Archiwum kwiecień 2004, strona 1


kwi 21 2004 debet
Komentarze: 2

Dziesiąta, znów zabieram się do pisania za późno. Ale całe dnie teraz mam wściekle wypełnione. Mam jutro seminarium na który wygłaszam wykład, nie wiem ile będzie trwał. Coś około 30-40 min chyba. Miałam dziś dwie godziny korepetycji, pedagog ze mnie jest chyba taki sobie, jakkolwiek młodzi przychodzą. Płacą mało, bo to raczej uprzejmość a nie źródło zarobku. Ale te grosze się teraz przed pierwszym przydadzą. Zwłaszcza, że nie zamierzają nam wypłacić premii za pierwszy kwartał. Sama się sobie dziwię, że jeszcze do tego chodzę do tej gównianej firmy. . Ale co zrobić, ponoć już 30 % bezrobocia....

 

Dostałam dziś kartę kredytową. Staram się unikać takich rzeczy, bo kapitalizm przez wiele nieciekawych doświadczeń pokazał swoje ponure oblicze w postaci akwizytorów i innej maści oszołomów, których ofiara padłam jeszcze nie tak dawno. Zostałam nazwana „jednym z najlepszych klientów” jak na ironię siedzę na dole minusa bo mam saldo debetowe. Czyżby mój bank nie miał już lepszych klientów???

 

Oczywiście to, że na karcie widnieje zdjęcie Europy i żółte gwiazdki oraz tekst zaczyna się inwokacją o wielkim wydarzeniu nie oznacza, że to jest coś nadzwyczajnego Jest to normalna karta Silver Master Card, za którą za rok będę musiała zapłacić 70 złotych. Jak ją zaktywuję.....Jeśli w gronie blogowiczów są osoby z kartą kredytową za pan brat to proszę o historie, nawet na priva pod tytułem- moje przygody z kartą kredytową, ile razy zabuliłeś drogi blogowiczu/blogowiczko jakieś astronomiczne odsetki i ile prowizji się naprawdę płaci za różne operacje. Takich informacji z życia wziętych pragnę jak kania dżdżu, bo jak zadzwonię do banku na infolinię to będzie tylko agitka.

 

Plastikowe pieniądze mają to do siebie, że jeśli ich się nie ma to znaczy, że ich się nie ma. Wpieprzyłam się w saldo debetowe, którego nie mogę wyrównać. A bank co miesiąc rżnie ode mnie odsetki a ja tak naprawdę nie jestem w stanie wyjść na plus. Kiedyś gdy miałam debet na koncie przychodziły pogróżcze pisma, że zlicytują, naślą komornika, rozstrzelają, jeśli nie wyrównam minusa w ciągu dwóch tygodni. Moja św pamięci Mama mówiła, że są idiotami, bo bank zarabia na odsetkach. Sama robiła chętnie debety, bo lubiła, miała szeroki gest i potrafiła żyć pięknie i nie przejmować się. Ale długi zawsze spłacała. Czasem w terminie a czasem nie ....Biedna, miała szczęście, że przy swojej rozrzutności nie dożyła tego sakramenckiego dziadostwa....

 

Wpół do jedenastej, jeszcze przelecę tego Power Pointa i podszlifuję Hollywood- tak u nas nazywają prezentacje w których jest przewaga formy nad treścią, latają ptaszki. W, który jest przeciwnikiem prezentacji uważa, że staruszki nie nadążąją. U mnie jest to z umiarem. Trochę lata, ale nie zanadto. Myślę, że i staruszki o ile tacy się pojawią dadzą sobie radę......

 

kaas : :
kwi 20 2004 wujo Dobra Rada
Komentarze: 3

Wiosna idzie-ciepło jak w lecie się robi, to ten nasz fatalny klimat powoli się konwertuje w dwie pory roku- lato i zimę. Wzięłam się za sprzątanie korytarza. Sprzątanie robi się modnym tematem na blogu więc dodam do tego moje trzy grosze....

 

Co do korytarza to pochowałam do szafy ciepłe płaszcze i zostawiłam lekkie kurteczki. Trochę przydałoby się czegoś nowego, ale to myśl z kategorii marzenia ściętej głowy. Na razie nic nie będzie – co gorsza nie odpuszcza mnie paskudne wrażenie, że jeszcze długo nic nie będzie. Firma po prostu się wali a nic nowego nie kroi się, nie widzę światełka w tunelu. Nawet do lumpeksu nie ma z czym pójść.

 

Może dlatego reaguję szczególnie ze złością na rzeczy typu „wujek Dobra Rada” albo wpieprzanie się. Jedyna dobra rada, którą jestem w stanie znieść to jak dorwać się do dużej kasy, najlepiej w euro.

 

A niestety dominuje Wujo Dobra Rada. Ostatnio rolę taką pełni B. Rodzinę już dawno oduczyłam wtrącania się i prób modyfikacji mojego sposobu życia. I chyba na tym nienajgorzej wychodzę bo po pierwsze byłabym już bez samochodu, zrzekłabym się połówki mieszkania i pozbyłabym się działki- miałam też takie pomysły....do tego w żadnym wypadku nie zrobiłabym doktoratu. Nie będę podawać szczegółów pomysłów rodzinnych bo to bez sensu.

 

Tymczasem B chce zmodyfikować moje podejście do życia i wszystko powinno iść w kierunku destrukcji. Nie wiem co mu przyszło do głowy, ale ostatnio namawia mnie do wyrzucania wszystkiego. Mało się nie pokłóciłam, gdy uznał, że powinnam wyeksmitować z działki mój ukochany kredens i wywalić garnki. Do tego wypierniczyć tapczan .W domu zamiast wydawać pieniądze na papierowy abażur z  Ikei- sorry, ale stary się przepalił i zżółkł- powinnam oszczędzać.

 

Powinnam wykasować Outlooka oraz zlikwidować Gadu bo to złodziej czasu. Do tego sama nie wiem co jeszcze powinnam. Słowem, nie robię nic dobrze. W gruncie rzeczy robię wiele rzeczy na których się znam i robię dobrze. Robię mu pewne rzeczy na kompie. I myślałam sobie, że w związku z tym mi w pewnych rzeczach pomoże. Chociażby w „deburdelizacji” mojego domku na wsi. Zawsze jest mi przykro, gdy słyszę jedynie mądrzenie się a prawda jest taka, że i tak sama tam zasuwam.

 

Nachodzą mnie gorzkie żale, jak to z wiosną. Sezon porządkowania- chętnie uporządkowałabym nie tylko dom czy działkę, ale również moje życie . Tkwię w starych kwasach, nawykach i przyzwyczajeniach. Nie wierzę, że już może być lepiej. Słucham takiego bambulenia i opadają mi skrzydła. Gdy mędził mój mąż, kiedy jeszcze żył to mogłam to znosić i znosiłam w imię dobra rodziny a teraz? Czy muszę to na pewno znosić?

 

Nie muszę. Nie muszę być wyrozumiała, choć jestem z natury taka. Tłumaczę sobie, że nie potrafię tolerować nieudacznictwa. Nieudacznictwo własne w prostej linii prowadzi do krytykowania innych. I powoduje utratę wiary w siebie. Znoszenie przez lata tego właśnie doprowadziło mnie do stresu i zaniku wiary w siebie. Precz z Wujem Dobra Rada......

 

kaas : :
kwi 17 2004 moje ranczo
Komentarze: 2

Dzisiaj pojechałam na swoje rancho. Znajduje się ono jakieś 42 km od mojego mieszkania a więc nie jest jakoś niesamowicie daleko. Jednak na tyle daleko, że nie byłam tam chyba od listopada. Każdy mój wiosenny przyjazd napawa mnie niepokojem, jak wygląda moja chałupa, czy myszy zeżarły wszystko, czy sławojka stoi jak stała i czy wielki bałagan panuje.

 

W tym roku prawie, że dostałam histerii. Nie dość, że elektrycy wycięli mój ukochany jaśmin w pień, podobny los spotkał biały bez, nie wiem, czy odbiją, to do tego wszystkiego okazało się, że nie mam prądu. Dopiero interwencyjny telefon do pogotowia energetycznego sprawił, że wiedziałam jak włączyć prztykacz w nowo wybudowanej szafce elektrycznej. Syf i smród sakramenckie, myszy nie dość, że zeżarły trutkę to również zaczęły żreć mydło a nawet gąbki-zmywaczki. Zadziwiające jak pożarły prawie całe kilo cukru. Torba zachowała swój pierwotny kształt, ale w środku była pusta.

 

Do tego podłoga zaczęła próchnieć. Zresztą  już w zeszłym roku zamierzałam ją wymienić, ale brak gotówki sprawił, że nie wydoliłam. W tym roku to zaczyna już być konieczność.

 

Sławojka jest niezniszczalna.

 

Przywiozłam całą wielką torbę brudnych i cuchnących pościeli, serwet, niby nie ma wilgoci, ale rzeczy te maja taki dość charakterystyczny zapaszek, wywaliłam chyba z 5 worków rzeczy różnych i niepotrzebnych. Do tego nawiozłam kilka taczek kamieni pod podmurówkę. Ogólnie się skatowałam straszliwie.

 

Jedynie psy miały wielką radochę. Teraz leżą jak zdechłe, bo to jednak w gruncie rzeczy mieszczuchy....

 

Ale ja kocham swoją działkę, nie przeszkadzał mi nawet smród obornika, który rozsnuwał się po całej wsi. Dzisiaj również odwiedziłam moją zaprzyjaźnioną znajomą stamtąd i dowiedziałam się, że zimę przeżyli wszyscy. To miło, bo zazwyczaj gdy przyjeżdżałam na wiosnę to miałam na mur beton opowieść o pogrzebie kogoś tam...

 

Wieś szykuje się do Unii. Jajka po 40 groszy, normalne a nie od kur, które żrą odchody sprowadzane z Zachodu. Mleko po złotóweczce a ze śmietanką, sam tłuszcz, rozwolnienie murowane bo człowiek nieprzywykły przez całą zimę. Ser biały jak masełko, cena promocyjna po 9 zł/kg. Unia na to nałoży embargo, ale ja i tak będę to tutaj kupować i Unia może mi skoczyć. Ciekawe jakie będą ceny. Przeraża mnie cena benzyny, dziś płaciłam po 3.79 zł i to zaczyna być horror.

 

Spotkałam młodą gospodynię, która się będzie starała o certyfikat. Pokazała mi wymalowaną oborę i pomieszczenie na zbiornik na mleko, pomieszczenia całe bialuśkie. Zaprzyjaźniony sołtys kolczykował cielaki i „wyrabiał im paszporty”. Jego wnuk z przekąsem stwierdził, że niedługo będą również kolczykować gołębie i wpisywać im datę wyklucia z jaja. Jeśli skutkiem Unii będą nieuwalane łajnem krowy to popieram. Choć na jakość mleka nie ma to większego wpływu, bo wszyscy mają dojarki automatyczne.

 

Moja znajoma mnie podziwia, że bez chłopa mi się chce tu przyjeżdzać. Prawdę mówiąc wozić sobie jakiegoś grillującego lenia to nie mam ochoty. W mieszka za daleko. B zazwyczaj w weekendy pracuje. Przynajmniej w trakcie roku akademickiego. Dzisiaj przeprowiadziła skądinąd słuszną kalkulację, że zamiast tyrać jak dziki osioł i inwestować w to to lepiej raz na jakiś czas pojechać na dwa dni do domku kampingowego- taniej, zdrowiej i nie naharuje się człowiek. Będę musiała przeliczyć, bo może jakaś logika w tym rozumowaniu jest.....

 

kaas : :
kwi 13 2004 listy z netu
Komentarze: 6

Dzisiaj zajęłam się liczeniem pitów. No cóż, czas podatków się zbliża nieuchronnie. Na szczęście jako samotna matka mogę różne dziwne rzeczy sobie odliczyć. Okazało się, że po pierwsze nie mogę funduszu remontowego odliczyć bo ...zabrakło mi jakichś 20 zł do dolnego limitu 560 zł, Niby kwota odliczenia niewielka, ale jakby nie było spora część osób na tym dostaje w tyłek, bo spółdzielnie tak kalkulują aby roczny fundusz remontowy był właśnie taki, aby nie można go było odliczyć.... Do tego mogę przekazać na użytek organizacji użyteczności publicznej maksymalną kwotę 9 zł 71 gr. Ciekawe co taka organizacja zrobi z taką kwotą- może pójdzie na papier toaletowy...lub inne rzeczy. To śmieszne, przekazywać np. hospicjom kwotę niecałych 10 złotych od takiego łba jak mój....

 

Szukając stare pity znalazłam stare listy od B. Były bardzo śmieszne i w życiu nie przypuszczałam, że B okaże się takim szalonym cholerykiem...to do Myszki na temat wirtualnych miłości .Listy od wirtualnych facetów były zawsze w totalnej sprzeczności od ich realnych właścicieli. To pierwsza zasada znajomości wirtualnych – brak korelacji pomiędzy prawdziwym obliczem piszącego a tym co pisze.

 

Ja swoje mniej lub bardziej miłosne listy archiwizuję na kompaktach. Są to potem przyjemne chwile kiedy sobie je otwieram i przypominam sobie od kogo były. Czasem te znajomości były bardzo krótkie, przy jednak moich skłonnościach grafomańskich to pisałam dość soczyste i sążniste listy, które niektórych wprawiały w zdumienie. W pewnym momencie mogłam z nawet dość dużym prawdopodobieństwem określić, czy z danym facetem warto się zadawać a nawet pójść do łóżka.....a z którym będzie sprawa krótka. Wcale to nie zależało od tego czy facet pisał mi dusery, bardziej od tego o czym pisał.

 

I następny problem- wyobrażenie o danej osobie....ja pisałam w latach 1999-2000 wtedy kiedy aparaty cyfrowe były prawdziwą rzadkością natomiast nie każdy miał skaner. Wówczas prośba o zdjęcie nie zawsze mogła spotkać się z odzewem. Czasem korespondowałam przez pół roku i nie wiedziałam z kim. Praktycznie niewiele razy spotkałam się z tym, że z powodu zdjęcia korespondencja zostawała przerywana, ale i tak się zdarzało. Ja natomiast nigdy tego nie robiłam. Oczywiście wizualnie nie każdy mi się podobał, w końcu nie z każdej korespondencji rodził się związek, lecz sądziłam i sądzę nadal, że takie zerwanie korespondencji jest niegrzeczne.

 

Mam do tej pory wiele zdjęć i archiwizuję je też na płytach. Ale moich najbliższych przyjaciół poznałam w realu i bez zdjęcia.....zresztą w ciekawych nadzwyczaj konfiguracjach....ale o tym kiedy indziej. I to jest zadziwiające, że najbardziej wartościowe kontakty wykuwały się z czasem, kilka tygodni lub miesięcy korespondencji a dopiero potem spotkanie w realu. Szybkie akcje zazwyczaj szybko się kończyły. Dlatego jestem wrogiem zbyt szybkiego dawania zdjęć i pospiesznego poznawania się.

 

W jakimś sensie umiejętność pisania listów odzwierciedla charakter i inteligencję człowieka. Poznałam zarówno technokratów piszących wspaniale o swoich doznaniach muzycznych jak i np. wdowca co pisał mi co ugotował swojej trójce dzieci, które sam wychowywał po śmierci żony. Trafiali się również nudziarze...i co tu dużo mówić...w realu również okazywali się nudziarzami....

 

No i byli ci co pisali zaraz o miłości. Wówczas listy takie traktowałam jako przejaw jednak pewnej nieszczerości i pozerstwa...bo o miłości nie powinno mówić się za dużo.

Listy mogą uwodzić, znam faceta, którego listy są tak doskonałe, że są one inspiracją dla wielu romansów.

Dlatego uważam, że takie dzisiejsze formy na skróty typu znajomości z gadu czy z czatów są dalece uboższe aniżeli taka korespondencja. Nie lubię też Sympatii...może to jakieś uprzedzenie, to raczej formacja dla młodzieży. Bo widzę jak moi młodzi to przeglądają, jak żurnal z biura matrymonialnego lub katalog sprzedaży wysyłkowej.

 

Czy można znaleźć miłość przez net? Wiele osób zadaje sobie takie pytanie. Widząc różne randkowe strony wydaje się, że tak, lecz wbrew pozorom takie bazy wcale nie dają gwarancji, że ludzie którzy tam siedzą są zainteresowani związkiem. Spotkałam całą masę kalek emocjonalnych siedzących w sieci latami, którym nikogo nie udało się spotkać....całą masę playboyów, chłopczyków szukających sponsorki........i innej maści oszołomów.....więc jednak nie jest to takie łatwe.......

 

kaas : :
kwi 10 2004 tradycja
Komentarze: 4

Do Wielkiego Czwartku się leniłam i do głowy mi nie przyszło organizować Świąt mając świadomość, że jadę w niedzielę do ojca. Jednak w Wielki Piątek atawistyczny duch Świąt wstąpił we mnie z całą siłą. Aż do granic absurdu ; zabrałam się za pieczenie, wyszło tego z 6 makowców, dwa mazurki z kaimakiem, sernik na zimno do tego pasztet, dwie sałatki oraz dwa zestawy jajek- jedne faszerowane drugie wypełniane pieczarkami, do tego schabik i biała kiełbasa. Piszę to dla potomności, aby kiedyś moje wnuki tudzież inni czytelnicy widzieli jaka babka była zdolna. Całość skończyłam dziś około 12, poszłam poświęcić jajka a Młoda rzuciła się na żarcie z apetytem.

 

Po czym nastąpiła duchowa część Świąt, poszłam dziś z moimi przyjaciółmi do kościołów na groby na Starówkę. Zadziwiające jest tak tłumne chodzenie na groby w Wielką Sobotę. Stoi się w długich kolejkach. Kiedyś groby miały wydźwięk polityczny i w związku z tym była to jakaś forma demonstracji. Pozostało w wersji szeroko komentowanej w sławnym kościele św Brygidy w Gdańsku. Również w Warszawie były zasadniczo dwa groby nawiązujące do zbliżającej się akcesji.

 

Choć może przesadzam, wymowa grobu w kościele św Anny była raczej związana z dewaluacją pojęć Bóg, Honor i Ojczyzna, połamane drzewce, ale i kiełkująca nadzieja.....Zaczęliśmy z przyjaciółmi dyskusję dlaczego tych sformułowań się teraz nie używa? Czy winna jest globalizacja? Czy dążenie do unifikacji narodów? Czy młodzieży, która dorasta w świecie ogromnego przepływu informacji, internetu a angielski jest po prostu jednym z systemów komunikowania się, warto wpajać te pojęcia? Czy stacjonowanie polskich wojsk w Iraku jest naszym patriotycznym obowiązkiem? Kto ma być autorytetem w dziedzinie honoru. Ojczyzna...hmmm można żyć wszędzie, aby dało się zarobić i z tego wyżyć a u nas się nie daje. Brak odpowiedzi i dyskusja spełzła na niczym....

 

Budująca jest siła tradycji, ale są to często puste gesty. Moi przyjaciele, ludzie z epoki solidarnościowej, przemycający ongiś ulotki, którzy mimo to się nie załapali do władz, bo są zbyt porządnymi ludźmi, wspominają jak istniały idee, które kazały im się narażać. I jak te idee obróciły się wniwecz. Pozostało poczucie rozgoryczenia i antysemityzm, którego kiedyś nie było....przynajmniej nie w ich wypadku.....Są około 60 latkami, mają się dobrze, może bez luksusów, ale nie grozi im bieda. Ale przestali wierzyć w cokolwiek, w jakąkolwiek ideologię.

 

Ale mają coś, co jest dla mnie motorem, że w okolicach każdych świąt z nimi się z radościa kontaktuję. To ich wielkie poczucie wspólnoty z ludźmi i istnienie u nich prawdziwego domu-twierdzy, który znosi wszelkie burze i zawieruchy dziejowe. Można się u nich zawsze ogrzać ciepłem prawdziwej i szczerej dobroci i troski. Jako rodzice oboje są troskliwi, ale nie nadopiekuńczy. Ich dzieci mogą zawsze liczyć na wsparcie, ale w gary im nie zaglądają. Ona jako babcia opowiada różne rzeczy dzieciom, ale ma swoje życie i nie kolęduje u nich godzinami.

 

I co jeszcze u nich lubię- masa symboli świątecznych, jaja w koszu ze słomą, porozkładane palemki i bukieciki żonkili. Fantastyczne żarcie, baby drożdżowe z kopy jaj pasztet, że palce lizać (od razu odcięli mi połeć na wynos), no i nóżki w galarecie, niebo w gębie. Dom, przyjazny, otwarty dla wszystkich. Może taki dom to relikt patriotyzmu, w którym jest miejsce i dla Boga, honoru i Ojczyzny?

 

Znów zaczęłam o żarciu....hmmm widać Święta idą....może jutro psy mnie zbudzą i pójdę na rezurekcję...

Teraz czas na składanie życzeń moim współblogowiczom. Tym, którzy mnie czytają i komentują przede wszystkim, dziękuję Wam za to, że istniejecie i wyrażacie swoje opinie, bo pisanie w próżnie może wydać się przykre. Nawet złośliwości są cenne. Człowiek bywa często zadufany w sobie i odrobina krytycyzmu może tylko pomóc.

Oraz pozostałym.....aby wydarzenia, które czasem są dziś dla nich tragedia, niech za czas jakiś zostaną pokryte mgłą niepamięci. Aby mieli więcej optymizmu i nauczyli się radować każdą chwilą, bo jest niepowtarzalna. Aby ufali swojej intuicji i wierzyli w siebie....I wiele wiele zdrowia. Tylko ono się naprawdę liczy, na wszystko inne w jakiś sposób mamy wpływ....

 

kaas : :