Archiwum listopad 2004, strona 1


lis 15 2004 seriale i nie tylko
Komentarze: 1

Zadekowałam się w pracy i pisze sprawozdanie. Odezwał się mailowo facet, którego pies pogryzł mojego. W gruncie rzeczy jest sympatyczny, martwi się o zdrowie mojego jamniora. Fakt, trochę ryzykuje puszczając samego psa bez smyczy, który jak się okazuje, może być niebezpieczny. Mam nadzieję, że zgodnie z obietnicą pokryje koszty leczenia. Okazało się, że trzeba jednak chodzić na zastrzyki, lekarz podał antybiotyk, który trzeba podawać przez 5 dni. Chyba przesadził z tą ostrożnością. Wizyta u weterynarza jest dla psa większym stresem i wpada już w histerię, kiedy z Młodą tam jedziemy.

 

Wczoraj byłyśmy obie na działce i popracowałyśmy. Potem basenik i jakby nie było to całkiem nieźle się po tym czuję. Nie lubię zimowej stagnacji. Człowiek instynktownie rzuca się na żarcie, jakby faktycznie przyszło mu mieszkać w jaskini. Wystarczy, że mam instynkt robienia przetworów.

 

Jednak jestem miłośnikiem tasiemcowych seriali. To pewnie źle świadczy o moim poziomie umysłowym, ale co ja na to poradzę…..Co prawda przemawiają do mnie tylko niektóre. Z radością odkryłam w TV kontynuację mojego ongi ulubionego tasiemca produkcji czeskiej pod tytułem „Szpital na peryferiach”. To już 10 odcinek a ja nic nie wiedziałam!. Serial był kiedyś dla mnie kultowy. Fakt, postacie statyczne, akcja i realia to betonowa komuna, ale niektórzy bohaterowie mieli coś w rodzaju charakteru a nawet poczucia humoru, co naszym bohaterom seriali się praktycznie nie zdarza. Nie mówię oczywiście o naszych sitcomach z tym upiornym rechotem zza ekranu. Są one dla mnie dość płytkie. Trudno znaleźć jakąś barwną postać w Klanie czy M jak miłość, co nieco humoru jest w Złotopolskich, choć konstrukcja tego serialu się już wali. U Czechów był doktor Strosmajer, człowiek inteligentny i dowcipny, zazwyczaj jego kwestie nie były nigdy bez sensu. Jednak najbardziej utkwił mi doktor Cwach, kompletny nieudacznik jako lekarz, który awansował na wielkiego naukowca w instytucie naukowym i uwalał swoich antagonistów w karierze naukowej jako zemsta. Tacy ludzie w światku naukowym to norma. Z wielką radością postać Cwacha znów spostrzegłam na szklanym ekranie.

Serialem wszechczasów był dla mnie Przystanek Alaska. Moja Młoda próbuje go ściągać z netu. Gdy znów zobaczyłam łosia rozradowało się moje serce…..

 

Faceci w moim życiu nie istnieją zupełnie. Tylko kumple. Wypaliłam się. Zobaczymy na jak długo. Na razie mam naprawdę dość.

 

kaas : :
lis 12 2004 brytan
Komentarze: 1

Wczoraj miałam nieprzyjemne zdarzenie. Otóż sporej wielkości brytan zaatakował mojego jamniora. Całkiem bezpodstawnie, mój pies ani go nie prowokował, szedł sobie spokojnie wzdłuż chodnika. Pies należy do rasy gończy polski i jest wielkości sporego dobermana. Nagle rzucił się i miał zamiar mojego psa udusić. Pierwszy raz spotkałam taką obrzydliwą bestię, choć psa mam 6 lat. Mój jamnior jest łagodnym pacyfistą, dobrotliwym zwierzakiem, którego ulubioną pozycją jest leżenie na plecach.

 

Oczywiście opieprzyłam faceta, że jego pies jest bez smyczy. Facet chyba zgłupiał kompletnie, mówiąc, że pies ustalał hierarchię w stadzie. No wie pan- powiedziałam, w końcu chyba jamnik, który jest co najmniej 10 razy mniejszy chyba nie stanowi zagrożenia w hierarchii. Facet prezentował typowo podręcznikowy punkt widzenia. Naczytał się lektur a nie brał pod uwagę prostej sprawy, że jego pies jako typowo myśliwski chciał zaspokoić swój instynkt łowiecki.

 

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Oprócz śladu kła na powiece nie było żadnych uszkodzeń. Co prawda jakby kieł trafił centymetr niżej to...lepiej nie myśleć. Pojechałam do weterynarza, dostał antybiotyk, pies był przestraszony maksymalnie. Zgodnie z umową wystawię facetowi rachunek . Obiecał, że pokryje koszty leczenia. Był na tyle przyzwoity, że zostawił swoją wizytówkę. Dziś jest już lepiej.

 

Pomyślałam sobie, że w ramach zmiany życia odwiedzę starego znajomego, nie widzieliśmy się od kilku miesięcy. Pożyczyłam od niego trochę MP3, siedzę teraz i sobie słucham. Wczoraj było miło i czułam się wreszcie inaczej. Jednak zmiana towarzystwa to też jakaś forma odreagowania. Wpadłam wczoraj wieczorem na babskie ploty. Od razu patrzę na świat innymi oczami. Ta codzienna zatęchłość wpędza mnie jednak we frustracje.

 

Myślę, że najważniejsze jest zdefiniować i postawić problem. Ja zdecydowałam, że muszę naprawdę uwolnić się od pewnych spraw i ludzi. Często jest trudno powiedzieć sobie, że coś się skończyło i nie ma sensu iść dalej tą drogą. Coś ciągle pcha w stronę od której jest najlepiej się odwrócić.

 

Czuję się pusta w środku, nic mnie nie inspiruje do pisania. Robię zwykłe rzeczy. Te kilka dni zużywam na rzeczy domowe i oczywiste. Więc nie będę uprawiać pseudofilozofowania. Lepiej wziąć się za coś konkretnego.....

 

 

kaas : :
lis 07 2004 nostalgia jesienna c.d.
Komentarze: 2

Niedziela sprawiła mi zawód. Sądziłam, że mogę liczyć na odrobinę lepszą pogodę. Nawet ranek wyglądał zachęcająco, Moje psy jakoś jesienią nie odczuwają potrzeby latania po dworze, więc pomarudziły dzisiaj aż do 9 rano. Poszłam dziś na mszę około 10.15 i uznałam, że jak potem będzie pogoda to jednak pojadę na działkę a jak nie to zostanę w domu. No i aura rozstrzygnęła na opcję dom....

 

Wczoraj siedziałam z szefową w robocie, kończąc sprawozdanie aż do późnego wieczora, ale rezultat przeszedł nasze oczekiwania. Okazało się, że pomiary były na tyle dobre, że nie trzeba było nic naciągać i dorabiać ideologii. Nadają się wręcz do opublikowania.   I za to mnie czeka wolny dzień.

 

Pogoda jest chandrowata, takiż mam nastrój, ale kombinuje że coś dzisiaj potworzę z użyciem maszyny do szycia. Z jednej strony spotkałabym się z ludźmi, ale ciekawymi i rozrywkowymi, ale takich w okolicy jakby nie było. Z kolei dawno nie siedziałam przy maszynie i ciągnie mnie do takiej spontanicznej partaniny typu nowe pokrowce na poduszki, czy serwetki, krawcowa w sensie kroju i szycia jest ze mnie żadna. B zdychając chyba jednak pojechał na uczelnię, zresztą nie ma wyboru....

 

Jak zwykle zaczepił mnie na gadu jakiś 15 latek z tekstem cze...odpowiedziałam - a czego właściwie chcesz ode mnie, raczej warcząco niż niegrzecznie. Zamknął się natychmiast. Czemu tych szczawi rodzice nie nauczą, że w necie też obowiązuje jakaś etykieta i nie zawraca się ludziom d....?

 

Nie dziwię się, że blogi pustoszeją. Wiele notek jest beznadziejnie smutnych i przygnębiających. Sama czuję, że musiałabym pisać smętne notki, bo tak to ostatnio u mnie wygląda. Dobija mnie sytuacja finansowa i perspektywa urlopu bezpłatnego w grudniu. Ciągle robię rachunek zysków i strat przy próbie zmiany pracy. Czasy są podłe i nie bardzo można ryzykować. Ciągle jeszcze jest aktualna moja oferta wyjazdu, jeśli odejdę z mojej firmy, w nowej mogą nie zgodzić się na mój ewentualnie roczny wyjazd a tu wiem, że poprą mnie. Z drugiej strony w tej sprawie wszyscy radzą, żeby czekać, naprawdę niczego nie można się dowiedzieć....

 

Wiem, że nie warto jest tracić czasu, ale biorę też pod uwagę, że dojazd ode mnie do Śródmieścia a nawet na Krakowskie Przedmieście to przy tych korkach jest około 1,5 godziny w okolicach 8 rano w jedną stronę. Dojazd do mojej formy trwa autobusem 20 minut, samochodem 7. Powrót wygląda podobnie, mosty są zapchane gdzieś do godziny 20. To też jakiś argument przeciw....

 

Idę oderwać się od kompa, może mi przejdzie.....

 

kaas : :
lis 05 2004 jesienna nostalgia
Komentarze: 1

Dawno mnie tu nie było. Zaczyna się sezon ciężkiej pracy czyli pisania sprawozdań. Listopad u mnie w firmie jest miesiącem wariackim. Ale dostałam forsę na własny projekt badawczy, już któryś z kolei. To trochę poprawia nadwątlone moje ego. Jestem chyba w tym dobra. Co prawda osobiście finansowo niewiele mi to pomoże, ale zakład trochę kasy na tym zyska. Pozwoli mi to na uzyskanie luksusu nie stresowania się w pracy i odrobinę pozycji „świętej krowy”.

 

Bywa mi trochę smutno, jesień jest w ogóle ponurą porą roku. Ciągle spotykam się ze znajomymi i słucham o ich problemach. Czasem są poważniejsze od moich. Czasem ludzie są w prawdziwym klinczu. W gruncie rzeczy nie mogę narzekać. Mam pewien wewnętrzny spokój, nic nie muszę, nikt mnie nie zniewala ani obraża. Żyję sobie spokojnie. Choć na deficycie budżetowym. Ale to stan permanentny.

 

Ale ciągle jeszcze odczuwam złość na W. Z czasem ona przechodzi ale dość powoli jak na mnie i moją zdolność do samoregeneracji. Zbyt dużo rzeczy robiliśmy wspólnie, aby z dnia na dzień zamknąć drzwi za wszystkim. Nie mam z nim żadnego kontaktu i nie wyobrażam sobie aby był teraz w ogóle możliwy....Może kiedyś....jakkolwiek nie odczuwam potrzeby wybaczania kłamczuchowi.

 

Zadeklarowałam rezygnację z kilku tematów, które chciałam ciągnąć wraz z nim. Nie były intratne, raczej badania o charakterze podstawowym....W gruncie rzeczy widzę coraz więcej powodów, aby myśleć o zrezygnowaniu z pracy w nauce. Bez W nie odczuwam takiego impulsu, aby robić coś nowego, doskonalić się, czytać. Użeranie za małe pieniądze zbrzydło mi całkowicie. W zeszłym roku o tej porze byliśmy w Pradze. Jeszcze były pieniądze na konferencje.....Takie same krótkie dni i długie wieczory...Most Karola w nocy, Hradczany, jazdy po Pradze, długie i niekończące się rozmowy. Zal.

 

Nie mogę się nikomu przyznać do nostalgii. Młoda puka się w głowę. Dziewczyny są pełne wspólczucia i wtedy nastrój robi się ponury a ja tego nie chcę. Więc sama bujam myślami w czasy jeszcze nie tak bardzo odległe......

 

Cała reszta życia jest b.z. Przecież tak naprawdę niewiele to zmieniło w moim codziennym everyday life. Mam może nawet lepsze relacje z Młodą, jest bardzo zapracowana. Mniej złośliwa. Też chyba nie ma za wesoło w relacjach męsko damskich.....jest dziewczyną mądrą, chyba za mądrą dla co poniektórych pokemonów. Zawsze twierdzę, że powinna się z nimi przestać zadawać....

 

Jestem zmęczona, więc notka też nie za wesoła. Wczoraj poszłam późno spać, jeszcze nie przestawiłam się na czas zimowy. Do tego deszcz i ponuro. A jutro sobota i...do roboty. Nawet psy są niechętne spacerom.

 

Więc chyba wezmę się za coś konstruktywnego....mam trochę pomysłów na nowe patchworki. Akurat pomysł na długie jesienne wieczory. Nie mam siły iść na piwska i inne imprezki......

 

kaas : :
lis 01 2004 Święto Zmarłych
Komentarze: 4

Cóż można pisać na temat 1 listopada, jak nie to, że było się na grobach....moi przyjaciele zamówili mszę za duszę mojego śp. męża i udało się im to załatwić na 1 listopada. Msza była dla dzieci. W tej parafii dzieci są takie rozgarnięte, że miło było posłuchać jak fajnie odpowiadały na pytania księdza na temat jaką rolę pełnią święci, kim są.

 

Jehowi zarzucają katolikom, że święci to rzecz zbędna, o nich nie ma nic w Biblii. Odpowiedzią katolików jest to, że Jehowi nie wypracowali własnej tradycji. Świętych tam nie ma bo to organizacja komercyjna. Co kto lubi, ja osobiście do Jehowych nie mam przekonania. Podobnie zresztą, jak do nawiedzonych katolików. Cóż na to poradzić, nie potrafię poddać się psychozie tłumu, staram się pewne rzeczy analizować w głębi duszy sama i mieć swój własny stosunek do rzeczywistości....ale istnienie świętych uważam za uzasadnione...

 

W tej parafii, w której byłam na mszy istnieje prawdziwe życie duchowe, jest kilka oaz, wspólnot, do jednej swego czasu też chodziłam. Kościół jest prosty i skromny, drewno, cegły, żadnych witraży. Kontrastuje to z moim kościołem parafialnym, w którym marmur się świeci a na kazaniach mówi się głównie o rzeczach materialnych....

 

Po mszy pojechaliśmy gromadką na grób męża. Było trochę kwiatów, podobne widziałam na grobie teściów, więc domniemywam, że to były od jego siostry. Nie mam z nią złych stosunków raczej żadne. Nie dzwoni do mnie to ja też nie za bardzo. W ogóle z tamtej strony panuje cisza. Były też kwiaty od jego pani serca, no cóż, zawsze przynosi wielkie i okazałe wieńce. To ona go znalazła nieżywego. Przeżycie, które mi zostało oszczędzone. Sądzę, że jej to zostanie do końca życia. Takiego widoku się nie zapomina..... Na każde święta nosi kwiaty, drogie i duże.

 

Na temat kwiatów na cmentarzu mam swoją teorię, która się w wielu wypadkach sprawdza. Otóż im bardziej parszywe i obłudne były stosunki za życia to po śmierci na grobach w Święto Zmarłych wywala się niesamowite bukiety czy stawia się znicze jak beczki. U mojej babci były wielkie chryzantemy. Od jej syna, który za życia dokładnie ją ignorował i nigdy za bardzo do niej serca nie miał. A ona go kochała nad życie. Moja Mama, która do ostatnich dni zajmowała się i pielęgnowała babcię w jej ciężkiej chorobie, zawsze była lekko poirytowana, gdyż dla babci największą frajdę stanowiły wizyty syna. A on nigdy nie miał czasu, bo robił kasę. Cóż go teraz kosztuje przywlec wielką donicę kwiatów?....

 

Podobnie u teściów, stały wielkie jak bomba chryzantemy od ciotek z Legionowa, które za życia aż ziały z zazdrości i jakby mogły to z zawiści przegryzłyby teściowej gardło. Teraz noszą kwiaty i pucują marmur. Świeci się jak nie powiem co.....

 

Ja zawsze stawiam dość skromne znicze, kwiaty są dla żywych. Światło jest znakiem pamieci......Zmarłym pozostaje pamięć i modlitwa za nich......

 

 

kaas : :