Najnowsze wpisy, strona 56


cze 10 2004 urlop
Komentarze: 4

Pomyślałam sobie dziś o odpoczynku właśnie. Dziś jest dzień na odpoczynek. Na czym on polega aby był odpoczynkiem? Sporo ludzi robi sobie spędy rodzinne i wybiera się do znajomych. Część jedzie na działkę. Ja piszę a właściwie koryguję skrypt na konferencję ,więc grzeszę przeciwko przykazaniu na temat święcenia dnia świętego. Po imprezkach rodzinnych ludzie wracają często wściekli natomiast po działce zaharowani. Oczywiście wszystko jest potrzebne ale nie w nadmiarze.

 

Odpoczywać nauczył mnie mój ojciec. Zawsze w domu panowała dbałość o to, żeby w czasie wakacji gdzieś wyjechać. Nie mieliśmy żadnego samochodu i pamiętam, że dojazd pociągiem nad morze, gdzie mieliśmy rodzinę i bywaliśmy, zajmował całą noc. Ale najbardziej lubiliśmy wyjazdy nad jeziora. Kiedyś nawet łapałam ryby , lubię do tej pory chodzić po lesie i zbierać grzyby. Natomiast nigdy nie staraliśmy się wyjeżdżać na wczasy zorganizowane. To żarcie na komendę czyli śniadanko o ósmej, kiedy człowiek by jeszcze pospał, obiad o pierwszej, kiedy było najlepsze słońce a kolacja o 18, kiedy za godzinę człowiek by coś zeżarł znowu były dołujuące.

 

Natomiast panował notoryczny konflikt pomiędzy mamą i ojcem, bo mama zawsze miała ciągoty do wygód, ciepłej wody i sympatycznego, przytulnego sraczyka. Nie znosiła prymitywu. Ja kiedyś lubiłam wyjazdy pod namiot, ale od wielu lat nie jeżdżę. Poziom kultury na ogólnodostępnych biwakach jest straszliwie niski, przyjeżdża tam niewiarygodna swołocz i mordy drą czasem całą noc a do tego kradną. Może umiłowanie do spartańskich warunków jest powodem niesamowitej wręcz kondycji mojego już 76 letniego ojca?

 

Lubię również wyjazdy w góry, lecz wolę aby nie były za wysokie. Kiedyś jeździliśmy we trójkę, miłość mojej Młodej do gór a zwłaszcza Bieszczad datuje się właśnie od naszych wspólnych wyjazdów. W latach 90 odkryłam Słowację. Górki nie za wysokie, kiedyś było dużo taniej niż w Polsce i do tego spokój i kultura tych ludzi robi wrażenie. Fajne zwłaszcza były wieczorne wypady do tamtejszych piwiarni w których panowała miła atmosfera. Przywiozłam stamtąd kluski z bryndzą jako danie kryzysowe i awaryjne.

 

Od czasu znajomości z B do mojego repertuaru weszły żagle.

 

Działka była fantastycznym sposobem wypoczynku jak Młoda była mała. Latała z gołym tyłkiem a w pontonie miała nalaną wodę i jak był upał miała się w czym chlapać. Ale zawsze jednak starałam się wyjeżdżać trochę dalej, lecz czasem nie było na to pieniędzy. Całe lato na działce było zbyt męczące i jednostajne.

 

Nigdy nie jeździłam na wycieczki zagraniczne, lecz czasem jeżdżę na konferencje międzynarodowe i to mi wystarcza. Gdybym jeździła za pieniądze prywatne musiałabym dziadować. W gruncie rzeczy ludzie się dorabiali handlem, ale sposób wypoczynku z Biseptolem i kremami Nivea oraz starymi ciuchami sprzedawanymi na przykład Bułgarom na plaży nie była dla mnie do przyjęcia.

 

Jednej rzeczy nie próbowałam ale chciałabym spróbować to wypady rowerowe. Podstawowym mankamentem jest brak wysokiej klasy roweru. Te z supermarketu niezbyt się do tego nadają. Jazda po np. Pojezierzu Drawskim, po terenach w gruncie rzeczy dzikich i czasem trudno dostępnych byłaby czymś dla mnie...noclegi nie są problemem w dzisiejszych czasach. Ale do tego potrzebny jest niestety facet, który jakby co naprawi łańcuch i przesmaruje łożyska.....

 

Jazda samochodem jest oczywiście wygodniejsza, ale benzyna jest droga i przy wędrówkach koszt podróży urasta do niewiarygodnych rozmiarów. Bo nie ma sensu dojechać i klapnąć w jednym miejscu.

 

Trzeba się nauczyć wypoczywać. Media i reklamy lansują wypoczynek pod palmami, jest on znakomity, ale trzeba na to mieć. W zeszłym roku siedząc w Chorwacji po trzech dniach ponad czterdziestostopniowego upału byłam ciągle spocona i marzyłam o wietrze na Nidzkim..... Moja szefowa nie potrafi wypoczywać. Bierze ze sobą normy do tłumaczenia i procedury do pisania. A potem wraca do roboty dalej nagrzana i wściekła.

 

Odpoczynek nieodmiennie kojarzy mi się z umiejętnością zejścia ze sceny czyli emeryturą we właściwym czasie. Obie czynności łączy jedno, trzeba potrafić powiedzieć „dość”. Muszę potrafić zająć się innymi rzeczami niż praca. Jest wielce prawdopodobne, że w czasie przejścia na emeryturę będę sama a Młoda będzie miała męża. Nie chciałabym widzieć siebie w roli starej stetryczałej zawalidrogi, której obecność wkurzać będzie młody zdrowy trzon firmy- o ile będę tam jeszcze pracowała, bo byłby to wariant skrajnie pesymistyczny (jestjeszcze gorszy- bezrobocie...). Tak samo niezależnie ile mam roboty do zrobienia, w trosce o własną higienę psychiczną mówię (do siebie) a pocałujcie mnie w d....., teraz jest czas mój i mojego wypoczynku, gdy zaczyna się okres planowanego w marcu (paskudny komunistyczny relikt) urlopu......

 

kaas : :
cze 08 2004 koszulka
Komentarze: 2

Nie mogę się zebrać z czasem, ani też przeczytać notek, Widmo długiego weekendu, który paraliżował będzie działalność instytucji powoduje konieczność pozamykania pewnych spraw już, teraz. Więc siedzę w pracy a burza nadchodzi. W międzyczasie nadchodzą burze lokalne i przejściowe na przykład z dyrekcją.

 

Ale i miła wiadomość, wygrałam koszulkę w internetowym amerykańskim konkursie dla bibliotekarzy. Okazuje się, że również koleżanka też wygrała. Koszulka jest biała i ma napis „silence please”. Kiedyś wygrałam kubek w e-panelu. Czas teraz na jakąś kumulację, muszę zacząć tylko bywać w totku. Ale tam jakoś bez sukcesów, dlatego rzadko bywam…..

 

Dwa ostatnie dni spędziłam na działce. Wczoraj B się wykazał. Miałam ochotę po dość gburowatych odzywkach przez telefon popędzić go w cholerę. Poryczałam się z bezsilności i złości a później z widłami w ręku i nienawiścią w oczach czekałam na jego przyjazd. Nie, po prostu nie potrafię wybaczyć. On z kolei próbuje bagatelizować to co zrobił. Tak jakby nic się nie stało.

 

Przyjechał do mnie i zaraz zaczął wyciągać z samochodu olbrzymie kloce betonowe, taki był przy tym biedny a pot mu ściekał. Zaraz zapytałam się ile mam zapłacić, powiedział, nie mam pojęcia, nie chciał w ogóle o pieniądzach rozmawiać. Potem jakoś powolutku uszło ze mnie powietrze. Nie chciałam się kłócić. Początkowo półgębkiem, wreszcie zaczęliśmy rozmawiać w miarę normalnie. Tyrał jak czarny koń, zrobiliśmy naprawdę dużo. Byłam podbudowana, w gruncie rzeczy jest znakomitym budowniczym swoimi rękami postawił dom, jest w tym dobry a ja cenię profesjonalizm.

 

Komary żarły strasznie a chwasty jak chwasty, przy takiej wilgoci rosną nadzwyczaj dobrze. Mimo wszystko odpoczęłam co nieco, złość mi przeszła, niby było dość poprawnie, ale są momenty, że dalej nie zamierzam z tym żyć. Niestety nie mam w naturze mściwości i ulegam. Dlatego pewnie żyje w stanie dołka i tymczasowości.

 

Ostatnio absorbuje mnie sprawa konferencji. Robię korekty, drukuję, załatwiam delegacje. Chciałabym aby okazała się sukcesem a to może być trudne, bo dziedzina jest niezwykle hermetyczna. Te przygotowania oddalają mnie od myśli o zbliżających się wakacjach. Mam zaproszenie, rzecz jasna na żagle, ale sama nie wiem, czy powinnam jechać. Głosy są podzielone, jedni są za, twierdząc, że nie warto być małostkowym , w końcu żadnego cyrografu nie podpisywałam, inni uważają, że powinnam dać odpór. A ja się miotam, bo jaka na razie nie mam specjalnie ciekawej alternatywy na lato. Żadne wyjazdy na razie się nie kroją, wszyscy są goli. A jakiekolwiek wycieczki nie wchodzą w grę.

 

Może się coś zmieni.... na razie jest dość smętnie......

 

kaas : :
cze 05 2004 materiały
Komentarze: 1

A więc wzięłam się za obrabianie materiałów na konferencję Niby miałam pomagać, ustalaliśmy to z W, ale jednak odnosiłam wrażenie, że W to mojej pomocy nie za bardzo potrzebuje. Wydaje mi się, że uważa, że świetnie sobie daje radę sam. Na początku gdy dostałam materiały do obróbki to stwierdziłam, że wygląda to dość poprawnie a potem zauważyłam, że nie wszędzie zgadzają się tytuły, imiona, gdzieniegdzie są tylko pierwsze litery imion- słowem jest tam pewien bałagan. W niektórych miejscach są tylko tytuły polskie a w niektórych polskie i angielskie.

 

Jestem dość wyczulona na przekręcanie imion i nazwisk. Moja mama była absolutną specjalistką w tej dziedzinie. Nie wynika to ze sklerozy, część ludzi tak po prostu ma. I gdy dostaję na jakiejś konferencji nieprawidłowo napisane moje nazwisko- a przyznam, że jest ono dość trudne do wymówienia –to od razu żądam wymiany wizytówki....

 

Stwierdziłam, że W niby się angażuje w organizację tej konferencji ale to tak naprawdę chodzi mu o to, aby mieć coś co go absorbuje. Właściwie żałuję, że nie przejęłam na siebie bardziej aktywnie części dotyczącej reklamy, w gruncie rzeczy kandydatów jest mało a program ciekawy. Dziedzina jest jak najbardziej nowoczesna, ale dość hermetyczna, ma jednak szansę stać się kiedyś niezbędną.

 

Siedziałam wczoraj nad tym cały dzień, przy okazji goniłam telefonicznie W do różnych rzeczy. W końcu, gdy wyraziłam pewne wątpliwości co do kolejności streszczeń w programie, zapytał: dziewczyno, czy ty nie masz nic innego do roboty?

 

Właśnie tacy są niektórzy faceci. Ja mam zwyczaj, że jak ktoś mi coś zleca to staram się traktować to poważnie. Tu nie chodzi o to, że ja pracuję przy tej konferencji po to aby uzasadnić to, że nie mam z kim iść na randkę i jestem zajęta po uszy. Ja naprawdę zamierzam materiały opracować perfekcyjnie. A na to trzeba czasu......A dziś chciałabym jeszcze pojechać na działkę....

 

Odnoszę niestety wrażenie, że W chodzi nie o to aby złapać króliczka, lecz by gonić go.....w swojej działalności cały czas sprawia wrażenie, że jest cholernie zapracowany a tak naprawdę to pod płaszczykiem zapracowania po prostu się obija. Sądzę, że za bardzo wiele spraw nas łączy i wcześniej czy później dojdzie do konfliktów. Nie potrafię w nieskończoność udawać, że samo się robi a tak naprawdę to ja nad tym haruję.....

 

Wiem, że jest on w gruncie rzeczy zadowolony, że sprawy się toczą a ja je popycham. Dopóki człowiek ma bielmo na oczach to tak właśnie zasuwa. Ale potem bielmo opada. Ostatnio jakoś mi się to dziwnie trafia, że dostaję objawień na temat różnych facetów obecnych w moim życiu......

 

 

kaas : :
cze 03 2004 ochronka
Komentarze: 2

Temat na dziś. Co robić jak zbiednieje firma? Jak się zachować? Pewne rzeczy doprowadziły mnie dzisiaj do potężnej irytacji. Mianowicie postawa dwóch dziewczyn w moim zespole. Gdy człowiek nagle traci grunt pod nogami to zaczyna sobie ustawiać priorytety. Po pierwsze trzeba znaleźć środki na przeżycie. Po drugie podjęcie działań takich, aby zapewnić sobie jakieś zajęcie, które będzie przynosiło dochody.

 

Niewątpliwym kopniakiem była zapowiedź grudniowego urlopu bezpłatnego w firmie. Spowodował, że postawy dziewczyn uległy polaryzacji i co dziwniejsze, najbardziej sensownie zachowują się nasze panie najstarsze. Zostały bezwzględnie odesłane na emeryturę i uważają, że nie mają prawa blokować miejsc tym, którzy nie mają jeszcze emerytury wypracowanej. W istocie rzeczy są one potrzebne, wykonują szereg drobnych i upierdliwych prac ze sprzątaniem włącznie. Pozbycie się ich oznaczać może, że w wielu pokojach zarośnie brudem.

 

Niektóre techniczki wzięły się ostro za robotę. Biorą się za wszelkie prace i nie wybrzydzają. Latają jak frygi, są zajęte i pracują naprawdę dobrze. Gorzej z magistrami. Tu zgadzam się z moją szefową, że fakt obrony pracy magisterskiej nie spowodował u niektórych wzrostu rozumu. Są niesamodzielni i absolutnie nie stworzeni do podejmowania się opracowania samodzielnie tematów i podejmowania decyzji. Gdybym miała dziś jako vice szefowa zwalniać ludzi to w pierwszej kolejności zwolniłabym magistrów. Do roboty manualnej nie mają nabożeństwa, bo przecież skończyli studia i są ponad to samodzielnie nic nie wymyślą, bo od tego jest kierownik. Słowem pat.

 

Jest jeszcze jedna grupa, którą kwalifikuję absolutnie do zwolnienia. Są to uległe żonki zapracowanych mężusiów-biznesmenów. Grudniowa laba oznacza dla nich to, że nie kupią sobie następnej kiecki i nie będzie tyle żarcia co rokrocznie na święta. Dziś miałam do czynienia z dwoma przykładami. Jedna z nich na moją prośbę- nie polecenie, tak bezczelna nie jestem-odpowiedziała, że jest teraz zajęta i może jutro. Opieprzyłam ją, że może jednak załatwi sprawę, która wymaga zadzwonienia. Celem ustalenia kosztorysu analiz, które wykonywała. Sprawa na dziesięć minut. Powiedziała, że może to ja zadzwoniłabym. Gdyby to ode mnie zależało jeszcze dziś wylądowałaby na bruku.

 

Drugi casus jest jeszcze bardziej zaskakujący bo dotyczy dziewczyny bardziej rozsądnej. Ale zadziwia mnie jej lenistwo, Niby jest osobą inteligentną, ale tak naprawdę to przedkłada dmuchanie w domowe ognisko. Myślę, że takim ludziom należałoby umożliwić siedzenie w domu cały rok....Załatwiłam jej z niejakim trudem wyjazd na konferencję. Stwierdziła, że wybiera się wtedy na tete a tete z mężem. On wtedy ma czas. Więc pojadą na romantyczną randkę....

 

I tu mi zalazło za skórę. Też mam rodzinę, może niepełną, różnych facetów, mniej lub bardziej wydarzonych i też dom, który prowadzę sama, podpierając się nosem. Nie jestem oszalałą pracoholiczką. Wieczorami gadam z Młodą. Staram się, żeby dom nie zarósł. Ale staram się szanować moją pracę. Może wiele rzeczy mnie wkurza, ale to część mojego życia. Pracując w nauce muszę się rozwijać. Wiem, że nędznie płacą. Ale chyba człowiek powinien mieć jakąś etykę w tym wszystkim. Widzę jak podchodzą ludzie na zachodzie do pracy w firmach. To prawda, że gdy kobieta jest młodą matką to angażuje się bardziej w kierunku domu. Ale ten okres się kiedyś kończy. Dzieci przecież rosną......jej są w liceum.

 

Mam nadzieję, że jednak ten wstrząs, jaki jest udziałem instytutu wyjdzie firmie na dobre. Wyklarują się postawy i kto co jest wart.........czas skończyć z ochronką......

 

kaas : :
maj 30 2004 co dalej.......
Komentarze: 3

Perz i komary pokonały mnie...wróciłam z działki zmęczona i wściekła, tym bardziej, że zwalił mi się monitor od laptopa i to co miałam zrobić przez te dwa dni diabli wzięli...będę się jutro musiała tłumaczyć. No ale cóż, jest to klasyczny przypadek złośliwości rzeczy martwych....Komary żarły do tego stopnia, że wieczorem popryskałam pokój baygonem bo chyba by mnie zjadły. Musiałam zamknąć okna i niestety ominął mnie słowiczo- żabi koncert. Ale coś za coś- albo wrażenia akustyczne albo upiorna noc.

 

Perz w tych obszarach rozwija się jak wściekły. Wystarczy nie skopać działki na jesieni aby na wiosnę utworzyła się darń nie do przebicia. W niektórych miejscach używam herbicydów, ale wygląda to okropnie. Po aplikacji pozostaje spalona ziemia. Ale perz się nie odradza. Myśląc o pozostałościach nie pryskam malin. Dlatego są zarośnięte jak cholera.

 

Do tego jechałam od Nieporętu do siebie z szybkością nie większą niż 20 km/godz. Taki był teraz korek. Po raz pierwszy tak fatalnie mi się jechało.

 

Aby dodać jeszcze jakieś niefarty to muszę wspomnieć o psach, które jak tylko coś skopałam to natychmiast tam się kładły a jak już zasiałam kwiatki to zaraz zaczynały ryć w tym miejscu. Do tego nieustannie szczekały na przejeżdżających rowerzystów, co kończyło się darciem gęby przeze mnie.

 

Ale były i pozytywy... przepiękna pogoda , cudowny śpiew ptaków. I tylko żal, że tak wiele pracy jest i często jest ona ponad moje siły. I siedząc tam zastanawiam się co dalej, moje poczucie estetyczne nie pozwala mi tolerować chaszczy a jednocześnie nie mam szans zrobić tam porządku takiego jakbym chciała. Jestem z tym wszystkim sama. Pomyślałam dziś o czymś takim jak kobieta do pielenia...ale takich nie ma. Sama jestem kobietą do pielenia, sprzątania i pracuję - dla przyjemności chyba......

 

Jestem zirytowana różnymi rzeczami. Spotkanie z W utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten nasz układ lotów już nie dostanie. Chyba, że potrafię się cieszyć powierzchowną gadaniną o polityce pracy i różnych takich sprawach. Miłą i inteligentną. Żadne głębsze rozmowy nie wchodzą w rachubę. Nie ma mowy. Więc jest tak jak jest. Ale ogólnie jest to układ nierozwojowy. Nie mówię, żeby od razu skończyć i zerwać, ale pozostaje jakieś takie koleżeństwo, zresztą całkiem w porządku. Tylko tyle.

 

Z B z kolei rozmawiamy jakby pomiędzy nami leżał zdechły szczur. Niby oboje go widzimy, śmierdzi, ale nikt jakoś o tym nie wspomina. Nie widziałam się z nim od początku maja. Po incydencie z 18 nie mam jakoś w ogóle ochoty go oglądać. Owszem, rozmawiamy, nawet miło...ale szczur leży.....On obiecuje mi, że pomoże mi różne rzeczy zrobić a ja udaję się, że z tego się cieszę. Ale w głębi duszy czuję to, co zawsze po jakimś czasie, gdy facet mi zrobił świństwo, daje o sobie znać pewien rodzaj negatywnego zobojętnienia.... Wyartykułowałam swoje żale, on się do tego w zasadzie nie ustosunkował ..odnoszę teraz wrażenie, że przez cały czas grał na kilku frontach, tyle, że ja o tym nie wiedziałam. A teraz król jest nagi Po jego wpadce nie sądzę, abym miała jakąkolwiek ochotę jechać z nim na rejs. Temat Mazur jest również poruszany przez niego półgębkiem a ja nie komentuję. Ani in plus ani in minus....

 

Pozostaje Europa...dostałam potwierdzenie, że moje papiery tam dotarły. Kwalifikacja do września....Ale co będzie wtedy z działką?

 

kaas : :