Co ja dorywam się do netu to one podłażą pod krzesło. Teraz czekają  na stosowną chwilę aby wskoczyć na tapczan, jak tylko się położę......i chyba to zrobię. Pobudki za 10 piąta to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej....

 

kaas : :